Przewieszenie. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
gdzie często dochodziło do wypadków, więc równie często kojarzono inne incydenty z tamtym miejscem.
Była usytuowana stosunkowo niedaleko kolejki na Kasprowy, więc niczego nieświadomi turyści ruszali w jej kierunku. Wabiła wrednym wyglądem, a potem bezlitośnie zabierała życia.
Eliasz lubił tę górę. Wiedział, że prędzej czy później wybierze się tam, by zakończyć czyjąś drogę na tym świecie.
– Okropna sprawa – odezwał się chłopak. – Ale nie dziwi mnie to. Ta góra to żniwiarz.
Iwo spojrzał na niego spode łba.
– Góry są poza dobrem i złem – zauważył.
– Hę?
– To z Goethego.
– Nie znam.
Eliasz przeklął się w duchu. Idiota zadziałał mu na nerwy od samego początku i niepotrzebnie się przez to odsłonił. Nie po to przez tak długi czas doskonalił obycie w relacjach międzyludzkich, by teraz robić z siebie dziwaka.
Uśmiechnął się półgębkiem.
– Było w jakimś filmie o alpinizmie – wyjaśnił.
Dalej rozmowa toczyła się już tak, jak by sobie tego życzył. Rzucali niezobowiązujące uwagi na temat tego, jak często na Świnicę ruszają ludzie nieprzygotowani do jej zdobycia, a potem łagodnie zeszli na temat kobiet. Prędzej czy później każda rozmowa kończyła się w ten sposób, zauważył Iwo.
Nie miał najmniejszej ochoty, by dalej prowadzić tę paplaninę, ale wraz ze swoim nowym towarzyszem przeniósł się do środka, gdy zapadł zmrok. Wzięli sobie po piwie i rozłożyli mapę.
Ten, który miał stać się jego ofiarą, nazywał się Szymon. Eliasz przedstawił się kolejnym zawczasu przygotowanym imieniem i nazwiskiem. Potem cierpliwie słuchał relacji towarzysza z jego wypraw.
Szymon schodził każdy skrawek polskich Tatr, a najmilej wspominał przejście od Zawratu do Krzyżnego. Całą Orlą Perć.
Iwo popatrzył na niego z uznaniem, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie tym osiągnięciem należy pochwalić się przed nowo poznanym turystą. Szlak miał długość ponad czterech kilometrów, czasem biegł graniami, czasem omijał szczyty, trawersując. Znajdowało się na nim wszelkie metalowe ustrojstwo – łańcuchy, klamry i metalowe drabinki. Raz po raz ekspozycja robiła się tak duża, że nawet wprawni wędrowcy niechętnie spoglądali w dół. Od momentu, gdy szlak otwarto, zginęło na nim ponad sto dwadzieścia osób. Orla Perć systematycznie zabierała kolejne życia. Robotnicy, którzy pracowali przy przygotowaniu jej dla ruchu turystycznego, jeden po drugim rezygnowali z pracy. Woleli zostać bezrobotni, niż dalej ryzykować życiem. TOPR kilka lat temu apelowało nawet, by usunąć sztuczne ułatwienia i udostępnić szlak wyłącznie taternikom.
Był to ostateczny cel podróży każdego turysty górskiego.
– Byłeś? – zapytał Szymon.
– Przedwczoraj – odparł Eliasz. – Nocowałem w Murowańcu, wyszedłem bladym świtem.
Towarzysz napił się piwa.
– Słyszałem, że na Czerwonej Ławce jest jeszcze ciekawiej – zauważył Szymon.
– Też tak słyszałem. Jeden łańcuch ma tam siedemdziesiąt metrów.
– Łykniesz ją?
Iwo skinął głową.
– Wybieram się na Słowację w drugiej połowie miesiąca – powiedział zgodnie z prawdą.
Nie miał zamiaru ograniczać się tylko do polskiej strony. Istniało tyle szczytów i postrzępionych zbocz, na których mógł wykonywać swoje dzieło. Zresztą nigdy nie czuł się związany granicami państw. Zabijał w końcu także na Białorusi i Ukrainie.
