Przewieszenie. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
Wszedł do budynku, wyciągnął laminowaną legitymację służbową, a potem poprosił, by sprowadzić ratowników, którzy brali udział w dwóch ostatnich akcjach ratunkowych z ofiarami śmiertelnymi.
Czekał godzinę, co chwilę wychodząc na papierosa. Zapomniał z domu zabrać saridon, co nie wróżyło dobrze na przyszłość.
W końcu pojawił się młody chłopak. Drugiego ratownika nie było, ponieważ nadal pełnił dyżur w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów.
– Gdzie możemy pogadać? – przywitał go Forst.
– Może w sali konferencyjnej?
– Prowadź.
Wiktor wszedł za nim do niewielkiego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Usiedli przy stole. Chłopak był wyraźnie zaniepokojony, pewnie jak każdy ratownik TOPR-u tego dnia. Jeśli okaże się, że jakiś zabójca rzeczywiście grasuje w górach, będzie to dla nich zmora. Na co dzień walczyli z pechem, nieprzygotowaniem, nieuwagą czy pogodą. Jeżeli dojdzie do tego ludzka natura i działanie z premedytacją, będą wzywani jeszcze częściej.
Niewątpliwie musiało to budzić w nich abominację. Góry traktowali jako miejsce nieskazitelne, darzyli je wyjątkowym uczuciem – a teraz ktoś urządził sobie z nich arenę dla krwawej, makabrycznej rozrywki.
Czy rzeczywiście mógł to być ten sam człowiek, który zabił Szrebską? Jeśli tak, Forst nie miał zamiaru oddawać nikomu śledztwa. Kwestią otwartą pozostawało, jak to osiągnąć. Kiedy przedstawi prokuratorom wszystko, co wie, Osica z pewnością znów wyśle go na przymusowy urlop. Będzie to wymagało trochę urzędowej kreatywności, ale po latach spędzonych w milicji przełożony miał to opanowane do perfekcji.
– Napije się pan czegoś? – zapytał ratownik.
– Nie, dzięki – odparł Wiktor, na powrót skupiając uwagę na świadku. – Uczestniczyłeś w akcji pod Kozią Przełęczą, tak?
– Tak, pełniłem tego dnia dyżur na Gąsienicowej – wyjaśnił chłopak, skubiąc nerwowo brodę. – I do samej przełęczy był jeszcze kawałek.
– Gdzie to się dokładnie stało?
– Za odbiciem na Żleb Kulczyńskiego. Wie pan…
– Wiem, gdzie to jest – uciął Forst.
– Dużo pan chodzi?
– Chodziłem, kiedy nie musiałem całego dnia poświęcać na tropienie takich skurwieli.
TOPR-owiec otworzył szerzej oczy.
– Więc to prawda? – zapytał. – Ktoś zabił tych ludzi?
– Na razie to sprawdzamy – odparł Forst. – W którym kierunku ta dziewczyna spadła? Na Dolinkę Kozią?
– Nie. Po przeciwległej stronie, w kierunku Zmarzłego Stawu. Jest tam taki ostatni zakręt, jakieś piętnaście, dwadzieścia minut przed samą przełęczą.
Forst wiedział, o którym miejscu mowa. Schodził Orlą Perć wzdłuż i wszerz, a trasy podejściowe wyryły mu się w pamięci. Dopiero późniejsze obrazy, zniekształcone adrenaliną i alkoholem, powoli zacierały mu się w umyśle.
– Łatwo tam kogoś popchnąć – zauważył.
Ratownik pokiwał głową, a komisarz przez moment mu się przyglądał. Od rana musiał myśleć o tym samym, co przemykało przez głowę każdemu innemu TOPR-owcowi. Ile z wcześniejszych wypadków to wynik celowego działania? Roczna liczba ofiar w Tatrach wynosiła około dwudziestu osób, często byli to turyści wędrujący z kimś bliskim. A policyjne statystyki kazały sądzić, że to właśnie rodzina jest największym zagrożeniem dla człowieka.
