Deniwelacja. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
nie wychwyciła w jego głosie niezdrowego podniecenia.
– Nie ustalono żadnego związku – zaoponował Osica. – Ofiary na szlaku nie mają zresztą żadnych śladów świadczących o zabójstwie.
– Ta znaleziona przy Orkana ma? – spytała Wadryś-Hansen.
– Tak. Uderzenie tępym narzędziem w tył głowy.
– Jakieś konkrety? – mruknął Aleksander. – Szczegóły?
– Szczegółów jest aż nadto.
– To znaczy?
– Na miejscu przestępstwa znaleźliśmy kilkanaście przedmiotów, które mogły zostać użyte do zadania śmiertelnego ciosu – odparł ciężko Edmund. – Oprócz tego to jeden wielki śmietnik.
Dominika powiodła wzrokiem wokół, jakby szukała swoich sentencji łacińskich na ścianach. Właściwie jakby szukała czegokolwiek. Pokój był niemal pusty, Osica nie zdążył go jeszcze zagospodarować.
– Przepytaliście robotników? – zapytała. – Może to oni zostawili śmieci?
Edmund pokręcił głową.
– Nawet się co do tego nie łudzimy – oznajmił. – Ktoś podłożył cały ten syf.
– Mimo wszystko…
– Tak, tak – uciął Osica i machnął ręką. – Przepytaliśmy, kogo trzeba. Twierdzą, że nie znosili tych rzeczy na budowę, a ja jestem gotów im uwierzyć.
– Bo? – bąknął Gerc.
– Bo znaleźliśmy od cholery zgniłych jabłek, bananów i innych owoców, które nie dość, że stworzyły swoją własną florę bakteryjną, to jeszcze zatarły wszystkie ślady osmologiczne.
– I?
– Robotników nie podejrzewam o grupowe przynoszenie owoców do pracy – odbąknął inspektor. – Chyba że wyciąg z szyszek chmielu możemy pod to podciągnąć.
Dominika przyjęła poprawny uśmiech wyłącznie z sympatii. Osicy przemknęło przez głowę, że jest to jedyna osoba w prokuraturze, która odnosi się do niego z życzliwością.
Poznali się całkiem nieźle podczas sprawy Forsta i Bestii. Początkowo się ze sobą ścierali, ale ostatecznie oboje znaleźli się po dobrej stronie. Mimo że przez ostatni rok właściwie się nie kontaktowali, Edmund odniósł wrażenie, że nadal istnieje między nimi nić wzajemnej serdeczności.
Był zadowolony, że to właśnie ją przydzielono do sprawy. Nie mógł powiedzieć tego samego o Gercu.
– Więc co? – rzucił Aleksander. – Ktoś celowo doprowadził do kontaminacji miejsca zdarzenia?
Osica westchnął, a potem sięgnął do samotnej teczki leżącej na biurku. Otworzywszy ją, rozdzielił kopie fotografii między prokuratorów.
– Spójrzcie sami – powiedział, stukając palcem w jedno ze zdjęć przed Dominiką. – Makro jest całkiem niezłe.
Podnieśli na niego wzrok.
– Tak przynajmniej powiedział fotograf – dodał Osica, wzruszając ramionami. – Mnie interesuje tylko to, że na tych zbliżeniach widać, ile tam jest petów, włosów, zużytych chusteczek, papierowych ręczników, a nawet… – Urwał i pokręcił głową. – Zobaczcie sami.
Przez moment przeglądali zdjęcia w milczeniu. Edmund nie miał wątpliwości, że ostatecznie dotrą do takiego samego wniosku jak on. Ta scena została zainscenizowana.
Gerc prychnął, a potem zamknął teczkę.
– Co to ma być? – zapytał. – Wygląda, jakby ktoś splunął nam prosto między oczy.
– Ten jeden raz się z panem zgodzę – odparł Osica.
