Przewieszenie. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
z trudem powstrzymał się od zasalutowania.
– Nie mieszam spraw zawodowych z osobistymi, jak mogłeś zauważyć.
– Oczywiście.
– Gdyby było inaczej, zniszczyłbym ci karierę po tym, co jej zrobiłeś.
Forst poczuł, że zaczyna ćmić go w skroniach. Wypadałoby przyjąć poranną dawkę saridonu, jeśli miał zawczasu zdławić migrenę. Tabletki były jednak w kuchennej szafce, a komisarz obawiał się, że jeśli wejdzie do środka, przełożony uzna to za zaproszenie.
– Chcę przypomnieć, że przyblokował pan mój awans – zauważył.
– Tak – przyznał Edmund. – Ale to zrobiłem z pobudek merytorycznych.
Wiktor skinął głową.
– I powtarzam: nie mam ani ochoty, ani zamiaru mieszać pracy ze sprawami rodzinnymi – dodał podinspektor. – Ale jeśli mnie do tego zmusisz, wiedz, że to, kurwa, zrobię.
– Rozumiem.
Osica spojrzał na niego spod byka.
– Gówno rozumiesz – odparł. – Ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić.
– Ma pan anielską cierpliwość, panie inspektorze.
– Skończ z tymi drwinami.
– Mam do pana zbyt wielki szacunek, by sobie…
– Dosyć – uciął Edmund i pokręcił głową. Obrócił się do drzwi i przez moment trwał w bezruchu. Forst zrozumiał, że dowódca patrzy na kaburę leżącą na komodzie.
– Spodziewałeś się kogoś innego? – burknął.
– Nie. Właśnie pana.
Osica westchnął. Złapał za klamkę i otworzył drzwi, ale zatrzymał się w progu.
– Był pan dzisiaj na komendzie? – zapytał Wiktor.
– Jeszcze nie.
– Przekazałem Jędrkowi, żeby dał pańskiej córce…
– Wiem, dzwonili do mnie wieczorem. – Edmund obejrzał się przez ramię. – Co ci padło na mózg, Forst?
– To pytanie zadaję sobie od kiedy pamiętam, panie inspektorze.
– Całkiem słusznie – przyznał Osica. – Ale…
– Ale mogłem nieumyślnie narazić Agatę na niebezpieczeństwo – wpadł mu w słowo Wiktor. – Sznajderman odgrażał się, że Szrebska była tylko początkiem.
Ilekroć wypowiadał jej imię lub nazwisko, ogarniał go osobliwy marazm. Uczucie trwało tylko ułamek sekundy, ale było tak intensywne, że odnosił wrażenie, jakby duszę wypełniała mu czarna mgła.
Sięgnął do kurtki po paczkę papierosów. Było kilka miejsc, w których trzymał otwarte westy – tak na wszelki wypadek. Jedno opakowanie w kuchni, drugie w pokoju, trzecie w kurtce, a czwarte w samochodzie. W ten sposób zawsze miał pod ręką papierosa, a przy okazji minimalizował ryzyko, że mu się skończą.
– I dlaczego sądzisz, że moja córka miałaby być w niebezpieczeństwie?
Forst odpalił westa i wypuścił dym nosem.
– Bo ci ludzie musieli mnie prześwietlić. Wiedzą, że nie ma specjalnie wielu osób, w które mogliby uderzyć. Pan oczywiście jest dobrym kandydatem, jako że cenię…
– Daj sobie spokój.
Wiktor uśmiechnął się blado i zaciągnął. Nikotyna sprawiła, że naczynia krwionośne w skroniach zaczynały mu pulsować. Natychmiast poczuł się, jakby oberwał obuchem, ale spodziewał się tego. Scenariusz powtarzał się codziennie po odpaleniu pierwszego papierosa.
– Dał pan kogoś do obserwacji domu?
– Tak.
– Roztropnie.
Osica wyszedł na korytarz.
