Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
cisza, którą przerwało dopiero głośne westchnięcie chudzielca.
– W porządku – powiedział. – Poszukam czegoś.
– Tylko żeby było dobre.
– Jak dobre?
– Na tyle, żeby nie było mowy o wypłacaniu polisy przez Salusa.
Kormak pokiwał głową w zadumie. Aplikant dostrzegł w jego spojrzeniu cień zawodu, jakby przyjaciel spodziewał się, że Kordian będzie kierował się raczej nieskazitelnymi nakazami moralnymi, a nie interesem swoim czy klienta.
– Chcesz zapunktować u ponuraka, co? – zapytał szczypior.
– Zapunktować? Nie – odparł Oryński. – Chcę sprawić, że na tym minorowym obliczu pojawi się pełen satysfakcji, błogi i szeroki uśmiech, jakby Buchelt wypalił naprawdę dobrego skręta.
Chudzielec wzruszył ramionami.
– Plan dobry jak każdy inny – podsumował.
Kordian podszedł do drzwi, chwycił za klamkę i obrócił się przez ramię.
– Znajdź mi coś, co zniszczy tego faceta – dodał na odchodnym.
3
ul. Argentyńska, Saska Kępa
Chyłka obudziła się w swoim łóżku, co należało uznać za sukces. Ostatnimi czasy, ku jej niewypowiedzianemu zdziwieniu, zdarzało się to coraz rzadziej. Poprzedni tydzień zakończyła przelotną znajomością z… Wiktorem? Witoldem? Walterem? Walerym?
Równie dobrze mógł to być Wirginiusz albo Wrocisław. Nie rozpoznałaby go za żadne skarby.
Zwlekła się z łóżka i rozmasowała skronie. Najwyższa pora, by zrekapitulować wszystko, co działo się zeszłego dnia. Po kolacji w Streecie pojechała do domu, po drodze zahaczając o monopolowy. Potem usiadła na kanapie z butelką tequili i włączyła sobie…
Jakiś film.
Chyba „Drive” Nicolasa Windinga Refna. Dobry, powolny i dołujący obraz, w dodatku główną rolę grał Ryan Gosling. Minus był taki, że wizualnie nieco przypominał jej Kordiana.
Ilekroć pomyślała o Zordonie, zalewała wspomnienie choćby niewielkim łykiem tequili. Tak to działało. I sprawdzało się wcale nie najgorzej.
Chyłka przeciągnęła się i ruszyła do łazienki. Uniknęła odbicia w lustrze, spuszczając wzrok. Obmyła twarz, a potem poszła po środek przeciwbólowy do kuchni. Znajdował się na blacie i miał żółtą etykietę z napisem „Don Cruzado”.
Kiedyś piła tylko sierrę z meksykańską czapką na zakrętce, ale od pewnego czasu przerzuciła się na butelkę z podobizną dona. Zaważył fakt, że na siedmiuset litrach Joanna mogła w ten sposób zaoszczędzić dwadzieścia złotych. Biorąc pod uwagę rozmiary konsumpcji, była to mała fortuna.
Napiła się, a potem sięgnęła po telefon. Ostatnio rankiem odkrywała na nim coraz więcej niespodzianek. SMS-y, których napisania nie pamiętała, połączenia, których wykonania sobie nie przypominała, a nawet dziwne, właściwie niepokojące selfie.
Wzdrygnęła się, widząc, że zrobiła sobie zdjęcie około trzeciej w nocy. Skasowała je szybko, starając się zamazać w pamięci widok samej siebie w stanie mocno wskazującym.
Nagle telefon zawibrował jej w ręce, a z głośnika ryknął gitarowy riff. Chyłka poczuła, jak impuls bólu przemknął jej tuż za oczami. Spojrzała na wyświetlacz, westchnęła, a potem przesunęła palcem po ekranie.
– No – powiedziała.
