Skalpel. Tess GerritsenЧитать онлайн книгу.
zwykle. Podniósł ku niej dłoń w niemej prośbie o pomoc, próbując się dźwignąć. Podała mu rękę, wyczuwając w tym uścisku skrzypienie starych kości i zwyrodniałych stawów. Pochodził z Georgii, był typem starego dżentelmena z południa. Nigdy nie zdołał polubić bostońskiej szorstkości Rizzoli, ona zaś nigdy nie potrafiła traktować z sympatią jego nieelastyczności. Jedyną rzeczą, która ich łączyła, były ludzkie szczątki, przechodzące przez jego stół do sekcji zwłok. A jednak teraz, gdy pomagała mu wstać, zasmuciła ją jego kruchość; przyszedł jej na myśl dziadek, którego była ulubioną wnuczką – może dlatego, że widział w niej swoją własną dumę i nieustępliwość. Przypomniała sobie usiłowania dźwignięcia go z fotela, gdy jego zdrętwiałe skutkiem udaru palce zaciskały się niczym szpony na jej ramieniu. Nawet ludzie tak aktywni jak Aldo Rizzoli bywają z czasem obezwładnieni wskutek osteoporozy. Widziała ten sam rezultat u doktora Tierneya, który trząsł się mimo straszliwego upału, wycierając chusteczką spocone czoło.
– Doskonały przypadek na zakończenie kariery – powiedział. – Przyjdziesz na przyjęcie z okazji mojego przejścia na emeryturę?
– Na jakie przyjęcie?
– Na to, które ma być dla mnie niespodzianką.
Westchnęła.
– Przyjdę – wygadała się.
– Nareszcie! Ty jedna nigdy nie kręciłaś. Czy to będzie w przyszłym tygodniu?
– Za dwa. Nic o tym nie wiesz, rozumiesz?
– Cieszę się, że mi powiedziałaś. – Spuścił głowę. – Nie lubię być zaskakiwany.
– Co sądzisz o denacie, doktorze? Ktoś go potrącił i uciekł?
– Uderzenie nastąpiło w tym miejscu.
Rizzoli spojrzała na rozległą plamę krwi na asfalcie. Potem przeniosła wzrok na przykryty płachtą tułów, który leżał na chodniku, dobre dwanaście stóp od plamy.
– Twierdzisz, że najpierw upadł tutaj, a dopiero potem znalazł się tam? – zapytała.
– Na to wygląda.
– Jakaś cholernie duża ciężarówka, skoro spowodowała taką jatkę.
– To nie była ciężarówka – odparł zagadkowo Tierney. Zaczął iść wzdłuż jezdni, wpatrując się w asfalt.
Rizzoli ruszyła za nim, oganiając się od much. Tierney zatrzymał się trzydzieści stóp dalej i wskazał palcem na szarą kupkę przy krawężniku.
– Kawałek mózgu – oznajmił.
– Nie mogła tego zrobić ciężarówka? – spytała Rizzoli.
– Nie. Ani żaden samochód.
– Więc skąd się wziął ślad opony na koszuli ofiary?
Tierney się wyprostował. Wodził wzrokiem po ulicy, chodnikach, sąsiednich domach.
– Czy nie zauważyłaś niczego szczególnego, pani detektyw?
– Oprócz martwego faceta, który tam leży bez mózgu?
– Przyjrzyj się miejscu uderzenia. – Tierney wskazał palcem miejsce, nad którym wcześniej ślęczał. – Czy widzisz ułożenie poszczególnych części ciała?
– Tak. Rozleciały się we wszystkie strony od punktu, w którym nastąpił wypadek.
– Brawo!
– Na tej ulicy jest spory ruch – powiedziała Rizzoli. – Samochody wyjeżdżają zza zakrętu z dużą szybkością. Poza tym denat ma na koszuli ślad opony.
– Obejrzyjmy sobie jeszcze raz ten ślad.
Poszli w stronę zwłok. Po drodze dołączył do nich Frost, który w końcu wygramolił się z wozu. Wyglądał nietęgo i miał zawstydzoną minę.
– O rany! – jęknął.
