W kręgach władzy Większość bezwzględna Tom 2. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
Trojanow, robił wszystko, by przekonać pozostałe kraje do rezygnacji ze spotkania. Argumentował, że Polska nie jest po pierwsze partnerem do rozmowy, a po drugie miejscem do organizowania takiego szczytu. Nie, kiedy sama zmaga się z chaosem.
– To ustawka – dodała Seyda. – Robili, co mogli, żeby odgryźć się na mnie za niewydanie im Ziarnika. Teraz sięgają po ostatnią deskę ratunku.
Hubert nie wydawał się przekonany.
– Ziarnik nie żyje, przekręt premiera wyszedł na jaw – odezwał się z powagą. – Rosjanie tylko na tym skorzystali.
– Ale Trojanow potraktował to jako prztyczek ode mnie.
– Przesadza pani.
Ceniła go za to, że nie owijał w bawełnę. Był jednym z nielicznych, którzy w ostatnim czasie nie zachowywali się jak słoń w składzie porcelany. Wszyscy inni niezgrabnie i nieudolnie lawirowali gdzieś między szacunkiem wobec niej a obawą przed powiedzeniem czegoś niewłaściwego. Powód był prosty – kiedy doszło do kryzysu w ośrodku premiera, ciężar władzy przesunął się na drugi organ egzekutywy.
Wszyscy patrzyli na prezydent z nadzieją, że zrobi w kraju porządek. Nikt nie miał pojęcia o tym, że Chronowski nadal trzyma ją w garści. I że właśnie przez to od miesiąca niemal nie zmrużyła oka.
Daria wbiła wzrok w Korodeckiego, który wciąż czekał na jej reakcję.
– Premier wie? – zapytała.
– Jeszcze nie.
– Więc trzeba…
– Od niego nic nie zależy, pani prezydent – wpadł jej w słowo Hubert. – Cały szczyt odbywa się tylko dlatego, że to pani przejęła rolę gospodarza. Inaczej czwórka normandzka nigdy nie zgodziłaby się na jego organizację.
– Tak, ale…
– Wykonała pani świetną robotę i pokazała się nie tylko jako nieustępliwa, ale także odpowiedzialna polityk.
Nie musiał mówić nic więcej. Sam fakt, że zdecydował się jej słodzić, dowodził, że uważa sytuację za poważną.
– Teraz pora potwierdzić tę odpowiedzialność – dodał. – Musimy potraktować to jako realne niebezpieczeństwo.
– Albo realny fake news.
– To chyba oksymoron – zaoponował Korodecki.
– W przypadku Rosjan? Raczej norma – odparła, podnosząc się z wygodnego, choć nieco wysłużonego krzesła biurowego. – Swoją drogą, wiedziałeś, że to słowo składa się z wyrazów przeciwstawnych?
– Co proszę?
– Oksymoron jest oksymoronem samym w sobie. Oksýs znaczy ostry, a mōros tępy.
– Fascynujące – bąknął szef kancelarii. – Choć jakoś przeżyłbym bez tej wiedzy.
– Za mōros się nie uważam – ciągnęła Seyda. – Dlatego nie mam zamiaru dać się ograć Trojanowowi. Już raz sobie ze mnie zakpił. O raz za dużo.
– Rozumiem. Ale Rosjanie…
– Rosjanie robią to, w czym są najlepsi. Mącą, przeinaczają, kopią pod innymi dołki, a kiedy tylko otwierają usta, możesz być pewien, że robią to wyłącznie po to, by uprawiać propagandę opartą na najohydniejszych totalitarnych wzorcach.
– Innymi słowy, zajmują się zwykłym PR-em.
Uniosła brwi, Korodecki zabrzmiał bowiem, jakby po raz pierwszy miał zamiar bronić wschodnich sąsiadów.
– Przynajmniej według faceta, który wymyślił to pojęcie – dodał Hubert, lekko unosząc kąciki ust.
– Trzeba było je wymyślać?
– Może i nie, ale tak czy inaczej zrobił to Edward Bernays. Na pomysł terminu i techniki wpadł podczas wojny, analizując reakcje tłumu. Zaczął pracować nad powieleniem podobnych zabiegów propagandowych w czasie pokoju, ale wiedział, że musi określić je tak, by brzmiały przyjaźnie i niegroźne. Stąd public relations.
Daria milczała.
– Sądzi pani, że bronię Rosjan?
– Tak.
Skinął głową, jakby na co dzień stawał po ich stronie.
– Robię to tylko po to, żeby…
– Uświadomić mi, że włączyła mi się reakcja obronna – weszła mu w słowo.
Stanęła przy oknie i wyjrzała na zewnątrz. Mając przed sobą przypałacowy ogród, można było na moment zapomnieć, że znajduje się w centrum miasta. Szczególnie kiedy zazieleniły się buki, klony i kasztanowce z rozłożystymi koronami. Daria przez moment toczyła po nich wzrokiem, jakby sielankowy widok mógł sprawić, że zapomni także o powodzie, dla którego od razu przyjęła, że zagrożenie to rezultat rosyjskiej propagandy.
Obejrzała się przez ramię i posłała Hubertowi krótkie spojrzenie.
– Zamilkłeś.
– Bo nie muszę nic dodawać, żeby rozumiała pani powagę sytuacji.
Wstał i podszedł do niej. Podobnie jak Seyda, założył ręce za plecami i przez moment oboje patrzyli na park.
– Od tego, jak potraktuje pani te doniesienia, zależy całkiem sporo.
– Mhm.
– Nie chodzi tylko o względy dyplomatyczne. Ludzkie życie jest na szali.
Czuła się, jakby Korodecki wniknął jej do głowy i werbalizował teraz wszystkie myśli, które gdzieś w niej się kołatały.
– Jeśli to piramidalna bzdura i odwoła pani szczyt, skompromitujemy się i… właściwie namalujemy sobie na czole tarczę, zachęcając terrorystów, by w przyszłości w nią celowali.
Skinęła głową.
– Jeśli okaże się, że to prawda, a pani szczytu nie odwoła, ludzie mogą zginąć. Przywódcy kilku państw w najgorszym wypadku, zwykli obywatele w najlepszym.
– Lub odwrotnie – mruknęła.
Hubert odwrócił się do Seydy i patrzył na nią na tyle długo, by w końcu przestała unikać jego spojrzenia.
– To ogromna odpowiedzialność – dodał. – Więc całkowicie zrozumiałe, że szuka pani ratunku. A takim jest przyjęcie…
– Dobrze, już dobrze – ucięła.
Nie miała zamiaru dłużej w to brnąć. Oczywiście, że musiała traktować te doniesienia jako realne niebezpieczeństwo. W czasach, kiedy zwykła ciężarówka mogła okazać się równie groźna jak niegdyś rakieta balistyczna, żadna głowa państwa nie mogła pozwolić sobie na bagatelizowanie takich informacji.
– O której wstaje szef BBN-u? – spytała, wracając za biurko.
– Przypuszczam, że o tej, o której poleci pani go obudzić.
Pokiwała głową i westchnęła.
– Budź go, Hubert – powiedziała. – Dyrektora Rządowego Centrum Bezpieczeństwa też.
– Rozumiem.
Usiadła za biurkiem, a potem poprawiła bluzę.
– O ósmej chcę mieć raport od ministra koordynatora służb specjalnych. O dziewiątej pełną informację od Agencji Wywiadu, ABW i wywiadu wojskowego. Jeszcze przed dwunastą ma się odbyć posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Jasne?
– Jasne, pani prezydent.
Odprowadziła