Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
był czujny i natychmiast poinformował media, jeśli będzie działo się coś wykraczającego poza normę.
Być może ktoś nawet przyłożył się do tego nieoczekiwanego zniknięcia.
Nie, to była nadinterpretacja. Na tym etapie nie powinna wyciągać żadnych wniosków, bo wszystkie z założenia będą zbyt daleko idące.
– Zdajesz sobie sprawę, że rozpocznie się polowanie? – odezwał się Oryński.
Żona sędziego poruszyła się nerwowo.
– Tak – odparła Chyłka.
Miała nadzieję, że szybko zamknie temat. Nie miała zamiaru rozprawiać o nim w towarzystwie Natalii. Zordon jednak zbliżył się i spojrzał jej głęboko w oczy. Jego wzrok mówił, że naprawdę mają problem.
– Nie potrzeba listu gończego, by wszyscy zaczęli go szukać – dodał.
– Nie panikuj.
– To nie ma nic wspólnego z paniką, Chyłka. Ta sprawa w mig zrobi się bardziej medialna od jakiegokolwiek kryzysu konstytucyjnego.
– Bzdura.
– Tak sądzisz? To zastanów się dwa razy – odparł i zaczerpnął tchu, przenosząc wzrok na Natalię. – Gdzie urodził się mąż?
– Słucham?
– Gdzie spędził dzieciństwo?
Kobieta podniosła głowę, ale wciąż sprawiała wrażenie pokonanej, przytłoczonej ciężarem tego wszystko, co się działo.
– Urodził się w… w Ligowie, ale dlaczego…
– Ile to Ligowo ma mieszkańców?
– Nie wiem, może koło czterystu…
– Gdzie chodził do szkoły?
– Mieli we wsi szkołę podstawową.
– A do liceum?
– W Sierpcu.
– Otóż to – powiedział. – Potem, jak rozumiem, chłopak z biednej, zabitej dechami wioski wyjechał na studia do Warszawy, został renomowanym prawnikiem i zaczął w szaleńczym tempie wspinać się po stopniach kariery. W końcu trafił do jednej z najbardziej szanowanych instytucji w polskim systemie prawa. Tak?
Natalia milczała, a Kordian przeniósł wzrok na Chyłkę.
– To polish dream. Sprzeda się w mediach jak świeże bułeczki, przez co wszyscy z wypiekami na twarzy będą śledzić upadek gościa, który tak szybko znalazł się na samym szczycie.
– Byłam przekonana, że z nas dwojga to ja jestem pesymistką.
– To realistyczna wersja.
Miał stuprocentową rację, choć daleka była od tego, by przyznać to na głos.
– W dodatku swoją ucieczką sprawił, że wygląda na winnego. Tym większe będzie zainteresowanie.
Joanna zdusiła papierosa w popielniczce. Otarła ubrudzoną opuszkę palca o spódnicę i odwróciła się w kierunku okna.
– Musimy dowiedzieć się, kogo rzekomo zabił – powiedziała i poniewczasie uświadomiła sobie, że słowo „rzekomo” zabrzmiało zbyt słabo. – I gdzie, do cholery, jest.
8
Gabinet Sendala, ul. Wyspowa
Krzesło przy biurku nie mogło być bardziej niewygodne. Oryński przypuszczał, że mebel znalazł się tu nie bez powodu. Stare porzekadło mówiło, że im mniejsza wygoda przy pracy, tym praca efektywniejsza. Kordianowi jednak trudno było wyobrazić sobie, że ktokolwiek może spędzać tak długie godziny, pisząc uzasadnienia, artykuły czy… obszerne monografie, bo i tych kilka wyszło spod pióra Sebastiana.
Zajmowały całą oddzielną półkę. Wszystkie ukazały się nakładem LexisNexis, miały charakterystyczne, czarne barwy. Jedno z opracowań było analizą porównawczą instytucji Rzecznika Praw Obywatelskich w wybranych krajach, inne dotyczyło skargi konstytucyjnej, kolejne wolności słowa i tak dalej. Wszystkie w mniejszym lub większym stopniu dotykały materii praw i swobód obywatelskich. Sendal zdawał się trzymać daleko od tematów bliskich polityce czy parlamentaryzmowi.
– I? – rzuciła Joanna, wchodząc do pokoju.
Obrócił się przez oparcie krzesła.
– Na komputerze nic nie ma.
– To znaczy? Nie brzmi to jak stosowny raport, żołnierzu.
Oryński uniósł brwi, a potem odchrząknął i wbił wzrok w monitor. Komputer nie był przesadnie wyszukany, ot, pierwszy lepszy all-in-one, jaki można było znaleźć w markecie. Do obsługi Worda jednak w zupełności wystarczał, a wyglądało na to, że Sendal nie potrzebował sprzętu do czegokolwiek innego.
– Sprawdziłem historię przeglądania.
– Brawo, hakerze. Niedługo zdetronizujesz Kormaka.
– Nie ma tam nic, co wskazywałoby, że planował nagły wyjazd.
– Mógł po prostu wyczyścić historię.
– Mógł.
– Ale?
– Ale drwisz sobie z osoby, która wie, jak sprawdzić ślady nawet po usunięciu historii przeglądania.
– Doprawdy?
– Aha – potwierdził. – Wystarczy otworzyć katalog z ciasteczkami. Wszystko się tam zapisuje, prawda? Jeśli uszeregujesz wedle daty ostatniej zmiany, masz wszystko jak na talerzu.
– No, no. Dzwonię do Kormaka, niech już trzęsie portkami, bo został zdetronizowany.
– Daj spokój. Każdy o tym wie.
– A mimo to wyczuwam w twoim głosie nutę dumy.
Kordian odsunął szufladę, zerknął do środka, a potem zasunął ją energicznie.
– Drwij sobie, ile chcesz. Ja w tym czasie będę szukać tropów – powiedział, otwierając drzwiczki niewielkiej szafki pod biurkiem. Kiedy zaczął przeglądać znajdujące się tam teczki, Joanna podeszła bliżej.
Kordian znalazł stare rachunki za prąd, faktury i zupełnie wyblakłe paragony, których nie uznałby żaden sklep, gdyby jakiś sprzęt Sendala się zepsuł.
– Zordon…
– Coś może tutaj być. Daj mi sprawdzić.
Nie odzywała się, więc powoli podniósł wzrok. Stała z kartką w ręku i Oryński uzmysłowił sobie, że musiała podnieść ją ze skraju biurka.
– Co to?
– List pożegnalny, do cholery.
– Co takiego?
– Przegapiłeś coś, co miałeś przed nosem, głupcze.
– O czym ty…
Podała mu kartkę. Może rzeczywiście leżała kawałek dalej? Tak, chyba tak, ale Kordian skupił się na komputerze, a nie na tym, co znajdowało się za nim. Właściwie szufladę i szafkę zaczął przeglądać tylko dlatego, żeby sprowadzić rozmowę z Chyłką na inne tory.
Przeczytał krótką wiadomość. Natychmiast zrozumiał, za co Sebastian przepraszał żonę w SMS-ie.
– Odbiło mu?
– Najwyraźniej – potwierdziła przez zęby Joanna. – Zamierza się zabić.
Nie napisał tego wprost, ale dziękował za wszystko, co Natalia dla niego zrobiła, a potem oznajmił, że nie może tego dłużej znieść. Zaczął pisać