Testamenty. Маргарет ЭтвудЧитать онлайн книгу.
„Każda kobieta powinna się kierować takimi samymi motywami, w przeciwnym razie będzie potworem”.
GEORGE ELIOT, DANIEL DERONDA
„Kiedy spoglądamy sobie nawzajem w oczy, patrzymy nie tylko na nienawistną twarz, patrzymy w lustro. (…) Czyżby pan nie poznawał w nas siebie?”.
OBERSTURMBANNFÜHRER LISS DO STAREGO BOLSZEWIKA MOSTOWSKIEGO,
WASILIJ GROSSMAN, ŻYCIE I LOS, TŁUM. J. CZECH, WAB 2009
„Wolność to wielki ciężar, ogromne i dziwne brzemię dla ducha… Nie jest darem, lecz wyborem, często bardzo trudnym”.
URSULA LE GUIN, GROBOWCE ATUANU, TŁUM. P. CHOLEWA, PRÓSZYŃSKI I S-KA 1990
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
This ebook was bought on LitRes
I
Pomnik
.
Holograf z Ardua Hall
1
Jedynie zmarli mają prawo do pomników, ale ja otrzymałam swój już za życia. Już jestem skamieniała.
Pomnik stanowił drobny wyraz uznania dla moich licznych zasług, jak usłyszeliśmy w laudacji odczytanej przez Ciotkę Widalę. Wygłoszenie laudacji polecili jej nasi przełożeni, lecz była daleka od aprobaty. Podziękowałam jej najskromniej, jak potrafiłam, następnie pociągnęłam za sznur, uwalniając drapującą mnie tkaninę, która powłóczyście opadła na ziemię, i oto się ukazałam. W Ardua Hall nie wiwatujemy, ale dały się słyszeć dyskretne oklaski. Skłoniłam głowę.
Mój pomnik, o rozmiarach większych od naturalnych, tak jak należy, przedstawia mnie młodszą, szczuplejszą i zgrabniejszą, niż jestem od pewnego już czasu. Stoję wyprostowana, z odciągniętymi ramionami, usta mam wygięte w zdecydowanym, lecz dobrodusznym uśmiechu. Oczy utkwiłam w pewnym kosmicznym punkcie odniesienia, mającym symbolizować mój idealizm, nieustępliwe oddanie powinnościom, determinację dążenia naprzód pomimo wszelkich przeszkód. Co nie znaczy, że mój pomnik dostrzegłby cokolwiek na niebie, skoro stoi w posępnej kępie drzew i zarośli przy ścieżce biegnącej przed Ardua Hall. My, Ciotki, nie powinnyśmy być nadmiernie zarozumiałe, nawet wykute w kamieniu.
Siedmio-, może ośmioletnia dziewczynka trzyma mnie za lewą rękę i wpatruje się we mnie ufnie. Prawą dłoń położyłam na głowie klęczącej obok kobiety z woalką na włosach, zwracającej w górę oczy, w których można wyczytać lęk lub wdzięczność – to jedna z naszych Podręcznych – za mną zaś stoi jedna z moich Perłowych Dziewcząt, gotowa wyruszyć na działalność misyjną. U pasa mam paralizator. Broń przypomina mi o moich własnych niedociągnięciach: gdybym była skuteczniejsza, nie potrzebowałabym takiego urządzenia. Wystarczyłaby perswazja w głosie.
Ponieważ pomnik stoi pośród innych, trudno go uznać za wielki sukces: zbyt duży tu tłok. Wolałabym być bardziej wyeksponowana. Ale przynajmniej wyglądam na kobietę przy zdrowych zmysłach. Z łatwością mogłoby stać się inaczej, bo rzeźbiarka w podeszłym wieku – żarliwa wyznawczyni, która już zmarła – lubiła obdarzać swe modelki wyłupiastymi oczami, mającymi świadczyć o świątobliwej żarliwości. Na wykonanych przez nią popiersiach Ciotka Helena wygląda, jakby miała wściekliznę, Ciotka Widala – jakby cierpiała na nadczynność tarczycy, natomiast Ciotka Elizabeth wydaje się zaraz eksplodować.
Podczas ceremonii odsłonięcia pomnika rzeźbiarka nie kryła zdenerwowania. Czy oddała mnie z należytym szacunkiem? Czy zaaprobowałam jej dzieło? Czy to okażę? Igrałam z myślą, by po opadnięciu tkaniny zmarszczyć czoło, ale postąpiłam inaczej: nie jestem pozbawiona współczucia.
– Bardzo wierna podobizna – stwierdziłam.
To było dziewięć lat temu. Od tamtej pory ząb czasu zostawił swoje piętno na pomniku: upstrzyły mnie gołębie, w wilgotnych zagłębieniach mego ciała wyrósł mech. Wyznawczynie składają dary u mych stóp: jajka płodności, pomarańcze symbolizujące pełnię ciąży, croissanty jako odnośnik do księżyca. Wypieków nie dotykam – zazwyczaj są rozmiękłe od deszczu – ale pomarańcze zabieram. Pomarańcze są takie orzeźwiające.
