Leniwe wieczory, burzliwe poranki. Alina BiałowąsЧитать онлайн книгу.
/section>
O książce
Leniwe wieczory, burzliwe poranki:
Za Eweliną (którą zdążyliśmy poznać w książce „Bezsenne noce, senne dni”), mistrzynią analizowania i wyciągania pochopnych wniosków, trudno nadążyć; ona sama chyba nie wie, czego naprawdę chce: światowego życia, japońskiego minimalizmu, samotności czy szczęśliwego stadła… Z tą bohaterką nie można się nudzić! Czy lekko neurotyczna Ewelina w końcu znajdzie sposób, by nieco „ujarzmić” swój trudny charakter odziedziczony po prababce?
Ta część komedii małżeńskiej bawi jeszcze bardziej niż pierwsza, do tego wzrusza i jednocześnie daje impuls do zastanowienia się nad sobą i naszymi oczekiwaniami wobec innych, a może nawet do przewartościowania pewnych pojęć. To taka „lekcja życia” podana na wesoło, z celowo przerysowanymi, sympatycznymi postaciami i… niespodziankami. Idealna do czytania przy kubku melisy w leniwe, jesienne wieczory!
Agnieszka Grabowska
magazyn „Życie i Pasje”
******
Uwielbiam książki tej autorki za styl i przesłanie, jakie przemyca w swoich powieściach. Dzięki niemu bawi czytelnika i zmusza do przemyśleń.
Alina Białowąs cały czas w szczytowej formie! To będzie najlepsza książka tej jesieni!
Agnieszka Sonenberg
Przystanek szczęścia
Copyright © Alina Białowąs
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Magdalena Kawka
Korekta
Joanna Podolska
Projekt okładki
Iza Szewczyk
Skład i łamanie
Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2020
eISBN 978-83-66481-85-5
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań
www.replika.eu
Nigdy nie zaprzeczaj kobiecie, za chwilę ona sama sobie zaprzeczy
przysłowie perskie
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
Wzięłam głęboki wdech i zacisnęłam centymetr krawiecki opasujący moją talię. Ile? Szlag! Przez ostatni tydzień nie zjadłam ani jednego cukierka, ani jednego kawałeczka czekolady, ani jednej gałki lodów, ani jednego ciastka z kremem. Na śniadanie i kolację wypijałam filiżankę kawy albo herbaty bez cukru. Na obiad jadłam zielska skropione oliwą. Żadnych kotletów, pierogów, placków ziemniaczanych, naleśników, makaronów. Dieta cud gwarantowała talię jak u osy już po siedmiu dniach stosowania.
Moja miała obwód ula.
Sapiąc ze złości, podeptałam centymetr, a potem już uspokojona wyszłam z sypialni. Miałam na sobie tylko obcisłe majtki i biustonosz, też obcisły, więc gdy spojrzałam w lustro wiszące na ścianie w przedpokoju, jęknęłam. Wyglądałam jak sznurowany baleron.
– Co mnie podkusiło, żeby wyjść w samej bieliźnie – mamrotałam, wracając do sypialni po szlafrok z żółtego frotté, na który mówię płaszcz kąpielowy, bo to brzmi elegancko. Trochę zbyt obszerny, ale za to skutecznie ukrywa wałki tłuszczu, których nie lubiłam, a teraz, gdy mimo diety się ich nie pozbyłam, znienawidziłam.
Sięgając po niego, znowu spojrzałam w lustro, mniejsze niż to w przedpokoju, dlatego odbijała się w nim tylko górna część tułowia, czyli ramiona i biust, a gdybym chciała ujrzeć moją twarz z bliska, musiałabym usiąść na krześle. Ale na to nie miałam ochoty; bez makijażu wyglądam na starą, umęczoną życiem kobietę. A przecież pięćdziesiąt pięć lat to jeszcze nie starość. Ba, patrząc na moją mamę, siedemdziesiąt osiem również nie.