– Jeśli coś jej się stanie, zarżnę cię jak świnie na uboju – dodał na odchodnym.
– Niczego innego bym się nie spodziewał, panie inspektorze.
Forst zamknął drzwi, a potem przeszedł szybko do kuchni. Odłożył westa do popielniczki, wrzucił do ust dwie tabletki i pogryzł. Popił, wypłukując kawałki spomiędzy zębów, a potem nastawił wodę na kawę.
Czekając, aż się zagotuje, usiadł przy laptopie. Ledwie go uruchomił, zorientował się, że ma wiadomość od Kormaka. I to wysłaną w nocy – kilkanaście minut po tym, jak komisarz zamknął laptopa.
Zaklął w duchu i wyświetlił treść.
„Sorry” – zaczął Kormak. „Wypadła akurat nocna godzina pornosów”.
Wiktor zignorował pikanie czajnika.
„Mam pewność, że to prawdziwy numizmat, bo zrobiłem zbliżenie. Trochę koślawo go wyciąłeś w Paincie. Widać kawałki zębów po bokach. Szkliwo do wymiany”.
Forst przypuszczał, że ostatnia uwaga miała na celu sprawdzenie, jak blisko był ofiary. Jeśli dostatecznie blisko, powinien się obruszyć, jeśli nie, Kormak mógłby przypuszczać, że ma do czynienia z kimś z personelu szpitalnego.
Dalsza część wiadomości zdawała się to potwierdzać.
„Teraz wiesz, skąd moje zainteresowanie. Ale żeby dowiedzieć się więcej, musisz powiedzieć mi, z kim mam do czynienia. Kłopotów mi nie brakuje, nie chcę pchać się w kolejne”.
Wiktor podniósł się i zalał sobie kawę. Postawił czerwony kubek nescafe obok laptopa i przez moment się zastanawiał. Zasadniczo nie miał nic przeciwko, by rozmówca poznał jego tożsamość. Niechętnie jednak zostawiałby ślad w formie elektronicznej.
„Możesz się spotkać?” – wystukał na klawiaturze, a potem wysłał.
Wciąż uważał, że najlepiej będzie, jeśli pozostanie lakoniczny. Pobudzi ciekawość chłopaka – bo co do tego, że rozmówca był młodym człowiekiem, Forst nie miał wątpliwości.
„Jeśli jesteś w Warszawie, tak” – błyskawicznie pojawiła się odpowiedź.
„Nie” – odpisał Forst. „Drugi koniec Polski. Podaj mi telefon do siebie”.
Było to z pewnością bardziej ryzykowne niż spotkanie w cztery oczy, ale z drugiej strony mniej niż prowadzenie rozmowy przez Internet. Tutaj wystarczyło zrobić zrzut ekranu, żeby nagrać połączenie, facet musiałby postarać się bardziej.
Zresztą Wiktor nie był przekonany, czy w ogóle numer zdobędzie.
Ale zdobył. Kiedy dopił kawę i nastawił wodę na kolejną, wypalając przy tym trzeciego papierosa, nadeszła wiadomość zwrotna. Kormak podał mu numer i dopisał, że dzwonić może w godzinach pracy, bo jest sam w gabinecie.
Forst od razu wybrał numer.
– Tak? – zapytał młody mężczyzna.
– Śledztwo jest w toku – zaczął bez wstępu Wiktor. – To oznacza, że rzeczywiście grożą mi konsekwencje prawnokarne.
– Mhm…
– Dlatego niech ci wystarczy tyle, że jestem komisarzem w dochodzeniówce.
– Wiktor Forst.
Oficer zamarł z papierosem nad popielniczką.
– Nietrudno się domyślić – dodał Kormak. – Wystarczy śledzić doniesienia medialne i mieć trochę oleju w głowie, żeby poskładać wszystko do kupy. To ty prowadziłeś sprawę z Giewontu, wypowiadałeś