Królowa Margot. Aleksander DumasЧитать онлайн книгу.
To jutro poproszę pana, ażebyś mnie przedstawił królowi Nawarry; bądź pan jednak spokojny, gdyż jeżeli zostanę hugonotem, będę lepszym aniżeli Luter, Kalwin, Melanchton i wszyscy reformatorowie na świecie.
— Tss! — powiedział La Mole — pogniewasz się pan z naszym gospodarzem.
— Prawda — odrzekł Coconnas oglądając się w kierunku kuchni. — Lecz nie, on nas nie słucha; bardzo jest teraz zajęty.
— Cóż on tam robi? — zapytał La Mole, który nie widział La Huriere'a. — Rozmawia z... Niech mnie diabli wezmą! To on!
— Kto taki?
— Jeden z tych ptaków nocnych, z którym rozmawiał właśnie wtedy, kiedyśmy przyjechali; pamiętasz pan tego człowieka w żółtym kaftanie i szarym płaszczu. A! Jak się oburza! jak się gniewa La Huriere! Powiedz no, rozstrzygasz losy Europy czy co?
Lecz tym razem La Huriere odpowiedział tak energicznym gestem, że Coconnas, jakkolwiek bardzo lubił grać w karty, wstał i zbliżył się do niego.
— Dokąd pan idziesz? — zapytał La Mole.
— Czy pan rozkaże dać wina? — rzekł La Huriere, żywo chwytając Piemontczyka za rękę — zaraz dadzą, Grzegorzu, podaj wina!
Następnie szepnął mu do ucha:
— Milczenie, milczenie, jeżeli ci, hrabio, życie miłe! Odpraw natychmiast swego towarzysza.
La Huriere był tak blady, a jego towarzysz tak posępny, że Coconnas uczuł, jak dreszcz przebiegł mu po całym ciele.
Następnie, zwróciwszy się do La Mole'a, powiedział:
— Daruj mi, panie de La Mole, przegrałem już pięćdziesiąt talarów. Dzisiaj mi jakoś nie idzie. Już więcej grać nie myślę.
— Bardzo dobrze, jak się panu podoba — odrzekł La Mole. — Zresztą, cieszę się, że będę mógł cokolwiek odpocząć. La Huriere!
— Co pan hrabia rozkażesz?
— Jeżeli po mnie kto przyjdzie od króla Nawarry, natychmiast mnie obudź. Nie będę się rozbierał, ażeby być gotowym.
— I ja także — rzekł Coconnas — ażeby nie zmuszać Jego Książęcej Mości do oczekiwania na mnie choćby przez chwilę, pójdę przygotować sobie znak. La Huriere, daj mi nożyczki i arkusz białego papieru.
— Grzegorzu! — zawołał La Huriere — papieru białego na napisanie listu i nożyczek na wykrojenie koperty!
— Istotnie, tu dzieje się coś nadzwyczajnego — pomyślał Piemontczyk.
— Dobranoc, panie de Coconnas — powiedział La Mole. — Ty zaś, mój gospodarzu, zaprowadź mnie do mego pokoju. Dobranoc.
I La Mole znikł z oberżystą na zakręcie schodów. Wtedy towarzysz La Huriere'a schwycił Piemontczyka za rękę i ciągnąc go w kąt, rzekł prędko:
— Sto razy byłeś pan gotów zdradzić tajemnicę, od której zawisł los królestwa. Bóg zamknął ci usta. Jeszcze jedno słowo, a byłbyś już nie żył. Teraz jesteśmy sami...
— Lecz któż pan jesteś, że śmiesz mówić do mnie takim rozkazującym tonem?
— Czyś pan czasem nie słyszał o Maurevelu?
— Mordercy admirała?
— I kapitana de Mouy.
— Słyszałem.
— Wiedz tedy, że ja jestem Maurevel.
— O!... — zawołał Coconnas.
— Słuchaj więc.