– Co „no”? – odburknął rozmówca. – Nie wiem, jak witałaś swoich szefów w Żelaznym & McVayu, ale u mnie wypada zachować odrobinę kultury.
– Odrobinę zachowałam – odparła. – W końcu odebrałam, prawda?
W słuchawce zapadła cisza. Joanna zdawała sobie sprawę, że powinna nieco podreperować relacje z obecnym szefem, ale trudno było czuć respekt przed kimś, kto władał boksem porad prawnych, a nie wielką kancelarią.
Co dopiero mówić o prawniczce, która w tym boksie siedzi.
Chyłka szybko odsunęła od siebie tę myśl.
– Co jest, szefie? – zapytała, siląc się na koncyliacyjny ton.
– Co jest? – odpowiedział przełożony. – Ty mi lepiej powiedz. Odbiło ci kompletnie?
– W jakim sensie?
– W każdym możliwym!
– Być może – przyznała pod nosem. – Ale nie bardzo wiem, o co…
– Władowałaś nas w najgłębsze bagno, jakie ta firma widziała – wpadł jej w słowo mężczyzna. – I szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, jak nas z niego wyciągnąć. Pozwól więc, że ujmę sprawę jasno: mam nadzieję, że potrafisz pływać w gównie. I to sama, bo ja nie mam zamiaru ci w niczym pomagać. A kiedy skończysz tę sprawę, szukaj sobie nowej…
– Jaką sprawę? – zapytała.
Zanim przełożony odpowiedział, odstawiła komórkę od ucha i wyświetliła rejestr połączeń. Szef perorował w najlepsze, ale głośnik był ustawiony za cicho, by mogła go słyszeć.
Joanna przejrzała numery. Od pierwszej do trzeciej wykonała kilka telefonów. Najpierw na niezapisany numer, potem do kilku znajomych dziennikarzy. Nie wyglądało to najlepiej. I nie potrzebowała wiele, by to wszystko powiązać.
– …i wierz mi, że kiedy tylko usłyszałem, że to zrobiłaś, miałem ochotę…
– Szefie – przerwała mu. – Wzięłam sprawę tego ciawaresa?
– Że co proszę?
– Tego dziabucha.
– Na litość boską, Chyłka…
– Mam na myśli tego Roma.
– Wiem doskonale, kogo masz na myśli!
– Więc po co pan tak kluczy? – odparła pod nosem, sięgając po butelkę. – Zadałam proste pytanie.
– Które samo w sobie świadczy o twojej kondycji psychicznej – odpowiedział przełożony. – Tak, reprezentujemy pana Bukano.
– Tak się nazywa?
– Owszem – mruknął szef.
Joanna znów potarła skronie. Przez moment zastanawiała się, co w nią wstąpiło, że zadzwoniła do tego człowieka i zdecydowała się go reprezentować. Nie było żadnego dobrego powodu, dla którego miałaby to robić – a tequila niczego nie tłumaczyła.
– Lepiej, żebyś to szybko załatwiła. Nie chcę żadnych problemów.
– Jasne, jasne.
Przełożony rozłączył się bez pożegnania. Chyłka spojrzała na telefon, na butelkę, a potem powiodła wzrokiem za szklanką. Znalazła jedną w sypialni, na nocnym stoliku. Przepłukawszy ją pod bieżącą wodą, postawiła naczynie na blacie i wypełniła je po brzegi.
Nie miała dzisiaj dyżuru w Arkadii ani żadnym innym centrum handlowym. Wprawdzie nie pamiętała swojego grafiku, ale szef z pewnością zająknąłby się słowem na ten temat.
Usiadła na fotelu i włączyła NSI. Miała nadzieję, że trafi na podsumowanie wszystkich wczorajszych wydarzeń, ale w paśmie porannym rozprawiano o pomyśle na kolejne bzdurne referendum.
Ściszyła telewizor, a potem pociągnęła jeszcze łyk tequili i wybrała numer, pod który dzwoniła nocą.
– Tak?