Noc nad oceanem. Ken FollettЧитать онлайн книгу.
wysiedli z autobusu, poszedł do sklepiku z gazetami, podziękował Berniemu za przywołanie matki do telefonu i kupił „Daily Express”. Nagłówek na pierwszej stronie głosił:
Wychodząc, zobaczył policjanta jadącego na rowerze ulicą i na moment wpadł w panikę. Prawie odwrócił się, by uciec, zanim się opanował i przypomniał sobie, że zawsze wysyłali dwóch, żeby kogoś aresztować.
Nie mogę tak żyć, jęknął w duchu.
Wszedł do kamienicy, w której mieszkała matka, i wspiął się po kamiennych schodach na piąte piętro. Matka postawiła czajnik na fajerce.
– Odprasowałam twój granatowy garnitur – powiedziała. – Możesz go włożyć.
Nadal dbała o jego ubrania, przyszywała guziki i cerowała mu jedwabne skarpetki. Harry poszedł do sypialni, wyjął spod łóżka niewielką kasetkę i policzył pieniądze.
Po dwóch latach kradzieży miał dwieście czterdzieści siedem funtów. Z pewnością zwinąłem cztery razy tyle, pomyślał. Na co wydałem resztę?
Miał też amerykański paszport.
Przejrzał go w zadumie. Pamiętał, jak znalazł go w domowym biurze pewnego dyplomaty w Kensington. Zauważył, że właściciel ma na imię Harold i na zdjęciu jest trochę podobny do niego, więc zabrał dokument.
Ameryka, przemknęło mu przez myśl.
Umiał mówić z amerykańskim akcentem. W rzeczy samej, wiedział coś, o czym większość Brytyjczyków nie miała pojęcia – że jest kilka rodzajów amerykańskiego akcentu, niektóre bardziej eleganckie. Weźmy nazwę Boston. Mieszkańcy tego miasta wymawiali ją jako Bahston. Nowojorczycy mówili Bauston. W Ameryce wymowa zbliżona do angielskiej czyniła cię przedstawicielem wyższych sfer. I były tam miliony bogatych dziewczyn, czekających, by ktoś je oczarował.
Natomiast tu, w kraju, czekało go tylko więzienie i pobór do wojska.
Miał paszport i sporo pieniędzy. Czysty garnitur wisiał w szafie matki, wystarczyło dokupić kilka koszul oraz walizkę. Znajdował się sto dwadzieścia kilometrów od Southampton.
Mógł wyjechać jeszcze dzisiaj.
To było jak sen.
Matka wyrwała go z tego snu, wołając z kuchni:
– Harry, chcesz kanapkę z bekonem?!
– Tak, proszę.
Poszedł do niej i usiadł przy stole. Położyła przed nim kanapkę, ale jej nie wziął.
– Wyjedźmy do Ameryki, mamo – powiedział.
Parsknęła śmiechem.
– Ja? Do Ameryki? Śmiechu warte!
– Mówię poważnie. Ja jadę.
Spoważniała.
– To nie dla mnie, synu. Jestem za stara, żeby emigrować.
– Przecież będzie wojna.
– Przeżyłam już jedną wojnę, strajk generalny i recesję. – Rozejrzała się po maleńkiej kuchni. – Nie mam tu wiele, ale tylko to znam.
Harry właściwie spodziewał się tego, ale teraz, kiedy odmówiła, popadł w przygnębienie. Matka była wszystkim, co miał.
– A poza tym co tam będziesz robił? – dodała.
– Martwisz się, że będę kradł?
– Kradzieże zawsze kończą się tak samo. Nigdy nie słyszałam o dobrodzieju, który prędzej czy później by nie wpadł.
Określenie „dobrodziej” w slangu oznaczało złodzieja, z którym to słowem się rymowało.
– Chciałbym wstąpić do lotnictwa i nauczyć się latać – powiedział Harry.
– Pozwoliliby ci?
