Jeszcze się kiedyś spotkamy. Magdalena WitkiewiczЧитать онлайн книгу.
bez słowa, ciągnąc za sobą równie zdezorientowaną, co Cezary, znajomą, zapłaciła rachunek i wyszła z kawiarni.
– Chyba już pójdę – wydukałam.
– Zrobiłem coś złego? – niepewnie zapytał Czarek.
– Nie, ale ja najwyraźniej tak. – Pokręciłam głową.
– Niby co? – zdziwił się.
– Wypiłam z tobą kawę?
– A nie możesz pić kawy, z kim chcesz? Czy to, że on wyjechał za granicę, ma spowodować, że będziesz żyła w totalnej towarzyskiej ascezie?
– Mam chłopaka…
– No i co z tego? Czy ci, którzy mają chłopaka, dziewczynę lub żonę, nie mogą pić kawy?
– Mogą. – Spuściłam wzrok.
– Wiem, o co ci chodzi. Ale zastanów się… Jego nie ma już tak długo w Polsce. Może czas wyjść z klatki? Albo chociaż ją otworzyć? I zacząć normalnie żyć?
Cezary był wyśmienitym towarzyszem do rozmów i do śmiechu. Oprócz odwiedzania „naszej” kawiarni raz byliśmy w kinie, potem w teatrze, często chodziliśmy też na spacery. Faktycznie miałam wrażenie, że otworzyłam klatkę, która tak naprawdę nie była nigdy zamknięta, ale do tej pory ja nawet nie zauważałam drzwi.
Michałowi nic o nim nie mówiłam. Nie chciałam go denerwować. Nie musiałam się z niczego tłumaczyć, bo też nie robiłam nic złego. A podobno tylko winni się tłumaczą.
Kiedyś zapytał sam:
– Kim jest ten facet, z którym moja matka widziała cię w kawiarni?
– Cezary Gromadzki. Pamiętasz go? Mieliśmy z nim ćwiczenia z rachunkowości zarządczej.
– Pamiętam – powiedział oschle.
– Michał, chyba nie jesteś zazdrosny?
– Nie – uciął krótko. – Niektórzy muszą pracować, by inni mogli się bawić.
– Michał! Przecież chyba mogę wypić kawę ze znajomym.
– Oczywiście, kawę możesz. Ale moja mama powiedziała, że to nie była tylko kawa – warknął i się rozłączył.
Próbowałam się z nim połączyć, ale nie odbierał.
To chyba było najgorsze uczucie… Wiedziałam, że nie robię nic złego, ale czułam się winna. Cholernie winna. Wtedy chyba pierwszy raz przeszło mi przez myśl, że jeżeli ktoś już mnie o coś obwinia, powinnam dać mu ku temu powód.
Tamtego dnia Cezary dzwonił do mnie kilka razy. Nie odebrałam. Potem skłamałam, że telefon mi się rozładował czy coś podobnego. Potrzebowałam czasu, by nad wszystkim się spokojnie zastanowić.
Jak Michał mógł mnie podejrzewać o cokolwiek? Przecież czekałam na niego, czekałam na każdą wiadomość, każdy mail. To ja częściej pisałam wiadomości niż on. Zawsze wcześniej przychodziłam do pracy i przy porannej kawie kreśliłam kilka słów. Michał miał trudniej. Nie wziął ze sobą komputera, czasem chodził do kawiarenki internetowej, by odebrać pocztę i wysłać coś do mnie. Komputer kupił dopiero potem, ale to nie spowodowało, że nagle zaczął zasypywać mnie listami. Nie miałam mu tego za złe. Wiedziałam, że pracuje. Zamykałam oczy, zaciskałam pięści i po prostu chciałam to przetrwać. Przecież kiedyś wróci… Nawet już widziałam to, jak będę ubrana na lotnisku, gdy będę go witać.
A Cezary? Cezary był kolegą, z którym mogłam iść na kawę, ciastko z kremem, obejrzeć film i porozmawiać o defragmentacji. Defragmentacji komputera, nie życia.