– Rozmawiałeś z kimś, kto to widział? – zapytał Forst.
– Tak. Z dwoma mężczyznami, którzy szli za dziewczyną.
Wiktor uniósł brwi.
– Obaj widzieli upadek?
– Tak.
– I przedstawili zbieżną wersję zdarzeń? Nie zauważyłeś żadnych zgrzytów, niejasności?
– Ja… – zaczął chłopak i pokręcił głową. – Nie analizowałem tego w ten sposób.
Spuścił wzrok, jakby właśnie uświadomił sobie, że nawalił.
– Spokojnie – mruknął Forst. – Zrobiłeś wszystko, co trzeba.
– Najwyraźniej nie.
Komisarz niespecjalnie lubił użalających się nad sobą ludzi. Zbyt często sam to robił, by słuchać zrzędzenia innych.
– Z wydumanymi wyrzutami sumienia radź sobie, jak skończymy – powiedział. – A teraz powiedz mi więcej o tych mężczyznach. Potem przyślę tu rysownika, zrobicie portret pamięciowy.
TOPR-owiec skinął głową.
– Jeden miał spory plecak, może siedemdziesięciolitrowy. Był porządnie wyekwipowany, miał dwa czekany, porządne salewy na nogach… Poza tym trudno mi cokolwiek więcej powiedzieć. Rzuciło mi się to w oczy, bo drugi szedł raczej na wycieczkę jednodniową.
– Dobra – powiedział Forst. – Na razie skupmy się na pierwszym. Jaką miał kurtkę?
Zazwyczaj tyle było trzeba, by świadek zaczął przypominać sobie człowieka. Wystarczyło skierować jego uwagę na jakiś charakterystyczny element, który na pewno rzucił mu się w oczy, ale o którym nie wspomniał w zeznaniu. Kurtki górskie idealnie się do tego nadawały. Zaprawiony turysta najczęściej kupował charakterystyczny, kolorowy model, by być lepiej widocznym w przypadku akcji ratunkowej.
Chłopak podrapał się po głowie.
– Nie wiem. Była cała czarna, chyba.
Najwyraźniej Wiktor się przeliczył.
– Jak wyglądał? Miał czapkę?
– Tak, a oprócz tego dość gęsty zarost. Trzydziestolatek, wysportowany i… cholera, niewiele więcej mogę o nim powiedzieć. Rozmawialiśmy tylko przez chwilę.
– Przystojny?
– Myślę, że tak.
– A ten drugi?
– Pociągła twarz, czerwona kurtka, mniejszy plecak…
Forst wyciągnął notatnik i zanotował wszystko, co TOPR-owiec powiedział. Nie było tego wiele, a gdy wyjdzie w góry, żadna z tych informacji specjalnie mu nie pomoże.
– W porządku – powiedział, wstając z krzesła. – Jeśli coś sobie przypomnisz, dzwoń.
Zapisał swój numer na kartce i wyrwał ją z notesu. Jakiś czas temu przeszło mu przez myśl, żeby wydrukować sobie wizytówki, ale ostatecznie uznał, że będzie czuł się jak agent ubezpieczeniowy.
– Pewnie – odparł chłopak, również się podnosząc. – Będę czekał na tego rysownika.
Forst skierował się na korytarz, ale zatrzymał w progu.
– Ten drugi ratownik, który wczoraj brał udział w akcji – podjął – gdzie ma dyżur? W Piątce?
– Tak – odparł chłopak, a potem podał Wiktorowi imię i nazwisko.
Komisarz opuszczał centralę TOPR-u ze świadomością, że najprawdopodobniej nie uda mu się wypełnić wszystkich rozkazów, które otrzymał od dowódcy. Owszem, pójdzie w góry, ale z pewnością nie wróci na czas, by porozmawiać z prokuratorami.
Niespecjalnie go to martwiło.
Wrócił do mieszkania, a potem wyciągnął z szafy