Trzeci klucz. Ю НесбёЧитать онлайн книгу.
empty-line/>
Część pierwsza
1. PLAN
Umieram. To bezsensowne. Nie taki był plan, w każdym razie nie mój. Możliwe, że wszystko zmierzało do tego punktu. Ale bez mojej wiedzy. Mój plan nie był taki. Mój plan był lepszy. Mój plan miał sens.
Patrzę w lufę i wiem, że właśnie stamtąd nadejdzie posłaniec. Przewoźnik. Czas na ostatni śmiech. Światełko w tunelu może być iskrą zapalnika. Czas na ostatnie łzy. Mogliśmy razem zmienić to życie w coś dobrego. Gdybyśmy postępowali zgodnie z planem. Ostatnia myśl. Wszyscy pytają, jaki jest sens życia, a nikt nie pyta, jaki jest sens śmierci.
2. ASTRONAUTA
Stary człowiek przywodził Harry’emu na myśl astronautę. Komiczne drobne kroczki, sztywne ruchy, czarne martwe spojrzenie i monotonne szuranie butami po podłodze. Jak gdyby bał się, że straci kontakt z ziemią i uleci w przestrzeń kosmiczną.
Harry spojrzał na zegar na białej ścianie nad drzwiami wejściowymi. 15.16. Za oknem, na Bogstadveien, przesuwali się ludzie ogarnięci piątkowym pośpiechem. Niskie październikowe słońce odbiło się w bocznym lusterku samochodu, ledwie toczącego się w korku.
Harry skupił się na starym człowieku. Kapelusz i szary elegancki prochowiec, któremu co prawda przydałoby się czyszczenie. Pod nim tweedowa marynarka, krawat i znoszone szare spodnie w ostry jak brzytwa kant. Wyczyszczone do połysku buty ze zdartymi obcasami. Jeden z emerytów tak gęsto zaludniających dzielnicę Majorstua. Nie było to przypuszczenie. Harry wiedział, że August Schulz ma osiemdziesiąt jeden lat, kiedyś zajmował się sprzedażą konfekcji, a na Majorstua mieszkał przez całe swoje życie, z wyjątkiem okresu wojny, kiedy to zajmował miejsce w baraku w Auschwitz. A sztywność kolan była wynikiem upadku z kładki dla pieszych nad Ringveien, którą przechodził, gdy regularnie udawał się z wizytą do córki. Wrażenie mechanicznej lalki pogłębiały jeszcze zgięte w łokciach pod kątem prostym i lekko wysunięte w przód ręce. Na prawym przedramieniu wisiała brązowa laska, a lewa dłoń zaciskała się na przekazie bankowym, wyciąganym już ku młodemu, krótko ostrzyżonemu mężczyźnie w okienku numer dwa, którego twarzy Harry nie widział, lecz wiedział, że urzędnik wpatruje się w starego człowieka z litością przemieszaną z irytacją.
Nadeszła już godzina 15.17 i August Schulz nareszcie znalazł się przy okienku. Harry westchnął.
W okienku numer jeden siedziała Stine Grette i odliczała siedemset trzydzieści koron dla chłopca w niebieskiej robionej na drutach czapce, który przed chwilą podał jej polecenie wypłaty. Za każdym razem, gdy kładła banknot na ladzie, błyskał brylant na serdecznym placu jej lewej ręki.
Harry nie widział tego, lecz wiedział, że z prawej strony chłopca, przed okienkiem numer trzy, stoi kobieta z wózkiem dziecięcym, którym kołysze, najprawdopodobniej w roztargnieniu, ponieważ dziecko śpi. Czekała, aż obsłuży ją pani Branne, która w tej chwili głośno tłumaczyła jakiemuś mężczyźnie przez telefon, że nie może skorzystać z polecenia zapłaty, jeśli odbiorca nie podpisał w tej kwestii odpowiedniej umowy, i że to ona pracuje w banku, a nie on, więc raczej powinni już zakończyć dyskusję.
W tym momencie drzwi do banku otworzyły się i do środka weszło dwóch mężczyzn, jeden wysoki, drugi niski, ubranych w identyczne ciemne kombinezony. Stine Grette podniosła głowę. Harry zerknął na własny zegarek i zaczął liczyć. Mężczyźni zdecydowanie skierowali się do rogu, w którym siedziała Stine. Wysoki poruszał się tak, jakby przeskakiwał przez kałuże, niższy natomiast szedł kołyszącym krokiem człowieka, któremu mięśnie rozrosły się bardziej, niż miał na nie miejsce. Chłopiec w niebieskiej czapce odwrócił się powoli i ruszył w stronę drzwi, tak zajęty przeliczaniem swoich pieniędzy, że w ogóle nie zwrócił uwagi na tych dwóch.