Przyznam, że zaczynam być zazdrosna o wygląd mamy; od kiedy „zadała się” z Gwidonem, młodszym od niej o ćwierć wieku, dba o siebie jak nigdy przedtem, gdy jeszcze była żoną mojego taty, nim się rozwiedli, bo mu odbiło i zdradził ją z kobietą starszą od niej o pięć lat. Czasem się zastanawiam, czy ja też – gdyby mój Radek mnie zdradził – nie „zadałabym się” z dużo młodszym facetem. Nie, żeby zrobić na złość Radkowi, tylko aby zapewnić sobie młody wygląd, bo na pewno jak mama latałabym co dwa tygodnie do fryzjera, do kosmetyczki, manikiurzystki, pedikiurzystki, a każdego dnia na basen i do masażysty. Teraz nie latam, bo nie mam motywacji. Zresztą nim Radek wyjechał…
Wyjechał? Co ja plotę! Od kiedy to potajemne zniknięcie nocą, bez zostawienia żonie adresu nazywa się wyjazdem? Uciekł! Po kryjomu, jak szczur. Och! Dosyć! Nie będę myśleć o tej jego ucieczce, bo wpadnę w takie nerwy, że zrezygnuję z lotu do Tokio. Dokończę jeszcze tylko poprzednią myśl, że nim Radek ucie… się zdematerializował, też nie latałam do fryzjera, kosmetyczki, manikiurzystki, pedikiurzystki, na basen ani do masażysty. Peeling twarzy oraz ciała sama sobie robiłam, a od czasu kiedy dopadła mnie menopauza, depiluję wąsik nad górną wargą, bo jeśli zaniedbam, mam zarost jak mojej świętej pamięci dziadek, rudawy i gęsty. Ale gdybym tego nie robiła, mój mąż i tak nie zauważyłby różnicy. Jedyna zmiana jaka być może nie uszłaby jego uwadze, to zmiana barwy moich włosów, od urodzenia miodowo-złotych, bo przecież nagryzmolił na kartce, która wypadła ze słownika języka angielskiego, już po tym jak się zdematerializował: „Ona ma taki charakterystyczny kolor włosów, trochę miodowy, trochę złotawy”. Więc jeśli ufarbowałabym włosy na przykład na kasztanowy brąz, jak u mojej mamy, znając jego złośliwe docinki, na pewno usłyszałabym, że jedna teściowa mu wystarczy.
Ciekawa jestem, co by powiedział, gdybym przyleciała do Tokio o dwadzieścia kilogramów lżejsza (czyli ważyłabym sześćdziesiąt siedem)?
Cholerna menopauza, zaklęłam w duchu, wkładając płaszcz kąpielowy. Przez chwilę się zastanawiałam, czy najpierw poukładać książki rozrzucone na podłodze przy łóżku (wszystkie na temat Japonii), a potem wypalić papierosa, czy odwrotnie. Wygrał papieros. Przewiązując się luźno paskiem (w przeciwnym razie sterczałby mi brzuch), wyszłam z sypialni i omijając wzrokiem lustro w przedpokoju, pomaszerowałam w stronę kuchni.
Kawa i papieros to jest to, co lubię najbardziej w niedzielne poranki, od czasu gdy zostałam sama, to znaczy od miesiąca. Co prawda zegar kuchenny pokazuje za pięć jedenastą, ale obudziłam się trzy godziny temu, czyli właściwie o poranku, tyle że nie wstałam z łóżka, bo chciałam dokończyć książkę o gejszach. I teraz żałuję, że w ogóle zaczęłam ją czytać, bo do mojego mózgu wpełzła zazdrość. Nie, nie o Radka. O gejsze. Zawsze kojarzyły mi się z kobietami – mówiąc delikatnie – lekkich obyczajów. Do głowy mi nawet nie przyszło, że istnieją kilkuletnie kursy kształcące dla gejsz, na których uczą się bawić gości rozmową, śpiewem, tańcem, pogłębiają wiedzę o literaturze i poezji oraz doskonalą umiejętność gry na instrumentach. Japońskich oczywiście.
Radek powiedział mi kiedyś, gdy mu się zwierzyłam, że chciałabym się nauczyć grać na skrzypcach, że i bez tego jestem mistrzynią grania na jego nerwach. I ja miałabym być zazdrosna o męża, który wygłasza takie teksty?
– O, na pewno nie – mamrotałam, gasząc niedopałek, by po chwili sięgnąć po kolejnego papierosa na uspokojenie.
Gdy tak rozmyślałam nad gejszami, poczułam, że jednak robię się zazdrosna o Radka; gejsze potrafią prowadzić ceremonię parzenia herbaty, a mój mąż uwielbia herbatę. Wiem, pamiętam, naśmiewałam się z niego, że na indyjską mówił „drajeerling” zamiast Darjeeling, że okej to dla niego „okiej”. A może