Behawiorysta. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
środka wkroczyła grupa policjantów, a tuż za nimi kilka kobiet w cywilnych ubraniach. Nie zazdrościła im. To, co tam zastaną, będzie chodziło za nimi do końca życia.
Odwróciła się i odprowadziła wzrokiem odjeżdżającego z piskiem opon nissana.
– To nie będzie łatwe – powiedziała.
– Bynajmniej.
– Szczególnie biorąc pod uwagę opanowanie tego człowieka.
Edling wyprostował się i skrzyżował ręce na piersiach. Niegdyś przebąknął, że wbrew pozorom nie zawsze należy traktować to jako postawę zamkniętą. Luźniejsze założenie rąk sugeruje gotowość do wysłuchania rozmówcy, usunięcia się w cień. Mocniej zaciśnięte ręce mogą zaś świadczyć o tym, że osoba czeka na możliwość wypowiedzenia się.
Właściwie było to wszystko, co Beata zapamiętała z nauk Gerarda. Cała reszta rozmyła się w jej pamięci, ustępując miejsca znacznie ważniejszym rzeczom, takim jak przepisy Kodeksu postępowania karnego, wytyczne sztuki kryminalistycznej czy w końcu akta bieżących spraw.
– Wspominasz o tym, bo chcesz zasugerować, żebym wam pomógł? – zapytał.
– Nie – odparła bez zastanowienia.
– A jednak sprawiasz wrażenie zagubionej. Jakbyś szukała jakiegoś drogowskazu.
– Zapewniam cię, że go znajdę. W swoim czasie i bez twojej pomocy.
– Doprawdy?
Na dobrą sprawę sama nie wiedziała, dlaczego wciąż z nim rozmawia. Owszem, niegdyś był najlepszym śledczym w mieście, ale jego czas bezpowrotnie minął. I nie dość, że w społeczności prokuratorów spotkał go ostracyzm, był przytłoczony problemami prywatnymi. Beata doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
– Możesz wracać do domu, Gerard – powiedziała.
Patrzył na nią wyczekująco, przekonany, że zaraz zmieni zdanie.
– Jesteś pewna?
– Tak.
– Będziecie potrzebować pomocy przy przesłuchaniu.
– Nie sądzę – odparła. – Wierz lub nie, ale prokuratura radzi sobie bez ciebie całkiem nieźle.
– Radziła sobie.
– Słucham?
Edling rozplótł ręce i ułożył dłonie w piramidkę. Zawsze wzbudzało w niej niepokój to, że tak skrupulatnie kontrolował swoją mowę ciała. Zupełnie jakby chciał oznajmić wszystkim wokół, by mieli się na baczności, ponieważ on sam potrafi z milczenia wyczytać więcej niż ze słów.
– Ta sprawa was przerośnie – oznajmił. – Widziałaś, jaki spokój zachowywał zabójca? Jaki był powściągliwy?
– To się niebawem zmieni.
– Nie – zaoponował stanowczo. – Ten człowiek miał tyle zimnej krwi, że w ostatnim momencie pozwolił sobie na żart. To aberracja. W takiej sytuacji nie miał prawa się tak zachować.
A jednak to zrobił. Beata zdawała sobie sprawę, że czeka ją ciężka przeprawa, ale udział Gerarda tylko pogorszyłby sytuację. Czym innym było zabranie go na miejsce zdarzenia, użycie jako potencjalnej deski ratunku, a czym innym formalne włączenie do śledztwa. Nie dość, że musiałaby przebić się przez mur niechęci prokuratora okręgowego, to jeszcze ryzykowałaby, że Edling powtórzy któryś z ostatnich numerów.
Policja już raz dała mu kredyt zaufania po tym, jak został wydalony ze służby. Nie skończyło się to dobrze.
– Wracaj do domu – powtórzyła. – Mamy wszystko pod kontrolą.
Odczekał jeszcze chwilę, a potem skinął głową i bez słowa ruszył w kierunku Piotrkowskiej. Drejer odprowadzała go wzrokiem. Szedł pewnie i spokojnie, sprawiając niemal paradoksalne wrażenie. Wokół trwało pandemonium, ludzie krzyczeli, wymachiwali rękoma, starali się dostać na teren przedszkola. Gerard Edling mijał ich z obojętnością, jakby nie zauważał tych wszystkich ekspresyjnych gestów.
