Эротические рассказы

Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.

Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson


Скачать книгу
ef="#fb3_img_img_01aec488-93ff-5171-9fa0-012482dbf675.jpg" alt="Okładka"/>

      Tytuł oryginału: Alpha Fleet (Rebel Fleet Series Book 3)

      Copyright © 2017 by Iron Tower Press, Inc.

      All rights reserved

      Projekt okładki: Tomasz Maroński

      Redakcja: Rafał Dębski

      Korekta: Agnieszka Pawlikowska

      Skład i łamanie: Karolina Kaiser

      Opracowanie wersji elektronicznej:

      Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

      Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

      Wydawca:

      Drageus Publishing House Sp. z o.o.

      ul. Kopernika 5/L6

      00-367 Warszawa

      e-mail: [email protected]

       www.drageus.com

      ISBN EPUB: 978-83-66375-06-2

      ISBN MOBI: 978-83-66375-07-9

      1

      Po wszystkich ekscytujących bitwach i przygodach pośród gwiazd powrót na Ziemię był… no cóż, trochę nudny. Z początku załoga „Młota” postrzegała to inaczej. Cieszyli się, że w końcu mogą się odprężyć, i niestraszne im były nawet niezliczone przesłuchania. Jako załoga jedynego ziemskiego okrętu bojowego byliśmy dość ważnymi osobistościami.

      Wkrótce jednak wszystkich zaczęło ogarniać znużenie. Dalton jako pierwszy mnie o to spytał.

      – Kiedy znów wyruszymy, kapitanie? Nie mogę tyle siedzieć na dupie na tej kupie błota. Zaraz mi odwali.

      – Nie wydano mi jeszcze żadnych nowych rozkazów. Możliwe, że nawet nie będziemy już w załodze.

      – Co? – wyraźnie się wzburzył. – Co zjebaliśmy, że nas skreślili? No, fakt, że mieliby z czego wybierać.

      – Nie, nie o to chodzi. Załoga „Młota” to teraz skarb dla planety. Źródło niezbędnego doświadczenia. Innymi słowy, chcą z nas zrobić instruktorów.

      Dalton zmrużył na chwilę oczy i miałem poczucie, że próbuje zgadnąć, czy robię sobie z niego jaja. W końcu roześmiał się gorzko.

      – Ja? Instruktorem? Was, jankesów, chyba całkiem porąbało.

      Wyszedł, podśmiewając się i kręcąc głową. Nie byłem pewien, o czym myśli, ale znając Daltona, raczej o niczym przyjemnym dla całej reszty.

      W Dowództwie Wojsk Kosmicznych służyło teraz znacznie więcej ludzi. Dawne tunele NORAD-u już nas nie mieściły. Większość personelu skoszarowano poza górą Cheyenne, w nowo wybudowanych monumentalnych gmachach. Wyrastały na zboczu jak chwasty i wciąż doprowadzano do nich nowe drogi.

      Przed przypominającą cytadelę bazą znajdowało się coś w rodzaju fosy, nad którą przechodziła szosa. Wszystko to przypominało fortecę. Świeżo pomalowane wieżyczki strażnicze umieszczono wzdłuż całego zagłębienia.

      Stałem na górnym piętrze nowego budynku dowództwa. Musiałem przyznać, że ładnie je urządzili. Widać było, że nie szczędzili budżetu. Marmurowe kolumny, posągi, ciągłe wizyty polityków i cholera wie co jeszcze, w tej do niedawna niemal pustej okolicy w Górach Skalistych.

      Dowództwo Wojsk Kosmicznych zdecydowanie miało się teraz nieźle. Zaczynała się wiosna i przez ogromne okna spoglądałem na pokryte śniegiem szczyty. Wiedziałem, że powinienem być wniebowzięty. Jednak moje oczy wciąż wędrowały w górę, z dala od fosy, robót drogowych i maszerujących żołnierzy.

