Biblioteka Newsweeka. Naciągnięte. Elżbieta TurlejЧитать онлайн книгу.
opyright © by Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o., Warszawa
Dyrektor ds. rozwoju projektów wydawniczych premium content: Bernadetta Byrska
Menedżer projektu: Joanna Skolimowska
Projekt okładki: Magdalena Mamajek-Mich
Redakcja: Łukasz Ramlau
Korekta: Ewa Leszczyńska-Al-Khafagi
Skład i łamanie: Jarosław Sokołowski
Wydawca: Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o.
02-672 Warszawa
ul. Domaniewska 52
www.ringieraxelspringer.pl
ISBN 978-83-8091-713-2
Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta
konwersja.virtualo.pl
Wstęp
Wiktoria ma 19 lat, powiększone piersi, usta i brodę wypełnione kwasem, zagęszczone rzęsy i wytatuowane brwi. Kiedy rok wcześniej, tuż po maturze, pytałam o jej plany, mówiła: – Chcę być kimś.
Teraz mówi: – Dziś kobieta musi przede wszystkim dobrze wyglądać. Dziewczyny z mojej klasy też już to wiedzą.
W jej klasie (biol-chem, na przedmieściach Warszawy) było 20 dziewczyn. Dziś piętnaście pracuje jako hostessy. Wiktoria mówi, że te mniej atrakcyjne, grube, z małym biustem, niewielkimi ustami czy słabo nakreślonymi brwiami poszły na „standy i rozdają suple”. Czyli w strojach z logo firm stoją w supermarketach z wbitą na wykałaczkę suchą krakowską czy serem. Ale pieniądze z tego niewielkie i perspektywy liche. Jeśli schudną albo dzięki zabiegowi medycyny estetycznej staną się bardziej wyraziste – np. powiększą usta – mogą przejść na greeting, czyli witanie gości na konferencjach. Czasem greeterka jest kawiarką, czyli na otwarciu eventu częstuje kawą z ekspresu. Może też, podczas imprez familijnych w centrach handlowych, obsługiwać strefy malowania twarzy: robić make up kilkuletnim dziewczynkom, których mamy w tym samym czasie kupują ciuchy i kosmetyki.
– Dwie najwyższe i najładniejsze koleżanki z mojej klasy mają przyszłość: zostały hostessami targowymi i konferencyjnymi – mówi Wiktoria. – Ubrane w białe bluzki i ołówkowe, krótkie spódnice rozdają ulotki albo podają mikrofon panelistom.
– A ty? – pytam.
– Ja jestem fordanserką – uśmiecha się Wiktoria. – Chodzę na rozkręcanie imprez, wypożyczają mnie na wieczory kawalerskie, bywam na bankietach po galach sportu itd. Zarabiam w trzy godziny tyle, ile te z wielkopowierzchniówek czy konferencji zarobią w cały dzień. Mogę się bawić, zamawiać wszystko z karty dań, pić tyle drinków, ile zechcę, i jeszcze mi za to płacą. Ale w fordanserce trzeba umieć pić i jeść, a jak się je za dużo, trzeba pamiętać o siłowni. No i inwestować w ciało, bo ono na mnie zarabia.
Dwa dni rozkręcania i ma na powiększenie ust (900 zł). Miesiąc pracy i zbiera na powiększenie piersi, które teraz kosztuje 12 tys. Po półtora miesiąca fordanserki już ją zauważają, może zostać ozdobą firmowych integracji czy after party po konferencjach. Stawka za robienie sztucznego tłumu złożonego z ładnych, wyraźnych dziewczyn jest wyższa niż na rozkręcaniu. Za noc spędzoną przy stole z przedstawicielami handlowymi czy dyrektorami można zarobić jeszcze więcej. Ale są niedogodności. Alkohol, do którego nie każdy ma głowę. Ręce, które nie każdy trzyma przy sobie. Nogi, które wszystkim rwą się do tańca, a fordanserka po całym tygodniu rozkręcania nie zawsze ma ochotę na kolejne godziny tańca.
Niektóre, szczególnie te starsze, wtedy odpadają. Odburkną coś klientowi, odepchną go albo odmówią tańca. A menedżer z firmy, która je zamawiała, widzi wszystko. Donosi szefowi agencji hostess albo – jeśli dziewczyna nigdzie nie jest zarejestrowana – wrzuca jej profil na czarną listę na FB.
