Jak przejąć kontrolę nad światem 2. Dorota MasłowskaЧитать онлайн книгу.
mg_img_f7527da6n9d80o5d5aaad3bm82a6ec20a2ea.jpg"/>
Spis treści
Gruziński mężczyzna w ogrodzie – szkic do portretu
Opieka redakcyjna: ANITA KASPEREK
Redakcja: BIANKA DZIADKIEWICZ
Korekta: JOANNA MIKA, JOANNA ZABOROWSKA, JACEK BŁACH
Opracowanie graficzne, projekt okładki: MACIEJ CHORĄŻY
Ilustracje © by Maciej Chorąży
Zdjęcia na stronach: 41, 66, 70, 71, 72, 73, 111–112, 116, 119, 123–127 – Dorota Masłowska; na stronach: 52–53 – Stanisław Łubieński.
Redakcja techniczna: ROBERT GĘBUŚ
Copyright © by Dorota Masłowska, 2020
By arrangement with Agencja Literacka Syndykat Autorów
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2020
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07168-7
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.
ul. Długa 1, 31-147 Kraków
tel. (+48 12) 619 27 70
fax. (+48 12) 430 00 96
bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40
e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
Apetyt na miłość
Wiadomo, jak to działa. Autor stwarza książkę, a potem książka niejako w odwecie stwarza tego autora. Napiszecie książkę o lisach, będą lisy, lisy, lisy. Napiszecie książkę o lasach, to będą lasy. Będziecie zapraszani do lasów, będą was wszyscy pytali o lasy, będą wam na spotkania przynoszone lasy. Napiszecie książkę o lessach, będą panele o lessach i wizyty w lessach, poupychają was w jury konkursów filmów o tematyce lessowej, każą wam siedzieć w lessach i lessować.
W końcu będziecie czuli, że w jakimś coraz bardziej mdłym teatrze nieudolnie gracie samych siebie, że wasze frenetyczne niegdyś jeremiady stają się ledwie ciepłymi deklamacjami, jakbyście samymi ustami mamrotali wyznanie wiary na mszy świętej, a pod ławką usuwali brud spod paznokci i zastanawiali się, co sobie zjecie, jak wrócicie do domu. To zaś, co było grzeszną przyjemnością, zamienia się w nieprzyjemność, i to co gorsza grzeczną, najgrzeczniejszą z grzecznych.
Tak i ja po swoich felietonach utknęłam w kondycji samozwańczej specjalistki do spraw dziadowskich programów telewizyjnych i nagadawszy się o tej swojej pasji, naobnosiwszy się z nią, naświetliwszy i zanalizowawszy ją publicznie wzdłuż i wszerz, czułam, że mam już swój ogon w ustach i że nie jest on ani smaczny, ani nawet pogryzalny, a ja mamlę, mamlę, żuję, kręcąc mordą, a w myślach myślę: a co wy mi tu będziecie, co ja oglądam. Ja to może kiedyś oglądałam, teraz wcale nie to oglądam! I już na full włączony konkurs chopinowski, i retrospektywa Wan Tu Sana na TVP Kultura NA CAŁĄ EPĘ, tak że każdy w bloku już słyszy!!! A ja poguję po całym tapczanie!!!
Ale też natury nie oszukasz. Minęło tyle a tyle czasu, jak zwykle zapomniałam wszystkie swoje urazy i najmocniejsze nawet postanowienia. I choć wszystko się we mnie wije, by już nie nosić tego drewna, ale drewno tak bardzo się prosi, zanieś mnie, zanieś mnie gdzieś, ciągnie mnie za rękawy, aż nie mam serca mu już odmówić, a ono wtedy bije w maleńkie łapki i piszczy: do lasu! Do lasu, tylko do lasu! I ani się obejrzę, a znowu mam napad TVN-ów, i to taki z drgawkami i ze ślinotokiem. A wszystko przez program Apetyt na miłość.
I znowu cała do bólu przewidywalna choreografia bingu: najpierw jeden przypadkiem zobaczony podczas świąt odcinek, gdy myślę sobie: co za gówno, czysta potworność i zwyrodnialstwo, podajże mi Księgi Jakubowe, gdzie moja zakładka? O tu, już jestem na czwartej stronie… Ale mimochodem następnego dnia drugi odcinek, potem jakoś trzeci… I już łapię wiatr w żagle, i płynę, płynę, i już trach, bum, trach, nie wiem kiedy oglądam wszystkie odcinki wszystkich sezonów (a niektóre po dwa razy). Miarą mojej fascynacji niech będzie fakt, że po obejrzeniu niemalże każdej części robię spontaniczne łapanki i kto mnie lubi, a tym bardziej kocha, ten musi ze mną oglądać, a ja go trzymam za łokieć (żeby nie uciekł) i mówię: patrz, patrz, patrz, co on teraz powie!!! Ćśśśśś… słuchaj, co ona mu teraz odpowie! Bo, deklaruję to zupełnie poważnie i z otwartą przyłbicą, dawno mną nic tak nie wstrząsnęło jak niektóre odcinki Apetytu na miłość, dawno nic mnie tak nie poruszyło. W tak piorunującą mieszankę potrafią połączyć się w telewizyjnym kotle: marzenia o wielkiej miłości, stres i domowej roboty autokreacje.
Ale od początku: Apetyt na miłość to wyrodny pociotek Randki w ciemno, więc nie sposób jednego w drugim nie przejrzeć. Ta ostatnia, prowadzona przez Jacka Kawalca w latach dziewięćdziesiątych, była bodajże pierwszą w Polsce telewizyjną fantazją o loterii miłości, w której bębnie prawie wszyscy na pewnym etapie życia się kręcimy. Typujemy kandydatów, chodzimy z nimi do kina, przyglądamy się, czy nie mają kwitnących paznokci (niedobory), a tak naprawdę kwestia jest o wiele poważniejsza, rzekłbyś: ostateczna, fizyczno-metafizyczna. Z kim spędzimy życie? Z kim połączymy geny? Z kim będziemy spać w jednym łóżku i dzielić płyny ustrojowe? Z kim zwiążemy się świętym węzłem kredytu? Kto będzie przynosił kwiaty na nasz grób? Te decyzje obsadowe podejmowane często na podstawie nie do końca racjonalnych przesłanek ciągną się za nami potem przez pokolenia i wcielenia. Taka jest właśnie loteria miłości. Głupia, ale śmiertelnie poważna. Lekka, ale bardzo ciężka.
Nim jednak przejdziemy do etapu prokreacji i scysji w Ikei, dochodzi do rytuału RANDKI. To na jej poligonie odbywają się testowe interakcje, wstępne autoprezentacje, szacowania potencjałów erotycznych