Lubiłam to uczucie, gdy się z nim spotykałam. Czułam się doceniana, zauważona. Pozwalałam na to, by pocałował mnie w policzek na przywitanie, kilka razy dostałam kwiaty. Znowu czułam się kobietą. Widywaliśmy się kilka razy w tygodniu. Nawet kilka razy u mnie nocował. W salonie, oczywiście, nie ze mną. Bo po co miał wracać nocą do domu, gdy późno kończyliśmy rozmawiać czy oglądać film? Potem trudno było odpowiedzieć na pytanie: „Jak ci minął dzień?”, które zresztą Michał zadawał coraz rzadziej.
– Dobrze, bardzo dobrze – odpowiadałam zdawkowo. – A co u ciebie?
Michał opowiadał o amerykańskich znajomych, którzy mnie coraz mniej interesowali, i o problemach, których kompletnie nie rozumiałam. To był zupełnie inny świat. Żył w całkiem innej bajce. I coraz częściej ogarniał mnie strach, czy ta bajka będzie miała wspólne, szczęśliwe zakończenie. A ja szczęśliwe zakończenia bardzo lubiłam. Te w książkach i w filmach, ale przede wszystkim te życiowe, o które było nieco trudniej.
Kiedyś, tuż po Wszystkich Świętych, wieczorem zadzwonił Czarek.
– Jestem blisko, może wino? – zapytał. – Miałem trudny tydzień i chyba muszę odreagować.
Ja też miałam trudny dzień. Leżałam akurat w wannie i nie miałam ochoty na gości. Chociaż właściwie Czarek nie był już gościem. Miał u mnie swój ulubiony kubek, a nawet swoje miejsce na kanapie. Niedawno zmarła mama Czarka i wierzyłam, że potrzebuje odreagować ten jesienny czas.
– Przyjeżdżaj – powiedziałam. – Za ile będziesz? Bo siedzę w wannie i chciałabym jeszcze trochę się popluskać.
– Siedem minut. Może być?
– Może – zgodziłam się, choć nieco niechętnie.
– Dobra, siedemnaście. Skoczę jeszcze po lody.
– Siedemnaście wystarczy w zupełności. – Roześmiałam się.
Rozbrajał mnie. To właśnie tak powinnam rozmawiać z Michałem. To Michał powinien do mnie przychodzić z winem i bez pukania wparowywać do łazienki, by taplać się ze mną w pianie. Czarkowi, oczywiście, nie mogłam na to pozwolić. Bo miałam chłopaka. Chłopaka, którego nie widziałam już rok, chłopaka, który był tysiące kilometrów stąd. Już zapomniałam, jak pachnie i jak to jest, gdy się czuje pod palcami jego ciało. Czasem wyobrażałam sobie, że jest tuż obok. Dotykając się, zamykałam oczy i wyobrażałam sobie, że to jego dłonie…
Dzwonek do domofonu! Szybko wyszłam z wanny, owinęłam się ręcznikiem i otworzyłam drzwi. Miałam kilka minut, zanim wbiegnie na trzecie piętro. Szybko nałożyłam na siebie bluzę od dresu i spodnie.
– Sorry, jestem wcześniej. – Uśmiechnął się, wręczając mi wino. – Ależ pachniesz!
Chciał pocałować mnie w policzek, ale odchyliłam się i jego usta wylądowały w zgięciu mojej szyi. Ten pocałunek zdecydowanie nie był tylko przyjacielski. Chrząknęłam, a zmieszany Cezary odwrócił wzrok.
– Naleję wina – zaproponował.
Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że coś się zmieniło. Nagle w tym dresie, bez bielizny pod spodem, poczułam się tak bardzo… nieubrana.
Czarek usiadł na sofie i upił łyk wina. Ja też sięgnęłam po kieliszek.
– Pójdę zrobić coś do jedzenia – powiedziałam.
Weszłam do kuchni, wyjęłam z lodówki pomidory i mozzarellę. Stałam przy blacie kuchennym, tyłem do drzwi, i nawet nie usłyszałam, kiedy wszedł Cezary. Zorientowałam się dopiero, gdy stanął tuż za mną. Bardzo blisko. Objął mnie, jego ręce znalazły się na moim brzuchu, pod bluzką. Nie odwróciłam się. Nie odepchnęłam go. Staliśmy tak przez chwilę. Moja ręka tylko zacisnęła się mocniej na trzonku noża. Czarek