A młoda kobieta na banicji nie ma pieniędzy na rozwój, czyli uzupełnianie ust kwasem, doczepianie rzęs (300 zł co miesiąc), katering dietetyczny (wege do 1500 kalorii: 1200 zł), odtruwanie po imprezie, czyli kroplówkę z glukozą (500 zł z dojazdem). Nie stać jej na zapewniające rozwój w kanałach społecznościowych sesje zdjęciowe (150 zł za jedno ujęcie, a żeby zrobić karierę na Instagramie, trzeba wrzucać jedną fotografię co dwa, trzy dni). Wypada z obiegu. Może pójść na wielkopowierzchniówkę, ale tam – ze sztucznym biustem i grubymi, wytatuowanymi brwiami – nie czuje się u siebie.
– Współczesna Polka musi być ładna, grzeczna i posłuszna? – pytam.
– Musi. Wtedy będzie nie tylko widoczna, ale przede wszystkim rozpoznawalna, a to dziś podstawa sukcesu – mówi Wiktoria. – Mam koleżankę, która tak zaczynała. Ma 20 lat, 100 tys. followersów, kontrakty z producentami, które zaczynają się od 30 tys. za reklamę jakiegoś produktu na jej Insta. Zrobię wszystko, żeby być jak ona.
– Ale jak? – dopytuję.
– Zacznę od operacji nosa. Potem zainwestuję w podniesienie pośladków. Mam jeszcze w życiu dużo do zrobienia.
– A praca? Zawód? Przed rokiem mówiłaś, że chcesz być kimś – dziwię się. – Ale ja nie wiem, kim może być dziś w Polsce kobieta? – odbija piłeczkę Wiktoria. – Nie widzę, na czym polega ta solidarność kobiet i na co kobiety mają dziś wpływ. Na pewno, żeby zasłużyć na szacunek, Polka nie może być gruba i stara. Dlatego zrobię wszystko, żeby nigdy nie utyć i nigdy się nie zestarzeć. A teraz ja mam do pani pytanie. – Słucham? – Ma pani dzieci? – Tak, mam syna. Ma osiem lat. – Ma szczęście, że nie urodził się dziewczynką.
Żegnamy się. Wiktoria jedzie na rozkręcenie imprezy. Ja odebrać syna ze szkoły. W drodze przyglądam się młodym Polkom o tej porze wracającym z uczelni, szkół czy pracy. Codziennie media bombardują je hasłami: „Chcesz być szczęśliwa? Schudnij, wypełnij zmarszczki, podnieś biust i pośladki. Nie czujesz się szczęśliwa? Widać za mało się starasz!”.
Zastanawiam się, czy wiedzą, że budowanie szczęścia wyłącznie na wyglądzie to jak stawianie zamków na piasku? Czy mają obok siebie kobiety, które mogłyby im o tym opowiedzieć, bo przerobiły to – dosłownie i w przenośni – na własnej skórze? I wreszcie czy, jeśli ktoś je – w imię poprawiania urody – naciągnął i skrzywdził, dostają wsparcie?
Obawiam się, że odpowiedź brzmi: nie. Dlatego postanowiłam odnaleźć kobiety, które padły ofiarą tzw. przemysłu beauty i poprosić, aby opowiedziały swoje historie. Ale najpierw chcę dotrzeć do tych, którzy ten przemysł wymyślili i zbudowali. I którzy mu służą.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
RAJ
Część pierwsza
Ofiary Photoshopa
Jestem w raju, do którego wchodzą nieliczni. Czyli stoję na ściance. Pod stopami mam dechy. Za plecami brezent z logo stacji telewizyjnej. Za moment wejdą tu bohaterowie nowych programów stacji. Jeszcze nikt nie robi im zdjęć, ale już wybuchają nerwowe nawoływania i gwizdy.
Uciekam ze ścianki, kiedy na czerwony dywan wchodzą gwiazdy: chudzi chłopcy, drżące z chłodu dziewczyny, jedna drag queen, kabareciarze i sportowiec, który na olimpiadzie w Moskwie pokazał gest nazwany potem jego imieniem. – Tu spójrz, w tę stronę, w lewo, w prawo, dawaj, dawaj! – krzyczą w ich stronę fotoreporterzy. Popędzany sportowiec nie pokazuje słynnego gestu. Drobi posłusznie, przyspiesza, potem znów drobi. Za nim drobią inni. Po czerwonej linii jakoś jeszcze idzie, ale na ściance szybko robi się zator. Wtedy do raju wchodzą agentki gwiazd. – Szybciej, bo nie zdążymy na ramówkę! – pogania fotoreporterów agentka numer jeden. Obok niej z nogi na nogę przestępuje chuda, zmarznięta 20-latka słynna z tego, że jej twarz sprzeda wszystko. – Nie przyspieszać, my tu mamy robotę – odkrzykują fotoreporterzy. – I nie róbcie scen, bo przecież pracujemy na was!
Drobni chłopcy i dziewczyny nadymają usta, pochylają się w stronę wycelowanych w ich stronę aparatów. Agentki pokornieją, odchodzą na bok, pochylone