Piszę te słowa w mojej samotni w Ardua Hall – jednej z ostatnich bibliotek ocalałych po entuzjastycznym paleniu książek, jakie nastąpiło w całym kraju. Zdeprawowane, krwawe odciski palców przeszłości należy wytrzeć, aby stworzyć czystą przestrzeń dla moralnie nieskalanego pokolenia, które z pewnością nadejdzie. Tyle, jeśli chodzi o teorię.
Jednak pośród krwawych odcisków palców są i te, które zostawiliśmy sami, a one nie dają się tak łatwo wytrzeć. Przez lata pogrzebałam wiele kości; teraz zamierzam je na powrót odkopać, choćby tylko dla twego oświecenia, nieznany czytelniku. Jeśli to czytasz, to znaczy, że przynajmniej ten rękopis przetrwał. Może jednak fantazjuję, może nigdy nie będę miała czytelnika. Może przyjdzie mi mówić do ściany, i to nie w jednym znaczeniu.
Dość gryzmolenia na dziś. Boli mnie ręka, czuję rwanie w plecach, a już czeka na mnie tradycyjny wieczorny kubek gorącego mleka. Dobrze ukryję ten elaborat, z dala od kamer – wiem, gdzie są, bo sama je instalowałam. Pomimo wszelkich środków ostrożności zdaję sobie sprawę z ryzyka, jakie podejmuję: pisanie może być niebezpieczne. Jakie zdrady, jakie denuncjacje mogą mnie spotkać? W Ardua Hall nie brakuje osób, które chętnie dostałyby te kartki w swoje ręce.
Poczekajcie, radzę im bezgłośnie: będzie jeszcze gorzej.
II
Drogocenny kwiat
.
Zapis zeznania świadka 369A
2
Prosiliście, abym opowiedziała wam o moim dzieciństwie w Gileadzie. Powiedzieliście, że byłoby to pomocne, a ja chcę pomóc. Pewnie spodziewacie się samych potworności, ale tak naprawdę w Gileadzie, podobnie jak gdzie indziej, wiele dzieci kochano i otaczano troską, wielu dorosłych miało dobre serca, choć byli omylni, tak jak gdzie indziej.
Mam też nadzieję, że będziecie pamiętać, iż wszyscy czujemy tęsknotę za wszelkim dobrem, którego zaznaliśmy jako dzieci, jakkolwiek dziwaczne może się innym wydać to dzieciństwo. Zgadzam się, że Gilead powinien pójść w niepamięć – zbyt wiele było w nim nieprawidłowości, zbyt wiele fałszu i zbyt wiele rzeczy na pewno przeciwnych temu, czego życzył sobie Bóg – musicie jednak pozwolić mi na opłakiwanie dobra, które przepadnie.
W szkole ubierałyśmy się na różowo wiosną i latem, w kolorze śliwkowym jesienią i zimą, a biel była zarezerwowana na specjalne okazje: niedziele i uroczystości. Chodziłyśmy z zakrytymi ramionami, zakrytymi włosami, w spódniczkach do kolan przed ukończeniem piątego roku życia, potem najwyżej pięć centymetrów nad kostkę, ponieważ popędy mężczyzn były straszliwą rzeczą, którą należało trzymać w ryzach. Męskie oczy, które nieustannie krążyły tu i tam jak ślepia tygrysów, te reflektorowe oczy należało osłaniać przed naszą pociągającą, wręcz oślepiającą mocą – naszymi zgrabnymi, chudymi lub grubymi nogami, naszymi wdzięcznymi, kanciastymi albo pulchnymi ramionami, naszą brzoskwiniową lub pełną skaz cerą, naszymi włosami, czy były to lśniące loki, czy szorstkie, skołtunione czupryny, czy cienkie warkoczyki – to wszystko nie miało znaczenia. Niezależnie od naszych kształtów i rysów twarzy mimowolnie byłyśmy powabnymi przynętami, niewinnymi przyczynami, które, ze względu na samą swoją naturę, mogły sprawić, że mężczyźni upijali się żądzą, zataczali się, gotowi runąć ze skraju – skraju czego, zastanawiałyśmy się, czy było to coś podobnego do przepaści? – i w płomieniach poszybować w dół, niczym śnieżki z płonącej siarki ciśnięte gniewną ręką Boga. Byłyśmy kustoszkami bezcennego skarbu, ukrytego w nas samych; byłyśmy drogocennymi kwiatami, które należało trzymać pod bezpieczną osłoną szklarni, bo inaczej zwabiono by nas w pułapkę, zerwano nam płatki, a nasz skarb zostałby wykradziony, rozerwaliby i zdeptali nas wygłodniali mężczyźni czający się za każdym rogiem, tam, w szerokim grzesznym świecie ostrych kantów.
Tego rodzaju rzeczy opowiadała nam w szkole pociągająca nosem Ciotka Widala, podczas gdy my ozdabiałyśmy haftem krzyżykowym chusteczki, obicia na podnóżki i oprawione obrazki; najpopularniejszymi wzorami były kwiaty