Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
prawników w kancelarii, którzy spotykali się z klientami w swoim gabinecie. Reszta ochoczo korzystała z sal konferencyjnych, biura zastrzegając dla siebie. Home away from home. W tym przypadku określenie było na miejscu, bowiem niektórzy spędzali tu więcej czasu niż w domu.
Na końcu korytarza oprócz toalet była także łazienka, która nieustannie cierpiała na tę samą przypadłość – nadmiar ręczników. Poupychane wszędzie, dawały pojęcie o tym, jak wielu prawników nie wraca na noc do siebie.
– Wyglądasz, jakby wydarzyła się tragedia – zauważył Lew.
Kordian zajął miejsce przy stoliku i rozpiął guzik marynarki.
– Złożono wniosek o wypłatę polisy – powiedział.
– Już?
– Salus wydał automatyczną odmowę. Jeszcze nie dotarła do klienta.
– To rzeczywiście niedobrze – mruknął Buchelt, siadając obok.
– To nie wszystko.
Stary adwokat uniósł powoli brwi.
– Pismo złożyła pełnomocniczka Bukano. Nie chce pan wiedzieć, jak się nazywa.
Inna osoba pociągnęłaby Oryńskiego za język. Borsuk jednak cierpliwie czekał, aż aplikant przekaże mu wszystkie informacje.
– Joanna Chyłka – powiedział Kordian.
– Słucham?
Naraz Buchelt zaczął sprawiać wrażenie bardziej adekwatne do swojego imienia. W jego oczach pojawiła się agresja, przesunął się na koniec fotela, jakby był gotowy do ataku.
– Musiała wiedzieć, że reprezentujemy Salusa – ciągnął Oryński. – Inaczej nie wzięłaby jego sprawy.
– Oczywiście, że wiedziała. Zna wszystkich największych klientów.
– Więc szuka zemsty.
Adwokat pokiwał głową, marszcząc czoło.
– To przedstawia pewien problem – zauważył mrukliwie i wrócił do poprzedniej pozycji, rozsiadając się wygodniej.
– Obawia się jej pan?
– W pewnym sensie.
Kordian cierpliwie czekał, aż patron wyjaśni.
– Obawiam się jej nieprzewidywalności – dodał w końcu Lew. – Z łatwością wyrządza sobie szkody, ale przy okazji może także wyrządzić je naszemu klientowi.
– Sprawa jest raczej oczywista.
– Owszem, lecz… – urwał i nie dokończył. Nie musiał. Oryński doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile „oczywistych” z punktu widzenia drugiej strony spraw udało się Chyłce wygrać. Była mistrzynią sądowej sofistyki i zdarzało się, że wywodziła w pole sędziów zarówno pierwszej, jak i drugiej instancji.
Ale teraz wypadła z obiegu. Od miesięcy nie była na sali sądowej i nie zanosiło się na to, by prędko miała tam wrócić. Kormak twierdził, że udziela porad prawnych w centrum handlowym, co w jej sytuacji należało uznać za sukces. Alternatywą było już chyba tylko bezpłatne edukowanie drobnych przestępców na internetowych forach prawniczych.
– Nie unikniemy więc postępowania cywilnego – zauważył Kordian.
– Niestety.
– I trzeba się z nią rozmówić. Wybadać, co planuje.
– Owszem – przyznał Buchelt i spojrzał znacząco na podopiecznego. – I to zadanie będzie należało do ciebie.
– Ale…
– Nic nie osiągnie sprawą cywilną. Należy dowiedzieć się, dlaczego zamierza wstępować na tę drogę.
Oryński potwierdził powolnym ruchem głowy i ze zgrozą pomyślał o tym, że kopiuje gesty patrona. Przełknął ślinę, patrząc w kierunku telefonu stojącego na biurku.
– Problem polega na tym, że my… – zaczął niepewnie. – Nie rozstaliśmy się w najlepszych stosunkach.
– A więc to prawda, co mówili?
– Kto mówił? I co?
– O waszej rzekomej relacji, kawalerze.
– Nie wiem, co mówiono, ale zapewniam, że nie było w tym nic niestosownego.
Może nie licząc jego podchodów. I pewnego wieczoru na molo na Mazurach. I może jeszcze tej nocy, gdy grali w bilard w białostockim hotelu na kilka dni przed ogłoszeniem wyroku w sprawie Szlezyngierów. Tak, ten ostatni element z pewnością nie był niestosowny. Ani trochę.
– Z ręką na sercu? – zapytał Lew.
– Oczywiście.
Kordian nie zawahał się przed kłamstwem. W miejscu, gdzie było ono na porządku dziennym, nie wypadało nawet myśleć o mówieniu prawdy.
– Rozumiem – odparł Buchelt. – Ale w takim razie w czym tkwi problem?
– Zbliżyliśmy się – przyznał Oryński. – Nie było w tym nic zdrożnego, ale pojawiła się więź. Przyjaźń.
– Trudno mi sobie wyobrazić, by Joanna z kimkolwiek ją nawiązała.
– A jednak tak się stało – odparł aplikant. – I kiedy wszystko zawaliło się jak domek z kart, nasze stosunki stały się… kłopotliwe. Sam pan rozumie.
– Być może.
– W każdym razie lepiej będzie, jeśli to pan nawiąże z nią kontakt.
Borsuk mruknął coś, przymykając oczy. Kordian przez moment obawiał się, że adwokat zapada w niekontrolowaną drzemkę, ale ten po chwili skinął do siebie głową i podniósł się z fotela. Zasiadł za szerokim biurkiem, wybrał numer, po czym włączył głośnik w telefonie.
Z każdym kolejnym sygnałem Oryński czuł, jak serce podchodzi mu do gardła.
Chyłka w końcu odebrała.
– Mam mało czasu – odezwała się. – Więc ktokolwiek zamierza truć mi dupę, lepiej, żeby się streszczał.
Głos miała taki jak zawsze. Nic nie wskazywało na to, by była w gorszej formie. Może Kormak przesadzał, a nieobecność na sali sądowej przez te wszystkie miesiące sprawiła, że Joanna wygłodniała? Jeśli tak, rzeczywiście mogli mieć problem.
– Lew Buchelt z tej strony – wymamrotał Borsuk.
– Ożeż…
– Słucham?
– Gorzej być nie mogło – powiedziała Chyłka. – Przepadła szansa na to, żeby szybko zakończyć tę rozmowę. Ale błagam cię, ponura kreaturo, postaraj się streszczać.
– Wolałbym, żebyś powstrzymała się od…
– No, mów. O co chodzi? Inne żółwie wygnały cię z terrarium?
– Słucham?
– Ślimaki złożyły na ciebie skargę na bezczynność?
Buchelt przesunął kilka kartek na biurku.
– W dodatku milczysz – dodała Joanna i westchnęła prosto do słuchawki. – Do roboty! Czas oznajmić rozmówczyni, w jakim ludzko pojętym celu ją niepokoisz.
– Zamierzałem to zrobić, jednak…
– Chodzi o Bukano?
Lew spojrzał na Kordiana, a ten skinął głową.
– Tak, o Roberta Horwata, który…
– Oni