Nazajutrz Eliasz obudził się na podłodze w jadalni, czując, że wstąpiły w niego nowe siły. Wprawdzie spali niedługo, bo z samego rana pracownicy schroniska zaczynali przygotowywać się na przyjęcie pierwszych turystów, ale czuł się świetnie.
Dwa morderstwa, dzień po dniu. I nikt nawet nie pomyśli o tym, że jedno może być powiązane z drugim. Uśmiechnął się w duchu, a potem spojrzał na Szymona, który właśnie rozpinał śpiwór.
– Mogliby dać jeszcze pospać – mruknął. – Pierwsi turyści zaczną się schodzić za godzinę albo dwie.
Eliasz spojrzał w okno.
– Szkoda dnia – powiedział, wskazując bezchmurne niebo.
Szybko przygotowali się do wyjścia, posprzątali po sobie i po chwili stali już przed schroniskiem. Roztaczał się stąd widok na Przedni Staw Polski i masyw, na który nie prowadził żaden turystyczny szlak. Pogoda tego dnia rzeczywiście dopisała.
Niestety tylko pogoda. Zaraz za nimi ze schroniska wyszła dziewczyna, którą Szymon od razu zaczepił. Po krótkiej rozmowie z zawiedzeniem przekonał się, że wędruje z chłopakiem – było już jednak zbyt późno, by ich zbyć.
Z doraźnego duetu zrobiła się nagle czteroosobowa grupa, co niespecjalnie pasowało Eliaszowi. Wieczorem ustalił ze swoim towarzyszem, że rano pójdą przez Świnicę na Kasprowy i tam zatrzymają się na obiad. Potem pomyślą, co dalej.
Na Kasprowy Wierch Iwo planował jednak dotrzeć już sam. Teraz jego plan spalił na panewce, bo dwójka przybłęd nad wyraz ochoczo skorzystała z okazji i zapowiedziała, że pójdzie z nimi.
Wędrowali niespiesznie, a Eliasz zastanawiał się, czy dałby radę zabić całą trójkę. Gdyby tylko grupa uszczupliła się o jedną osobę, byłoby łatwo. Poszedłby ostatni, a potem zepchnął tego, który szedł przed nim. Ten na przodzie byłby tak zdezorientowany, że Iwo bez trudu zająłby się także nim.
Trzy osoby to jednak zbyt duże ryzyko. Na stromych zboczach i kamiennych przesmykach mogło się wiele zdarzyć. Nawet ta niepozorna kobieta mogła sprawić, że sam spadnie.
Zaklął w duchu.
Podchodzili powoli do Wyżniego Soliska, skąd odbijał szlak na Kozią Przełęcz, kiedy Eliaszowi przemknęło przez myśl, żeby skręcić. Wybrałby jakąś ofiarę na chybił trafił, trudno. Szymon był dobrym kandydatem, ale już nie z takich rzeczy musiał w życiu zrezygnować.
Tyle że nocą dobrał się już do plecaka przyszłej ofiary. Zrobił wszystko, co trzeba.
Spojrzał na dwójkę niepożądanych towarzyszy. Mieli na nogach wysokie buty trekkingowe, ale gdy Eliasz im się przyjrzał, zobaczył, że to jedne z tańszych modeli „kaczuch” – marki własnej Decathlonu, Quechua. To dawało nadzieję, że gdy zobaczą podejście na Zawrat, zmienią zdanie.
Postanowił, że będzie trzymał się planu.
Szli wąską, kamienną ścieżką, przecinającą dolinę. W końcu zza któregoś zakrętu ukazał się majestatyczny, końcowy odcinek Orlej Perci. Dwoje turystów spojrzało po sobie, ale najwyraźniej nie zamierzało zawracać.
Po jakimś czasie flora zaczęła ustępować piargom. Eliasz uwielbiał widok rumowisk skalnych. Wyobrażał sobie, jak destrukcyjna siła musiała skruszyć te wszystkie głazy, a potem zepchnąć je gdzieś w dół.
Zrobili przerwę po jednym z zakosów.
– Czujecie się na siłach? – zapytał, patrząc na kobietę.
Dyszała ciężko i poczerwieniała na twarzy, co Iwo wziął za dobry omen.
– Pewnie – zapewnił jej chłopak.
– Damy radę – dodała.
Skończeni idioci, skwitował w duchu Eliasz. Właśnie