20 000 mil podmorskiej żeglugi. Jules Gabriel VerneЧитать онлайн книгу.
powietrze zepsute naszej celi.
Gdym się tymi spostrzeżeniami zajmował, Conseil i Ned zbudzili się razem prawie, pod wpływem wietrzyka orzeźwiającego. Przetarli oczy, przeciągnęli ramiona i zerwali się na równe nogi.
– Czy pan dobrze spał? – zapytał Conseil ze zwykłą sobie grzecznością.
– Bardzo dobrze, mój kochany – odpowiedziałem – a ty, panie Nedzie Landzie?
– Smacznie i głęboko, panie profesorze; ale czy nie jestem w błędzie, bo zdaje mi się, jakbym oddychał morskim powietrzem.
Marynarz nie mógł się omylić w tym względzie. Opowiedziałem Kanadyjczykowi, co zaszło podczas snu jego.
– Wybornie – rzekł – to nam właśnie objaśnia te ryki, jakie słyszeliśmy, gdy mniemany narwal znajdował się w takiej od „Abrahama Lincolna” odległości, że widzieć go stamtąd było można.
– Tak jest, mości Landzie, to było jego oddychanie.
– Panie Aronnax, nie mogę zmiarkować, która godzina, lecz zdaje mi się, że to już pora obiadu!
– Obiadu? Powiedz raczej śniadania, mój zacny przyjacielu, bo o ile miarkuję, wczoraj już minęło.
– Co by nas przekonywało – wtrącił Conseil – że spaliśmy dwadzieścia cztery godziny.
– I mnie się tak zdaje – odpowiedziałem.
– O to się spierać nie myślę – odrzekł Ned Land. – Wszystko jedno, czy obiad, czy też śniadanie… Mógłby je już przynieść sługa okrętowy.
– Mógłby przynieść jedno i drugie razem – dodał Conseil.
– Tak jest – wtrącił Kanadyjczyk – mamy prawo do dwóch jedzeń i co do mnie, zaręczam, że dam im radę.
– Czekajmy – odpowiedziałem. – Widocznie nie mają tu zamiaru głodem nas zamorzyć, bo po co by nam dawali wczoraj obiad.
– Czy tylko nie mają zamiaru nas utuczyć – zauważył Ned.
– Ale gdzież tam – odrzekłem – nie wpadliśmy przecież w ręce ludożercy.
– Z jednego zdarzenia sądzić nie można – rzekł Kanadyjczyk całkiem serio. – Kto wie, czy ci ludzie nie są od dawna pozbawieni świeżego mięsa; a w takim razie trzy zdrowe i dobrze zbudowane indywidua jak pan profesor, jego służący i ja…
– Pozbądź się tych myśli, panie Landzie – rzekłem do oszczepnika – a co najważniejsze, nie bierz tego za punkt wyjścia do wystąpienia przeciwko naszym gospodarzom, co mogłoby tylko pogorszyć nasze położenie.
– W każdym razie – wrzasnął oszczepnik – jeść mi się chce jak sto diabłów, a tu nie przynoszą ani śniadania, ani obiadu!
– Trzeba się zastosować do przepisów na pokładzie przyjętych, a zdaje mi się, że nasz żołądek idzie wcześniej niż zegar tutejszy.
– To trzeba jeden zatrzymać lub posunąć drugi – spokojnie dodał Conseil.
– Poznaję cię, przyjacielu Conseil – odpowiedział niecierpliwy Kanadyjczyk. – Niewiele zużywasz żółci i nerwów! Zawsze spokojny! Wolałbyś z głodu umrzeć, aniżeli narzekać.
– Bo i na cóż by się to przydało? – odpowiedział Conseil.
– I to coś znaczy! I gdyby ci rozbójnicy, a nazywam ich tak przez wzgląd na pana profesora, który ich zabrania nazywać kanibalami, wyobrażali sobie, że zatrzymają mnie w tej klatce zaduszonej, to grubo by się pomylili. Co myślisz, panie Aronnax, czy długo oni zamierzają nas trzymać w tym żelaznym pudle?
– Prawdę powiedziawszy, nie więcej wiem pod tym względem od ciebie, przyjacielu Landzie.
– Ale jak pan przypuszczasz?
