W kręgach władzy Większość bezwzględna Tom 2. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
krakowską.
– Pani prezydent…
– Ewentualnie przeterminowaną konserwą.
Chorąży musiała odebrać jakiś sygnał od jednego z BOR-owców, bo zatrzymała Seydę, a potem zerknęła za siebie. Odczekały moment, nim ruszyły korytarzem w kierunku windy.
– Zagrożenie jest realne – zastrzegła Kitlińska. – Na nagraniu wspomniano bezpośrednio o pani.
– Co samo w sobie stanowi dowód na to, jak naciągane jest to ostrzeżenie.
– Słucham?
– Terroryści nie celują w pojedyncze osoby, nie interesuje ich atak na tego czy innego polityka. Nie podchodzą do tego personalnie.
– To pani zdanie.
– Nie moje, ale ludzi orientujących się w temacie.
Być może inna osoba poczułaby się urażona, ale Kitlińska zdawała się słuchać słów prezydent jedynie mimochodem. Wiedziała, że Seyda ceni ją bardziej niż kogokolwiek w Biurze Ochrony Rządu. Od kiedy chorąży zaczęła ją ochraniać, Daria nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek inny odpowiadał za jej bezpieczeństwo.
– Gdyby ISIS chciało uderzyć w konkretnego polityka, zapewniam cię, że wysłałoby samotnego wilka na jeden z wieców wyborczych. Niewiele trzeba, żeby…
– Wszystko zależy od tego, kto stoi obok tego polityka – odparła obojętnym, służbowym tonem Kitlińska. – Jeśli osoba, która jest gotowa chronić go własnym ciałem, sprawa się komplikuje.
– Nieznacznie – zaoponowała Seyda. – Przy dobrze zaplanowanym ataku nie zareagujesz w porę.
Chorąży mruknęła coś niezrozumiałego.
– A jednak do nich nie dochodzi, bo nie w tym rzecz.
Weszły do windy w milczeniu.
– Nie zapytasz: w takim razie w czym? – odezwała się Seyda.
– Za pozwoleniem pani prezydent, nie.
– A mimo to powiem ci – odparła Daria, kiedy winda ruszyła w górę. – Dżihadystom nie zależy na samych atakach. Nie liczy się dla nich, kto zginął. Choćby podpadł im któryś polityk, nie targną się na jego życie. Właściwie wbrew temu, co się mówi, nie ma dla nich znaczenia, ile osób zginie w danym zamachu. Samo w sobie stanowi to sprawę drugorzędną.
– Mhm.
– Pierwszorzędną jest to, co dzieje się później – dodała Seyda. – Zależy im na strachu. Na tym, by ludzie bali się wyjść na ulicę. By nie poszli na targ bożonarodzeniowy w Berlinie,
by omijali z daleka nicejskie deptaki, by nie decydowali się na zakupy w sklepach przy Drottninggatan w Sztokholmie i nie przechadzali się barcelońską Ramblą. To jest ich sukces. Sam zamach to jedynie przyczynek.
– Jeśliby panią zaatakowali…
– To nie osiągnęliby pożądanego celu – przerwała jej Daria. – Nikt przez to nie poczułby strachu przed przyjazdem do Warszawy, spacerowaniem po Krakowskim Przedmieściu i tak dalej. Efekt mógłby być wprost przeciwny. Gdybym zginęła w odpowiednio spektakularny sposób, ludzie mogliby wyjść na ulice.
Drzwi się otworzyły, Kitlińska wyszła pierwsza, a potem skinęła na prezydent.
– Naprawdę musimy o tym rozmawiać? – spytała funkcjonariuszka.
– Tylko jeśli będziesz upierać się, że coś mi grozi.
Przeszły kawałek, a potem znów się zatrzymały.
– W tej chwili pani grozi – odezwała się Kitlińska. – Spotkanie z samym diabłem.
Seyda się rozejrzała.
– Milena Hauer właśnie wyszła z sali – oznajmiła chorąży. – Chce pani, żebyśmy ją zatrzymali?
– Nie. Chętnie się z nią przywitam.
Nie była to do końca prawda, ale Seyda nie miała zamiaru unikać żony Patryka. Tym bardziej że gdyby tylko BOR-owcy zainterweniowali, ta zapewne wyjęłaby telefon i nakręciła chodliwy materiał na Instagram Stories.
– Jak pani sobie życzy.
– I daj nam chwilę – odezwała się Seyda, widząc nadchodzącą Milenę.
– Pani prezydent…
– Siedzisz mi na głowie bez przerwy, od kiedy pojawił się ten filmik.
– I będę to robić przez kilka najbliższych dni.
– Tym bardziej pozwól mi porozmawiać z kimś w cztery oczy.
– Akurat z nią?
Daria uniosła kąciki ust. Jeśli rzeczywiście mogłaby wybrać jedną osobę, z którą będzie mogła zamienić parę słów bez BOR-owskiego nadzoru, z pewnością nie zdecydowałaby się na żonę Hauera.
– Jedyny terroryzm, z którym ta kobieta ma coś wspólnego, ma wymiar moralny – rzuciła Seyda. – Ale ciebie chyba przesadnie nie martwi podkładanie ładunków pod ogólnie przyjęte normy i dobre zwyczaje.
Kitlińska niechętnie się wycofała, a po chwili Milena i Daria stanęły naprzeciwko siebie, jakby to żona Hauera, a nie on sam, uczestniczyła w politycznych bataliach. W pewnym sensie tak było – to Milena odpowiadała za jego rosnącą popularność w mediach społecznościowych, systematyczne wizyty w najważniejszych miejscach na hipsterskiej mapie stolicy, zdobywanie młodego elektoratu i pisanie przynajmniej części przemówień.
To także ona była odpowiedzialna za wyciągnięcie z ukrycia Urszuli Garnickiej w końcówce prezydenckiej kampanii. Kochanka Krzyśka miała okazać się dla Seydy gwoździem do trumny, ale wieka nie udało się przybić.
– Doceniamy pani obecność – odezwała się Milena.
– Patryk wie, że przyjechałam?
– Trudno byłoby to przegapić. Chyba każdy w szpitalu słyszał podjeżdżającą kawalkadę.
– To niestety niezależne ode mnie.
– Nie?
Seyda zmarszczyła czoło.
– Cóż… – mruknęła Milena. – Skoro nie ma pani kontroli nad własną ochroną, trudno spodziewać się, że…
– Odłóżmy to na później.
– Co takiego? Rozmowę o rzeczach, które naprawdę mają znaczenie?
Daria rozejrzała się, jakby gdzieś obok miał znajdować się dziennikarz rejestrujący każde ich słowo. Nie spodziewała po Milenie, by interesowało ją cokolwiek, co wiązałoby się z dobrem publicznym. A takie uwagi rzucała wyłącznie, kiedy w pobliżu były kamery.
– Czy może o tym, że od miesiąca nie zrobiła pani nic, żeby zakończyć kryzys w kraju?
– Trzymamy rękę na pulsie.
– Ale chyba go już nie wyczuwacie.
– Zapewniam cię, że…
– A tego trupa, którym jest rząd Chronowskiego, nawet już nie próbujecie reanimować – dodała Milena. – Zamiast tego zabalsamowaliście go, posadziliście przed obywatelami i zdecydowaliście się pociągać za sznurki zza kulis.
– My?
– Pedep i SORP. Dwójka grabarzy tego kraju.
Seyda znów powiodła wzrokiem na boki.
– Nagrywasz to, Milena?
Żona Hauera prychnęła protekcjonalnie, a potem pokręciła głową,