Ludzkie potwory. Nikki MeredithЧитать онлайн книгу.
z Leslie i Pat, jeździła po całej Kalifornii i przeprowadzała wywiady z ich bliskimi, znajomymi z liceum i psychologami, a ja potem wysłuchiwałam jej relacji przez telefon, bo akurat podjęłam studia humanistyczne na Wschodnim Wybrzeżu. Urodziłam się już po zbrodni i nie czytałam Helter Skelter, więc wiedzę o Mansonie i spuściźnie po jego Rodzinie czerpałam z odtworzonych przez mamę rozmów z Pat i Leslie. Kiedy je poznała, miałam dwadzieścia lat – mniej więcej tyle, ile omamiona przez Mansona Leslie – więc z pewną podejrzliwością podchodziłam do pomysłu wgłębienia się w narkotykową scenerię Los Angeles z końca lat sześćdziesiątych. Było (i nadal jest) coś głęboko niepokojącego w seksualnej dynamice związku Leslie z Mansonem, coś, co przeniknęło do mojej podświadomości. Miałam nawracający koszmar z udziałem przypominającej Mansona postaci, która przejmowała nade mną kontrolę, kiedy prowadziłam samochód. Sen przybierał formę zniekształconej i realistycznej wersji gry komputerowej Pole Position, choć nie było w nim nic rozrywkowego. Zmanipulowana przez tę postać, rozjeżdżałam przechodniów, a w miarę jak rosła liczba ofiar, wzbierał we mnie lęk, który ostatecznie mnie budził. Czy ten koszmar był przebłyskiem tkwiącej we mnie zdolności do wyrządzania innym krzywdy, która uruchamiałaby się, o ile tylko zawładnęłaby mną jakaś ciemna siła? Czy zawarte w nim było przesłanie, że w pewnych okolicznościach być może nie okazałabym się inna od Leslie i Pat?
Przez dwadzieścia lat moja mama mierzyła się z tym pytaniem na jawie. Ciekawość doprowadziła ją w dość nieprzyjemne rejony. Jednak im lepiej poznawała Leslie i Pat, tym trudniej jej było widzieć w nich, jak chciałaby tego większość z nas, mroczne demony, które nie są w stanie powiedzieć nam niczego o nas samych. Kiedy napotykamy zło, odruchowo uznajemy jego sprawców za potwory. W istocie jednak mama miała do czynienia z dwójką bardzo ludzkich ludzi – z osobami na tyle do niej podobnymi, że nie mogła uciec od porównań z własnym życiem i z podejmowanymi przez nią samą wyborami. Tam, gdzie zazwyczaj szukałoby się różnic, moja matka nasłuchiwała ech, które mogłyby wokół rozbrzmiewać… I w końcu je odnajdowała.
Ponad wszelką wątpliwość zbrodnie popełnione w imieniu Charlesa Mansona przez Leslie i Pat nie mieściły się i nigdy nie będą się mieścić w kontinuum „normalnego” ludzkiego doświadczenia. Ich ofiary oraz rodziny ofiar doznały trwałej krzywdy. Niemniej odwracanie oczu od tego, co współdzielimy z tymi dwiema kobietami, służy tylko utrwalaniu mitu, że reszta z nas jest w jakiś sposób odporna na oddziaływania, które mogłyby skazić naszą naturę.
W 1995 roku mama rozpoczęła pewien eksperyment. Przyświecała jej intencja zrozumienia obrzeży ludzkiej psychiki. Spędziła długie godziny na próbach zgłębienia odmętów życia Leslie i Pat, starając się dociec, jak te dwie kobiety były zdolne zadawać śmiertelne ciosy nożem. Zarazem jednak równie dużo czasu poświęciła analizie tych czynników w sobie samej, które chroniły ją – lub też czasami przestawały chronić – w chwilach słabości. Niewielu z nas chciałoby wiedzieć, jak blisko przepaści można się zapuścić. Mamy szczęście, że zaproszono nas do uczestnictwa w tym fascynującym studium.
Caitlin Meredith
kwiecień 2017
Wstęp
W dwie kolejne noce sierpnia 1969 roku grupa młodych ludzi wkroczyła do dwóch domów w Los Angeles i metodycznie wymordowała wszystkich, których w nich zastała – w sumie siedem osób. Nie da się wyolbrzymić strachu, jaki tamtego lata ogarnął miasto. Z początku panikę potęgował brak informacji o motywach zbrodni. Nie było żadnych dowodów na istnienie powiązań między ofiarami i zabójcami i choć zamordowano osoby majętne, to – poza drobiazgami – nikt nie został obrabowany. Wydawało się, że jedynym celem sprawców było sianie terroru – i go osiągnęli.