– Przypuszczam, że przypadek uczynił nas panami ważnej tajemnicy. Otóż, jeżeli załoga tego podmorskiego statku ma interes w zachowaniu jej, a interes ten większy jest niż życie trzech ludzi, to życie nasze jest mocno narażone. W przeciwnym wypadku potwór wypuści nas na świat przy pierwszej lepszej sposobności.
– Czy tylko nie zechce zaliczyć nas do swej załogi i zatrzymać nas tym sposobem…
– Aż do chwili – wtrącił Ned Land – w której jakaś fregata szybsza lub zręczniejsza niż „Abraham Lincoln” opanuje to gniazdo łotrów i wyśle nas i jego załogę, abyśmy po raz ostatni odetchnęli na jej wielkiej rei.
– Wszystko to dobrze, panie Nedzie Landzie – dorzuciłem – lecz dotychczas nic jeszcze nam nie grozi. Po cóż mówić o rzeczach przypuszczalnych? Powtarzam, że wypada czekać, więc czekajmy; a nie róbmy nic, dopóki nie ma co robić.
– Przeciwnie, panie profesorze – odrzekł rozdrażniony oszczepnik – trzeba coś robić koniecznie.
– Cóż więc chcesz robić?
– Ocalić nas.
– Z więzienia ziemskiego umknąć zwykle bardzo już trudno, ale z podmorskiego zdaje mi się całkiem niepodobna.
– A cóż mości Ned powie na to? – wtrącił Conseil. – Przecież Amerykaninowi nigdy pomysłu zabraknąć nie powinno.
Oszczepnik, widocznie zakłopotany, milczał. Ucieczka w warunkach, w jakich nas wypadki postawiły, była całkiem niepodobna. Lecz Kanadyjczyk jest zawsze na pół Francuzem, jak tego Ned Land dowiódł swą odpowiedzią.
– Więc, panie Aronnax – rzekł po chwili zastanowienia – nie zgadujesz, co mają robić ludzie niemogący ujść ze swego więzienia?
– Nie, mój przyjacielu.
– Tak się urządzić, aby w nim pozostać mogli.
– A w każdym razie – dodał Conseil – lepiej pozostać w środku, niż z wierzchu lub pod spodem.
– Wyrzuciwszy naprzód strażników i kluczników – dodał Ned Land.
– Jak to, Ned, więc myślisz na serio o opanowaniu tego statku?
– Bardzo na serio – odpowiedział Kanadyjczyk.
– To być nie może.
– Dlaczego nie? Możemy się przecie doczekać jakiejś przyjaznej sposobności i skorzystać z niej. Jeśli ich tu nie ma więcej niż dwudziestu ludzi, to sądzę, że się ich nie zlękną dwaj Francuzi i jeden Kanadyjczyk.
Pomyślałem sobie, że lepiej będzie przyjąć propozycję oszczepnika, aniżeli się nad nią zastanawiać; dlatego też odpowiedziałem.
– Czekajmy wypadków, mości Nedzie Landzie, a zobaczymy; tymczasem błagam cię, powstrzymaj twą niecierpliwość. Tu działać można tylko podstępem, a więc oględnie i chłodno. Daj mi słowo, że cokolwiek bądź zajdzie, nie będziesz się gniewał.
– Daję słowo, panie profesorze – odpowiedział Ned Land, acz tonem nie bardzo upewniającym. – Ani jeden gwałtowny wyraz nie wyjdzie z ust moich; nie zdradzę się żadnym gestem, choćby nawet nie podawano nam do stołu z pożądaną dla mnie regularnością.
– Mamy więc twoje słowo – rzekłem do Kanadyjczyka.
Rozmowa umilkła, a każdy z nas rozważał położenie. Przyznam się, że co do mnie, pomimo zapewnień oszczepnika, nie łudziłem się bynajmniej i nie spodziewałem się tych szans przyjaznych, jakie się jego myśli nastręczały. Statek podmorski tak wybornie kierowany wymagał widocznie znacznej liczby ludzi do swej obsługi, a więc na wypadek walki mielibyśmy do czynienia z licznymi przeciwnikami. Zresztą trzeba było najpierw, abyśmy odzyskali wolność, a myśmy byli zamknięci i nie widziałem sposobu wyjścia z celi hermetycznej. Jeśli dziwny dowódca tego statku chciał zachować tajemnicę,