– Cześć – powiedział do Stine ten wysoki, podszedł jeszcze bliżej i z hałasem położył na kontuarze czarną walizkę. Mały poprawił ciemne lustrzane okulary i umieścił identyczną walizkę obok tej pierwszej.
– Pieniądze! – pisnął wysokim głosem. – Otwierać drzwi!
Nagle stało się tak, jakby ktoś wcisnął guzik pauzy. Wszelki ruch w lokalu bankowym zamarł. O tym, że czas się nie zatrzymał, świadczyły jedynie poruszające się samochody za oknem. I wskazówka sekundnika na zegarku Harry’ego, która pokazywała, że upłynęło dziesięć sekund. Stine wcisnęła guzik pod swoim pulpitem. Zaszumiała elektronika i mały pchnął kolanem niskie drzwiczki przy samej ścianie.
– Kto ma klucz? – spytał. – Pospieszcie się, nie mamy całego dnia do stracenia!
– Helge! – zawołała Stine przez ramię.
– Słucham? – Głos dobiegł zza otwartych drzwi do jedynego w lokalu bankowym gabinetu.
– Mamy gości, Helge!
W drzwiach ukazał się mężczyzna w muszce i okularach.
– Panowie chcą, żebyś otworzył bankomat – wyjaśniła Stine.
Helge Klementsen pustym wzrokiem popatrzył na dwóch mężczyzn w kombinezonach, którzy znajdowali się już za kontuarem. Ten wysoki nerwowo zerkał w stronę drzwi, niższy natomiast utkwił wzrok w kierowniku oddziału.
– A, tak, oczywiście – wydusił z siebie Helge Klementsen, jak gdyby właśnie przypomniał sobie, że spotkanie było umówione, i wybuchnął głośnym nerwowym śmiechem.
Harry nawet nie drgnął. Wzrokiem chłonął tylko wszystkie szczegóły gestów i mimiki. Dwadzieścia pięć sekund. Wciąż patrzył na zegar nad drzwiami, ale kątem oka widział, że kierownik oddziału otwiera bankomat od środka, wyciąga z niego dwie podłużne metalowe kasety i oddaje je mężczyznom. Wszystko odbywało się bardzo prędko, w milczeniu. Pięćdziesiąt sekund.
– A to dla ciebie, ojczulku! – Niższy z mężczyzn wyjął z walizki dwie identyczne kasety i podał je Helgemu Klementsenowi. Kierownik oddziału przełknął ślinę, kiwnął głową i umieścił kasety we wnętrzu bankomatu.
– Miłego weekendu – rzucił ten niższy, wyprostował się i chwycił walizkę.
Półtorej minuty.
– Nie tak prędko – odezwał się Helge.
Mały zesztywniał.
Harry wciągnął policzki i usiłował się skupić.
– Pokwitowanie – oświadczył Helge.
Przez długą chwilę dwaj mężczyźni w kombinezonach wpatrywali się w niewysokiego siwowłosego szefa oddziału, w końcu niższy zaczął się śmiać. Wysokim cienkim śmiechem, z histerycznym tonem, jakim śmieją się ludzie na haju.
– Myślał pan, że zamierzamy uciec bez podpisu? Że damy dwa miliony bez pokwitowania?
– No cóż – odparł Helge Klementsen. – W zeszłym tygodniu mało brakowało, żeby jeden z was o tym zapomniał.
– Ostatnio w przewozach gotówki jest bardzo wielu nowicjuszy – stwierdził mały, po czym obaj z Klementsenem podpisali pokwitowanie, jeden wziął różową, drugi żółtą kopię.
Harry zaczekał, aż drzwi wejściowe zasuną się za nimi, i dopiero wtedy znów zerknął na zegarek. Dwie minuty i dziesięć sekund.
Przez szybę w drzwiach widział, jak odjeżdża biała furgonetka z logo banku Nordea.
W banku odżyły rozmowy. Harry nie musiał liczyć, lecz mimo wszystko to zrobił. Siedem. Trzy w okienkach i trzy przed nimi, łącznie z dzieckiem, i jeszcze mężczyzna w ogrodniczkach, który właśnie wszedł do środka i stanął przy stoliku pośrodku lokalu, żeby wpisać numer konta na blankiecie wpłaty, przeznaczonym, jak Harry wiedział, dla biura podróży „Saga – słoneczne wyjazdy”.
– Do widzenia – powiedział August Schulz i zaczął szurać w kierunku drzwi.
Była godzina 15.21.10 i właśnie wtedy wszystko tak naprawdę się zaczęło.
Kiedy drzwi się otworzyły, Harry zobaczył, że Stine