Ten lęk dało się wyczuć od Westside po South Central, od plaż Pacyfiku po dolinę San Fernando. Morderstwa pozostawiły nieusuwalny ślad w zbiorowej psychice Amerykanów. Później będzie się mówić, że przełamujący ograniczenia, twórczy duch lat sześćdziesiątych zginął wraz z ofiarami tych dwóch sierpniowych nocy.
Kiedy w końcu ustalono sprawców zbrodni – Charlesa Mansona, Texa Watsona, Susan Atkins, Patricię Krenwinkel i Leslie Van Houten – zgroza tylko się nasiliła. Manson, czyli pomysłodawca rzezi, przerażał, ale w przewidywalny sposób. Wiele wydarzeń z jego życiorysu mogło wytłumaczyć zwichrowania jego psychiki. Jednak zmanipulowane przez niego młode osoby, a zwłaszcza dziewczyny, zupełnie nie przypominały ludzi wzbudzających postrach. Wyglądały jak nasze siostry, córki, znajome – my same wreszcie – ale przepełniająca je żądza krwi była wzięta wprost z horrorów.
Już w samych zbrodniach tkwiło dość zła, niemniej zachowanie sprawców podczas procesu sądowego okazało się wręcz nie do zniesienia. Mordercy naśmiewali się z żalu rodzin ofiar, a także okazywali jawną pogardę dla lęków i oburzenia, które przenikały społeczeństwo.
Dwadzieścia lat temu zaczęłam spotykać się w więzieniu z dwiema z tych kobiet – Leslie Van Houten i Patricią Krenwinkel – gdyż chciałam sprawdzić, czy zmieniły się na tyle, by znacząco różnić się od dziewcząt, które w 1969 roku wykonywały barbarzyńskie rozkazy Charlesa Mansona. A jeśli do tego doszło, to jak postrzegały ówczesne wydarzenia z perspektywy osiągniętego wieku średniego.
Ponieważ mam profil demograficzny zbliżony do profilu zabójczyń, kusiło mnie, by przeanalizować, na ile w moich losach działały te same siły, którym zostały poddane te dwie kobiety. Otóż były w moim życiu momenty, w których dokonanie innych wyborów mogłoby skutkować dramatycznym zboczeniem z kursu.
Chodziłam do liceum z dwiema osobami uwikłanymi w tę sprawę: Catherine Share, która odpowiadała za pozyskiwanie kandydatek do Rodziny Mansona, oraz Stephenem Kayem, zastępcą prokuratora okręgowego i współpracownikiem Vincenta Bugliosiego podczas procesu w sprawie zabójstw Tate–LaBianca. Gdy prześledziłam życie Catherine Share i moje z nią relacje, które nawiązałam jako piętnastolatka, zdałam sobie sprawę, że okazały się one – z wielu różnych przyczyn – kluczowe dla mojego rozwoju moralnego. Z kolei Stephen Kay pomógł mi zrozumieć zasady działania wymiaru sprawiedliwości. Przy nim mogłam przyjrzeć się temu, co w tym systemie jest sprawiedliwe i zdecydowanie niesprawiedliwe.
Droga do znalezienia odpowiedzi była wyboista, pełna dziur, objazdów i ślepych uliczek. Nieraz się poddawałam, ukrywałam okropny i sfatygowany bagaż, by wyruszać na wycieczki tam, gdzie krajobraz był bardziej widowiskowy, a ścieżki mniej kręte.
Od początku napotykałam przeszkody, a było ich tyle, że raz na jakiś czas ogarniał mnie lęk przed nieuchronnym fiaskiem tego projektu. Pierwsze kłopoty pojawiły się już wtedy, gdy zdecydowałam się przeprowadzić z obiema kobietami oficjalne wywiady. Dowiedziałam się wówczas, że obowiązujące od niedawna w Kalifornii prawo pozbawiło dziennikarzy takiej możliwości. Mogłam odwiedzać je jako osoba prywatna, ale nie pozwolono mi zrobić żadnych notatek ani nagrań.
Wprowadzenie nowych przepisów było jak zły omen, podobnie jak utrata osoby, na której fachową wiedzę liczyłam przy rozpatrywaniu kluczowych kwestii związanych z tą sprawą. Dość wcześnie próbowałam nawiązać kontakt z doktorem Chrisem Hatcherem, światowej sławy psychologiem kryminalistycznym, który występował jako biegły w wielu głośnych procesach, na przykład Davida Koresha (Waco) i Jima Jonesa (Jonestown). Przez lata śledziłam jego karierę, czytałam jego artykuły i uczestniczyłam w prowadzonych przez niego obchodach w Centrum Medycznym Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco. Przez długie tygodnie nie udawało mi się złapać go przez telefon, aż kiedy w końcu się do niego dodzwoniłam, nie tylko zgodził się ze mną spotkać, ale także entuzjastycznie podszedł do mojego projektu i obiecał, że pomoże ogarnąć