– Już ci lepiej? – spytała.
– Myślisz, że mogę mieć katar żołądka albo coś w tym rodzaju?
– Albo coś w tym rodzaju. – Lubiła Frosta, jego pogodny, nieskomplikowany charakter. Było jej przykro, że jego duma została tak nadszarpnięta. Poklepała go po ramieniu, obdarzając przy tym matczynym uśmiechem. Frost wyzwalał w kobietach opiekuńcze gesty, nawet w tak zdecydowanie pozbawionych macierzyńskich instynktów jak Rizzoli.
– Wiesz – powiedział, krocząc z tyłu za nią – ja naprawdę myślę, że to katar…
Doszli do zwłok. Tierney, kucając, stęknął, jego stawy buntowały się przeciw wysiłkowi. Kiedy podniósł płachtę, Frost zbladł i odsunął się o krok. Rizzoli przemogła w sobie chęć zrobienia tego samego.
Tułów był pęknięty na dwie części na wysokości pępka. Górna połowa, odziana w beżową, bawełnianą koszulkę, leżała usytuowana w kierunku ze wschodu na zachód. Dolna, w niebieskich dżinsach, leżała wzdłuż osi północ-południe. Obie połowy łączyło tylko kilka nitek skóry i mięśni. Organy wewnętrzne wypłynęły i walały się obok tułowia w postaci mazistej pulpy. Tylna część czaszki została roztrzaskana uderzeniem, a mózg rozprysnął się.
– Młody mężczyzna, dobrze odżywiony, hiszpańskiego lub śródziemnomorskiego pochodzenia, wiek od dwudziestu do trzydziestu lat – stwierdził Tierney. – Widać odłamki złamania kręgów piersiowych, żeber, obojczyków i czaszki.
– Czy mogła to spowodować ciężarówka? – zapytała ponownie.
– Ciężarówka mogła doprowadzić do tak rozległych uszkodzeń, jakie tu obserwujemy. – Jego niebieskie oczy patrzyły wyzywająco na Rizzoli. – Ale, o ile wiem, nikt nie słyszał ani nie widział żadnej ciężarówki.
– Na nieszczęście, nie – przyznała.
Wtrącił się Frost, który nareszcie się pozbierał.
– Myślę, że te ślady na koszuli nie pochodzą od opon.
Rizzoli przyjrzała się baczniej czarnym smugom na koszuli denata. Dłonią w rękawiczce dotknęła jednej z nich, a potem obejrzała palec, na którym pozostał czarny ślad. Przez chwilę go oglądała, zastanawiając się nad nowym odkryciem.
– Masz rację – stwierdziła. – To nie jest ślad opony. To jest smar.
Wyprostowała się i spojrzała na ulicę. Nie było widać śladów opon ani odłamków szkła lub plastiku, które niewątpliwie powinny pozostać na jezdni po tak katastrofalnym zderzeniu z ludzkim ciałem.
Zaległa cisza. Patrzyli na siebie, myśląc intensywnie, dopóki nie zaświtało im jedyne wytłumaczenie. Jakby na potwierdzenie ich domysłu, usłyszeli ryk przelatującego odrzutowca. Spojrzawszy w górę, Rizzoli ujrzała 747, który podchodził do lądowania na międzynarodowym lotnisku Logana, znajdującym się pięć mil na północny wschód od miejsca, w którym teraz przebywali.
– Jezu – westchnął Frost, osłaniając ręką oczy przed słońcem. – Spadać z takiej wysokości. Powiedzcie, że był martwy, nim się roztrzaskał.
– Jest taka możliwość – odparł Tierney. – Musiał wypaść w momencie, kiedy luk podwozia otworzył się przed wylądowaniem. Przypuszczam, że leciał nielegalnie.
– Cóż – powiedziała Rizzoli. – Mnóstwo pasażerów na gapę próbuje uciec ze swoich krajów. – Spojrzała na oliwkową cerę mężczyzny. – Pewnie przyleciał skądś z Ameryki Południowej.
– A zatem leciał na wysokości przynajmniej trzydziestu tysięcy stóp – oświadczył Tierney. – Luk podwozia