Przewieszenie. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
przydeptał go, a potem obrócił się do niej.
– Może przejdziemy do rzeczy?
– Zapraszam do…
– Nie – uciął. – Możemy porozmawiać tutaj. Ładna pogoda.
Już drugi raz wpadł jej w słowo, co normalnie Dominika skwitowałaby choćby lekkim wyrazem dezaprobaty. Uznała jednak, że ułoży tego policjanta w inny sposób. Mniej bezpośredni.
– Sznajderman napadł na tego więźnia, bo chciał zostać poturbowany – odezwała się. – Kiedy z licznymi ranami przyjęto go do ambulatorium, oświadczył tylko, że albo się pan z nim spotka, albo zrobi to jeszcze raz.
– Jest gotów zabić się dla spotkania ze mną?
– Na to wygląda.
– Świetnie. Pozwólcie mu.
– Komisarzu Forst…
– Nie będzie drenował publicznej kabzy – odparł Wiktor. – Wie pani, ile płaci się za dziennie utrzymanie więźnia?
– Nie.
– Osiemdziesiąt złotych. To daje dwa i pół tysiąca miesięcznie i trzydzieści tysięcy rocznie. Za jedną osobę. A wie pani, ilu jest osadzonych?
– Około dziewięćdziesięciu tysięcy.
Pokiwał głową. Wadryś-Hansen przez moment milczała.
– Tak działa system penitencjarny – odparła z nadzieją, że zakończy temat. – A teraz zapraszam do mnie.
Tym razem nie użyła zapraszającego tonu. Był to rozkaz, a Forst szybko go odebrał. Zapiął koszulę aż do przedostatniego guzika pod szyją, a potem ruszył za nią. Ten jeden raz Dominika wybrała windę.
– Dlaczego tak mu zależy, żeby się z panem zobaczyć? – spytała.
– Bo jest fanatykiem.
– Chodzi o religię esseńczyków?
– Nie – zaprzeczył Wiktor. – Chodzi o to, że darzył matkę i brata fanatycznym uwielbieniem. A teraz z taką samą zaciekłością nienawidzi mnie.
Komisarz wbił w nią wzrok i poczuła się nieswojo. Winda nie była dobrym miejscem, by patrzeć sobie głęboko w oczy.
– Cały czas mi się pani przygląda – burknął.
– Słucham?
– Patrzy mi się pani na usta – odparł, kręcąc głową.
Zanim zdążyła wytłumaczyć, dlaczego to robi, wyszczerzył się do niej. Nie miało to jednak nic wspólnego z uśmiechem.
– Wystarczy? – zapytał.
– Tak.
Przez moment słychać było jedynie, jak winda mknie w górę. W końcu dotarła na miejsce i drzwi powoli się rozsunęły.
– Byłem na chirurgii szczękowej zaraz po powrocie do kraju – wyjaśnił komisarz, gdy wychodzili na korytarz. – Potem załatwili mi wizytę u stomatologa. Dostałem trochę wkładów koronowych i ze dwie koronowo-korzeniowe. Chce pani posłuchać szczegółów?
– Niekoniecznie.
Zaprowadziła go do gabinetu, a potem poprosiła asystentkę, by zaparzyła im kawy.
Forst usiadł przed biurkiem i rozglądał się po pomieszczeniu, jakby nie dowierzał, że oskarżyciel publiczny może urzędować w gustownie urządzonym gabinecie. Rzeczywiście, dbała o to, by czuć się tutaj dobrze. Postawiła na minimalistyczny wystrój wnętrza, powiesiła nawet kilka białych antyram z czarnymi paremiami prawniczymi.
– Accusare nemo se debet – odczytał jedną z nich Forst. – Nikt nie musi oskarżać samego siebie.
Uniosła brwi.