      Nad tym wszystkim było niebo. Ponad strzępiastymi chmurami atmosfera robiła się rzadsza i zwodniczo bladobłękitna. Tak naprawdę kosmos był oczywiście głównie czarno-biały. Lśniąca rzeka białych gwiazd na tle czarnej kosmicznej otchłani.

      – Leo? – odezwał się kobiecy głos. – Przeszkadzam ci?

      Była to Gwen. Odwróciłem się do niej i uśmiechnąłem. Najwyraźniej do mnie mówiła, a nie słuchałem.

      – Nie, oczywiście, że nie. Po prostu rozmyślam o gwiazdach. Tęsknisz za nimi czasem?

      – Co, za walką i umieraniem wśród zimnej próżni?

      – Tak.

      Na sekundę zamilkła, po czym westchnęła.

      – Tak, czasami tak. Tutaj wszystko jest takie małe. Pamiętam, jak imperialni po raz pierwszy się wycofali. Komandor Shaw i cała reszta byli przygnębieni.

      – Tak, po wojnie nie czekały ich kolejne punkty statusu. Wszyscy wracali do domu, a garstkę zawodowych oficerów Floty Rebeliantów czekała nudna papierkowa robota.

      Gwen podeszła do mnie i spojrzała w górę. Ręce trzymała za plecami.

      – To prawie rok – stwierdziła. – Ludzie zaczynają myśleć, że imperialni nie wrócą przez kolejne tysiąc lat. Słyszałeś, że chcą rozwiązać naszą załogę i zrobić z nas instruktorów?

      – Słyszałem. O to właśnie chodzi w tym zebra­niu.

      Rozejrzała się, wyraźnie zaskoczona.

      – Dlatego przyszedłeś wcześniej, prawda? Nigdy nie przychodzisz przed czasem.

      – Owszem.

      – Czego zażądasz?

      Przyjrzałem jej się.

      – Chodzi ci o stopień?

      Skinęła głową.

      Odwróciłem się do okna i niedbale wzruszyłem ramionami.

      – Nie obchodzi mnie to. Jeśli uważają, że w ten sposób najbardziej się przysłużę planecie, to niech tak będzie.

      – Płyniesz z prądem? To do ciebie niepodobne.

      Prawda była taka, że czułem się rozdarty. Ziemia zbudowała przez ostatni rok ponad dwadzieścia okrętów fazowych podobnych do „Młota”, ale nie przydzielono mnie na żaden z nich.

      Nowe okręty były szybsze, wydajniejsze i bardziej śmiercionośne niż moja stara łajba, ale naszym technikom nie udało się zreplikować niektórych rzeczy. Pewne cechy kadłuba i sprzętu nadal były poza zasięgiem ziemskich inżynierów.

      Wszystko dlatego, że niektóre części „Młota” pochodziły z myśliwca Kherów, który sprowadziłem na Ziemię. Doktor Abrams i jego ekipa nie wszystko jeszcze rozgryźli.

      Uśmiechnąłem się na tę myśl. To wyzwanie zapewne doprowadzało Abramsa do szału.

      – Zostawić was dwoje na chwilę samych? – odezwał się za naszymi plecami tubalny głos.

      Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy generała Vegę. Był dowódcą bazy i nigdy nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze. Śmiał się z własnego żartu i gmerał przy laptopie z przodu sali. Gwen i ja byliśmy kiedyś parą, ale mieliśmy to dawno za sobą. Jednak niektórzy, jak Vega, czasami wciąż o tym przypominali, gdy tylko widzieli nas razem.

      – Po prostu ranne z nas ptaszki – odparła Gwen. Jej ton mówił, że wkurzają ją aluzje Vegi. – Sprawdzę, co z resztą. Powinni już tu być.

      Wyszła z pomieszczenia pod czujnym okiem generała.

      Gdy jego


Скачать книгу
Яндекс.Метрика