Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
b3_img_img_f4fc46b9-4a0c-5111-a655-80fd7babe76a.jpg" alt="Okładka"/>
Tytuł oryginału: Orion Fleet (Rebel Fleet Series Book 2)
Copyright © 2016 by Iron Tower Press, Inc.
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Karolina Kaiser
Opracowanie wersji elektronicznej:
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: [email protected]
ISBN EPUB: 978-83-65661-91-3
ISBN MOBI: 978-83-65661-92-0
1
Pierwsze ziemskie sondy międzygwiezdne nazwano „gwiezdnymi strzałami”. Miały formę dysków wielkości dwudziestopięciocentówki. Gdy wystrzeliliśmy pierwszą z nich, przebywałem w laboratorium w Los Alamos i nigdy nie zapomnę wydarzeń, które nastąpiły niedługo później.
– Poruczniku Blake – odezwał się do mnie surowo doktor Abrams. Miał jeden z tych niemiło brzmiących europejskich akcentów. Pasował do niego. – Proszę się cofnąć.
Abrams przypominał mi wkurzonego ptaka. Był niewielkiego wzrostu, poruszał się szybko i zawsze miał na sobie biały kitel. Do tego wszystkiego spod grubych okularów wystawał mu spiczasty, przypominający dziób nos.
– Jasne, doktorze. – Odstąpiłem o pół kroku.
Abramsa wyraźnie to nie usatysfakcjonowało, ale nie marudził więcej. Dla niego byłem tylko stertą węgla na bożej Ziemi. A co gorsza, przebywając w laboratorium, naruszałem jego przestrzeń osobistą. Ku jego niezadowoleniu góra nalegała na moją obecność przy tym i kolejnych eksperymentach, przy konferencjach prasowych i naradach. To był pierwszy dzień mojego nadzoru i wyraźnie mu to przeszkadzało.
Gdyby mógł, wyrzuciłby mnie stamtąd i nawet nie miałbym nic przeciwko. Podejrzewałem, że politycy chcieli, żeby z powodów pijarowych moja twarz firmowała kosmiczne projekty Abramsa, ale do niego to nie docierało.
Abrams westchnął i znów spojrzał na swoje przyrządy. Niecierpliwym gestem nakazał rozpoczęcie eksperymentu. Sześciu techników w białych kombinezonach zabrało się do roboty. Regulowali, ustawiali, sprawdzali każdy cyfrowy wskaźnik pokazujący parametry kosmicznego działa, wokół którego staliśmy. Z szerokiego cylindra unosiły się opary lodowatego gazu, co sprawiło, że zrobiłem w końcu to, do czego nie udało się mnie skłonić Abramsowi.
Naukowiec odwrócił się do kręgu dronów z kamerami oraz żywych dziennikarzy i zmusił do lekkiego uśmiechu.
– Jesteśmy gotowi. Eksperyment Gwiezdna Strzała 1.7. Tym razem wystrzelimy prawdziwą sondę, nie kolejny kawałek diamentu. Celem jest Proxima Centauri.
Mechanizm ciekawił nawet mnie. Abrams wyjaśnił to dziennikarzom krok po kroku, mimo że wszystko zostało doskonale opisane w informacji prasowej.
– Nanosonda to kilkugramowa płytka, sporządzona ze sztucznie wyhodowanego diamentu. Zawiera kamery, fotonowe silniczki, baterię z plutonu i nadajnik radiowy.
Dziennikarze na razie nie byli pod szczególnym wrażeniem i bawili się urządzeniami nagrywającymi.
– Najbardziej niesamowity – kontynuował doktor Abrams – jest koszt każdej z sond. Chociaż to prototypy, kosztują mniej niż samochód.
Oczywiście nie wspomniał o ogromnym koszcie samej wyrzutni.
– Więc to coś wystrzeliwuje diamentową kulkę w kosmos? – spytał jeden z dziennikarzy.
Abrams spojrzał na niego z triumfem.
– Nie! Wcale nie! To częsty błąd. To urządzenie jest źródłem energii, w zasadzie ogromnym laserem. Gwiezdna strzała już jest na orbicie. Wyrzutnia również tam jest i składa się z kilku kilometrów kwadratowych światłoczułego materiału, który nazywamy żaglem świetlnym. Żagiel łapie promień wystrzelony z tego lasera.
Dziennikarz zmarszczył czoło, a szczęka mu nieco opadła. Abrams był cały czas poirytowany, ale starał się to ukrywać. Zacisnął zęby i znów zmusił się do uśmiechu.
– Niech pan pomyśli o laserze jak o wiatraku, a o żaglu jak o latawcu. Za pomocą wiatraka na Ziemi nadamy mu ciąg. Przyspieszenie będzie ogromne.
– Jakie? – spytała jedna z dziennikarek.
Była to ładna młoda kobieta z dużymi oczami, o nawiedzonym wzroku. Od razu miałem ochotę się z nią umówić – moje skłonności samobójcze sprawiały, że leciałem na takie kobiety.
– Ten laser generuje ponad sto gigawatów mocy. Promień będzie rozproszony, żeby się nie przepalił na wylot, ale żagiel powinien osiągnąć trzydzieści procent prędkości światła w ciągu około dwudziestu minut.
To w końcu wywarło wrażenie na dziennikarzach. Projekt był ambitny, trudno było im sobie wyobrazić takie przyspieszenie.
– Jak to możliwe? – spytała ładna dziennikarka. Najwyraźniej uważała na lekcjach fizyki.
– Proszę pamiętać, że w kosmosie praktycznie nie ma tarcia – wyjaśnił Abrams. – Przyłożenie siły do powierzchni spowoduje więc ogromny nacisk, rozpędzający cel do ogromnej prędkości.
– Siły? – spytał ten sam facet, co wcześniej. Udało mu się już zamknąć usta i teraz zamiast dezorientacji miał na twarzy wymalowane niedowierzanie. – Jak laser może przyłożyć siłę?
– Po prostu może – odparł niecierpliwie Abrams. – Niech mi pan zaufa. Optyka to moje hobby.
Pozostali roześmiali się, a głupek zamilkł i poczerwieniał.
– To kwestia matematyki – ciągnął Abrams. – Przyłożenie znacznej siły do niewielkiego obiektu powoduje znaczne przyspieszenie. Sonda jest bardzo lekka, waży tylko parę gramów. Żagiel ostatecznie ulegnie zniszczeniu, ale sonda jest dużo bardziej wytrzymała i stanie się pociskiem lecącym w stronę odległej gwiazdy.
Publika wyglądała na usatysfakcjonowaną wyjaśnieniami i z wyczekiwaniem spoglądała na ekrany.
Abrams klasnął tak głośno, że wszyscy podskoczyli.
– Już czas! Rozpocząć odliczanie!
Zaczęły migotać żółte światła. Ryknęły syreny ostrzegawcze. To było skuteczniejsze niż marudzenie Abramsa. Wszyscy odsunęli się od kosmicznego działa, czy też raczej wielkiego lasera. Z niepokojem spoglądaliśmy na to, jak chłodnice pokryły się lodem i zaczęła się nad nimi unosić lodowata mgiełka.
– Maksymalny poziom układów chłodzących – z błyskiem w oku powiedział Abrams. – Żadnych błędów: musi nam się udać.
Zegar zaczął odliczać i rozległo się jakieś brzęczenie. Wszyscy dostaliśmy ciemne gogle, ale ja nic nie widziałem.
– To już? – spytałem, zaskoczony. – Nie widzę promienia.
–