– Mam to w ramach przypomnienia, że nie powinnam wściekać się za wszystkie te bzdury, które opowiadają oskarżeni i ich obrońcy – wyjaśniła Wadryś-Hansen, siadając za biurkiem. – A pan z zamiłowania studiuje paremie prawnicze?
– Lubię łacinę.
Spojrzała na niego pytająco, chcąc sprowokować go do dłuższej wypowiedzi, ale Forst wodził wzrokiem wokół. Wiedziała, że pochodził z szanowanej, inteligenckiej rodziny. Jego ojciec był znanym wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, matka aktywnie uczestniczyła w życiu podziemnej, peerelowskiej bohemy artystycznej.
Dlaczego Forst poszedł do policji, pozostawało dla niej zagadką. Skorzystała z okazji, że gość skupia się na antyramach i przyjrzała mu się. Na twarzy wciąż miał gojące się rany, a podkrążone oczy kazały sugerować, że za dużo nie spał. Nic dziwnego. Najpierw przeżył horror na wschodzie, a potem w domu – kiedy tylko wrócił, przycisnęła go kontrola wewnętrzna.
A na koniec cała ta sprawa z dziennikarką.
– Zapuszcza pan brodę? – zapytała.
– Słucham?
Prokurator wskazała na zarost.
– Jak widać – odparł. – Ale chyba nie spotkaliśmy się, żeby o tym rozmawiać?
– Wie pan, jak jest. Czasem przez nierespektowanie policyjnego dress code’u można mieć problemy.
– Nie noszę munduru. Obowiązuje mnie jedynie zarządzenie Komendanta Głównego, by wyglądać schludnie. Wyglądam – odparł, skupiając w końcu na niej wzrok. – I doceniam próbę nawiązania krótkiej rozmowy, ale czas dla nas obojga jest cenny.
Asystentka zapukała, a potem podała kawę. Wiktor podziękował, przelotnie spoglądając jej w dekolt, gdy się pochylała.
– Czekamy na kogoś – wyjaśniła Wadryś-Hansen, poprawiając okulary.
– Na kogo?
– Na prokuratora, z którym prowadzę to śledztwo.
Forst wyciągnął paczkę gum i odpakowawszy sobie, jedną zaproponował Dominice.
– Dziękuję – odparła.
– Big Red. Cynamonowe, najlepsze.
Przez chwilę w pokoju słychać było jedynie, jak przeżuwa. Wadryś-Hansen spoglądała w kierunku drzwi, mając nadzieję, że Aleksander Gerc zjawi się jak najszybciej. Miała dosyć topornych prób nawiązania kontaktu z komisarzem.
Uznała, że najlepiej będzie, jeśli zajmie się swoimi sprawami. Włączyła komputer i zaczęła przeglądać doniesienia z regionu. Najczęściej zaczynała od internetowego serwisu „Gazety Krakowskiej”. Dziś na głównej był głośny wyrok – po dwóch latach skazano mordercę młodej dziewczyny na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności. Musiał też zapłacić dwieście tysięcy złotych zadośćuczynienia jej rodzicom.
Wadryś-Hansen miała nadzieję, że Sznajderman nie odejdzie z takim wyrokiem. Powinien dostać dożywocie – i jeśli żaden prawnik-cudotwórca nie wykręci jakiegoś numeru, najpewniej tak się stanie.
Niżej była wzmianka o dwudziestodwulatce, która zginęła w Tatrach. Spadła przy podejściu na Kozią Przełęcz. Ratownicy podkreślali, że była dobrze przygotowana do wędrówki, miała dobre obuwie, specjalistyczny sprzęt. Wędrowała sama.
Dominika oderwała wzrok od monitora, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę – powiedziała.
Aleksander Gerc wszedł do środka, z zaskoczeniem patrząc na plecy gościa. Wiktor nie pofatygował się nawet, by obejrzeć się przez ramię.
– Komisarz Forst – przedstawiła go Wadryś-Hansen, gdy drugi prokurator zajmował miejsce