– I to nie żadną zwyczajną plwociną – ciągnął prokurator. – Ale odcharkniętą z samego dna płuc.
Wyobraźnia Edmunda mimowolnie zadziałała. Wzdrygnął się.
– Mniejsza z porównaniami – powiedział. – Nie ulega wątpliwości, że ktoś zna się na rzeczy. Cały ten bajzel nie znalazł się tam przypadkowo.
Wadryś-Hansen mruknęła w zamyśleniu. Wyglądało na to, że ma zamiar coś powiedzieć, ale gdy dwaj mężczyźni skupili na niej wzrok, tylko pokręciła głową.
Edmund odczekał chwilę. Kiedy prokurator dotarła do ostatniego zdjęcia, a potem zamknęła teczkę, nabrał głęboko tchu.
– Mimo tego całego bogactwa nie znaleźliśmy tam niczego, co łączyłoby to zabójstwo z ciałami spod Giewontu – dodał, po czym przeniósł wzrok na Gerca. – A więc pańska teza o…
– Trzeba być wyjątkowym idiotą, żeby nie łączyć jednego z drugim.
– Idiotą lub śledczym postępującym zgodnie ze sztuką.
– To synonimy – odparował Aleksander. – Dobry śledczy wychodzi poza schemat.
– A jeszcze lepszy się go trzyma.
Dominika znacząco odchrząknęła, ale Gerc nie miał zamiaru odpuszczać.
– To nie przypadek, że w jednym momencie odkryliście truchła na zboczu i na placu budowy.
– Te, jak pan mówi, truchła leżały nieopodal szlaku przez całą zimę. Ofiara w Zakopanem została zabita dziś nad ranem.
– Tak czy inaczej to nieprzypadkowe.
Osica popatrzył błagalnie na Dominikę, ale nie znalazł w jej oczach gotowości do wsparcia go. Niedobrze. Jeśli prokuratura na tym etapie gotowa była przyjąć, że to jedna sprawa, zapewne biuro prasowe już przygotowywało treść oświadczenia na konferencję prasową. Jeszcze dziś w świat pójdzie informacja, że w Zakopanem grasuje seryjny zabójca.
Rok spokoju. Tylko na tyle było stać to miasto.
– To zbyt pochopne – odezwał się. – I właściwie także zastanawiające.
– Zastanawiająca jest pańska rezerwa – odparł Gerc. – Naprawdę chce pan się łudzić, że jedno nie ma związku z drugim?
– Dopóki nie zobaczę dowodu potwierdzającego, że…
Osica urwał, nagle zdając sobie sprawę, dlaczego prokuratura przyjęła taką wersję. To nie był kaprys ani pochopna decyzja. Od rana w Krakowie musiano rozważać, co w istocie się wydarzyło.
Nie, nie w Krakowie. W Warszawie.
I kiedy tylko do ministra dotarły pierwsze informacje z Zakopanego, klamka zapadła.
– Chodzi o Forsta, tak? – zapytał Edmund. – Wasza robocza hipoteza jest taka, że to on za to odpowiada?
Prokuratorzy nie odpowiedzieli, a Osica zaśmiał się pod nosem.
– Niewiarygodne – skwitował. – Po tym wszystkim, co ten człowiek zrobił, nadal bierzecie go za głównego podejrzanego, kiedy tylko…
– Jego koszula i czapka były przy zwłokach – przerwał mu Aleks.
– Tak, wiem. Byłem tam, do cholery.
– Więc rozumie pan, że to podejrzane.
– Równie podejrzane jak to, że Księżyc kręci się wokół Ziemi. Bo przecież ktoś może nim sterować, prawda? – odpowiedział Osica. – To zbliżony rodzaj absurdu.
Oskarżyciele po raz kolejny zamilkli. Komendant pomyślał, że po Gercu właściwie powinien spodziewać się takich pomysłów. Mając na uwadze jego zatargi z Wiktorem, być może należało nawet oczekiwać gorszych.
Ale