– Tam nie patrzą, czy jesteś z klasy robotniczej, bylebyś miał głowę na karku.
Trochę poprawił jej humor. Usiadła i piła herbatę, a Harry jadł kanapkę z bekonem. Kiedy skończył, wyjął pieniądze i odliczył pięćdziesiąt funtów.
– Na co to? – zapytała.
Było to więcej pieniędzy, niż zarabiała przez dwa lata sprzątaniem biur.
– Przydadzą ci się – powiedział. – Weź je, mamo. Proszę.
Wzięła pieniądze.
– A więc naprawdę wyjeżdżasz.
– Zamierzam pożyczyć motocykl od Sida Brennana, pojechać dziś do Southampton i wsiąść na statek.
Wyciągnęła rękę nad stołem i ujęła jego dłoń.
– Życzę ci szczęścia, synu.
Delikatnie uścisnął jej palce.
– Przyślę ci więcej pieniędzy z Ameryki.
– Nie trzeba, chyba że będziesz miał za dużo. Wolałabym, żebyś od czasu do czasu przysyłał mi listy z wieściami o tym, jak ci idzie.
– Tak, będę pisał.
Miała łzy w oczach.
– Wróć pewnego dnia zobaczyć się ze starą matką, dobrze?
Ścisnął jej dłoń.
– Oczywiście, mamo. Wrócę.
Harry przejrzał się w lustrze u fryzjera. Granatowy garnitur, który kosztował go trzynaście funtów na Savile Row, dobrze na nim leżał i pasował do jego niebieskich oczu. Miękki kołnierzyk nowej koszuli nadawał mu wygląd Amerykanina. Fryzjer wyszczotkował wywatowane ramiona jego dwurzędowej marynarki, a Harry dał mu napiwek i opuścił salon.
Wyszedł po marmurowych schodach z podziemia do bogato zdobionego holu hotelu South-Western. Kłębił się tam tłum ludzi. Z tego miejsca zaczynała się większość rejsów transatlantyckich, a tysiące ludzi próbowały opuścić Anglię.
Harry przekonał się, jak wielu, gdy usiłował zdobyć koję na statku pasażerskim. Wszystkie miejsca były zarezerwowane na kilka tygodni naprzód. Niektóre linie pasażerskie zamknęły swoje biura, żeby personel nie tracił czasu na odprawianie chętnych z kwitkiem. Przez chwilę podróż do Ameryki wydawała się niemożliwa. Już miał zrezygnować i spróbować wymyślić inny plan, gdy agent biura podróży wspomniał o samolocie Pan American.
Harry czytał o Clipperze w gazetach. Regularne przeloty rozpoczęły się latem. Można było dotrzeć do Nowego Jorku w niecałe trzydzieści godzin, zamiast po czterech lub pięciu dniach na statku. Jednak bilet w jedną stronę kosztował dziewięćdziesiąt funtów. Dziewięćdziesiąt funtów! Za tyle można było mieć nowy samochód.
Harry kupił ten bilet. To mogło się wydawać szaleństwem, ale teraz, kiedy podjął decyzję o opuszczeniu Anglii, zapłaciłby każdą sumę, byle wyjechać z kraju. A samolot był uwodzicielsko luksusowy: szampan przez całą drogę do Nowego Jorku. Harry kochał takie zwariowane ekstrawagancje.
Już nie podskakiwał na widok każdego gliniarza: policja z Southampton nie mogła nic o nim wiedzieć. Jednak jeszcze nigdy nie leciał samolotem i był lekko zdenerwowany tą perspektywą.
Spojrzał na zegarek firmy Patek Philippe, ukradziony królewskiemu koniuszemu. Miał jeszcze czas na filiżankę kawy, żeby rozgrzać żołądek. Ruszył w stronę baru.
Kiedy pił kawę, do środka weszła oszałamiająco piękna kobieta. Platynowa blondynka o wąskiej jak osa talii w sukni z kremowego