Osiedle Klonowe, Malinka
Dotarcie z Sieradzkiej na Krzemieniecką zajęło mu dwadzieścia minut. Nie spieszył się, wychodząc z założenia, że spacer dobrze mu zrobi. Starał się nie myśleć o wszystkich tych zaaferowanych ludziach przed przedszkolem, przerażonych dzieciach, rodzinach i… stróżach prawa, którzy za nic w świecie nie zamierzali dopuścić go do śledztwa.
Robił wszystko, by skupić się na zamachowcu. Na jego motywacjach, zachowaniu i planach. Bo fakt, że miał dalsze plany, nie ulegał żadnej wątpliwości.
Jak sam powiedział, było to jedynie preludium. I Gerard przypuszczał, że nie są to słowa rzucone na wiatr. Ale jak ten szaleniec zamierzał przejść do kolejnego etapu swoich zamierzeń, skoro dał się ująć?
Należało przyjąć, że to tylko element zaprojektowanej przez niego układanki. Wciąż był dokładnie tam, gdzie zamierzał być.
W końcu Edling dotarł pod osiedle nowoczesnych, przeszklonych bloków. Większość mieszkań zaprojektowano tak, że z ulicy można było spojrzeć na przestrzał przez pokoje dzienne. W oddali widać było ponure, peerelowskie bryły sięgające kilkunastu pięter.
Gerard westchnął. Przenieśli się tutaj dopiero po tym, jak stracił stanowisko, i mieszkanie nie kojarzyło mu się z niczym dobrym. Przeciwnie, stanowiło bolesne przypomnienie, że obecnie jego samego nie byłoby stać na takie lokum.
Znajdował się na utrzymaniu żony, nie było sensu się okłamywać. Skromne zarobki z pojedynczych wykładów nie pozwalały na choćby namiastkę psychicznego komfortu. Gdyby między nim a Brygidą wszystko było jak należy, być może by się tym nie przejmował. Jednak w sytuacji, kiedy tylko krok dzielił ich od katastrofy, stanowiło to nie lada problem.
Wszedł do domu i powiesił płaszcz, a potem usiadł przed telewizorem. Było niewiele po drugiej, żona i syn mieli wrócić dopiero za jakąś godzinę. Kieliszek z resztką wina nadal stał na stoliku.
Gerard podniósł go i włączył TVN24. Kamery były już na miejscu i relacjonowały to, co wydarzyło się raptem pół godziny temu. Edlingowi wydawało się jednak, że minęło znacznie więcej czasu.
Zamknął oczy, starając się odpędzić myśli o przestrzelonych czaszkach przedszkolanki i tej dziewczynki. Leny. Zabójca z premedytacją podał jej imię. Nie chciał, by traktowano ją jako anonimową ofiarę. Chciał, by publika poczuła empatię.
Gerard wiedział, że nie będzie z tego nic dobrego, ale teraz wszystko zaczęło wyglądać jeszcze gorzej. Poddanie się potwierdzało, że to szeroko zakrojona akcja, nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
– Otrzymaliśmy informację, że zamachowiec jest już przesłuchiwany – oznajmił reporter. – Niebawem zostaną mu przedstawione zarzuty.
Pustosłowie. To samo można by powiedzieć w każdej innej sprawie, w każdym innym porządku prawnym na świecie. Dziennikarz zaraz doda, że policja ani prokuratura na razie nie podają żadnych informacji o jego motywach, a potem poinformuje o orientacyjnej godzinie, na którą ma zostać zwołana konferencja prasowa.
Edling dopił wino i wstał z fotela. Poszedł do pokoju syna i uruchomił komputer.
Strona „Koncert krwi” zmieniła adres. Teraz zamiast końcówki „pl” miała „am”. Gerard sprawdził szybko, do jakiego kraju przypisany jest ten skrót. Armenia. Wydawało się, że nie miało to żadnego znaczenia, stanowiło zapewne pragmatyczną konieczność.
Ekran