— Naturalnie, że słucham.
— Tss!... — powiedział Maurevel, kładąc palec na ustach. Coconnas nadstawił ucha.
W tej chwili słychać było, jak oberżysta zamykał drzwi w pokoju, a następnie w korytarzu.
Po chwili powrócił, podał krzesła swoim gościom i sam, siadając, powiedział:
— Wszystko zamknięte jak się należy. Panie de Maurevel, możesz mówić. Jedenasta godzina biła na wieży Saint-Germain-l'Auxerrois. Maurevel liczył uderzenia młotka, głucho i ponuro rozchodzące się pośród nocy, a kiedy ostatnie rozpłynęło się w powietrzu, zapytał:
— Panie Coconnas, czy jesteś dobrym katolikiem?
Coconnas, zatrwożony wszystkimi tymi przedwstępnymi ostrożnościami, odrzekł: — Tak sądzę.
— I jesteś pan oddany królowi? — mówił dalej Maurevel.
— Duszą i ciałem. Obrażasz mnie pan stawiając podobne pytania.
— O to nie będę się kłócił; udasz się pan tylko za nami.
— Dokąd?
— Niech to pana wcale nie obchodzi. My już cię zaprowadzimy; idzie tu o pańskie szczęście, a może nawet o życie.
— Uprzedzam pana, że o północy muszę być w Luwrze.
— Wszyscy tam idziemy.
— Książę Gwizjusz mnie oczekuje.
— I nas także.
— Lecz ja mam osobne hasło — mówił dalej Coconnas, rozgniewany, że musi dzielić zaszczyt znajdowania się na posłuchaniu z Maurevelem i La Huriere'em.
— I my również.
— Lecz ja mam jeszcze prócz tego umówiony znak.
Maurevel uśmiechnął się, dobył z zanadrza kilkanaście krzyżów wyciętych z białej materii, dał jeden La Huriere'owi, drugi hrabiemu de Coconnas, a trzeci wziął sam.
La Huriere przypiął krzyż do kasku,, a Maurevel do kapelusza.
— A więc posłuchanie oznaczone jest dla wszystkich? — zawołał zdumiony Coconnas. — Tak, to jest dla wszystkich dobrych katolików.
— To w Luwrze jest uroczystość, uczta królewska, nieprawdaż?! — zawołał Coconnas. — I chcą stamtąd wypędzić tych psów hugonotów? Doskonale! wyśmienicie!
— Tak, tak, w Luwrze będzie uroczystość — powiedział Maurevel — bankiet królewski, na który hugonoci są zaproszeni. Nie dosyć na tym; oni będą bohaterami tej uroczystości, zapłacą nawet za ucztę. Jeżeli więc pan chcesz należeć do naszych, pójdziemy przede wszystkim zaprosić ich głównego obrońcę, ich Gedeona, jak mówią.
— Admirała? — zapytał Coconnas.
— Tak, tego starego szczura, do którego spudłowałem jak jaki fuszer, chociaż strzelałem z rusznicy należącej do króla.
— Otóż i ja dlatego, panie hrabio, czyściłem szyszak, ostrzyłem szpadę i sztylet — rzekł zadyszanym głosem La Huriere zamieniony na rycerza.
Przy tych słowach Coconnas zadrżał i zbladł; zaczynał bowiem pojmować, w czym rzecz.
— Czyżby?... — zawołał — ta uczta... ta uroczystość...
— Przecież zaczynasz się pan domyślać — przerwał Maurevel. — Widać, że ci heretycy nie uprzykrzyli się panu, tak jak nam, swymi zuchwałymi Postępkami.
— Więc pan zamierzasz iść do admirała i...?
Maurevel uśmiechnął się i pociągnął Piemontczyka do okna.
— Patrz pan — mówił — czy widzisz na placu, tam, na końcu ulicy, ten który pośród ciemności szykuje się w milczeniu?
— Widzę.
—