Zerwa. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
óry zdobył Nanga Parbat zimą
Góry milczą. Wszystko, co milczy, nadaje się do przechowywania ludzkich tajemnic.
Koniec melodii nie jest jej celem. A jednak gdyby się nie skończyła, nigdy by go nie osiągnęła.
CZĘŚĆ PIERWSZA
TERAZ
Szpital Powiatowy im. dr. Tytusa Chałubińskiego, Zakopane
1
Wiktor Forst nie odrywał wzroku od swojego odbicia. Nie wiedział, kto tak naprawdę patrzy na szpitalne lustro ani kto się w nim odbija. Z pewnością jednak nie była to ta sama osoba.
Trwał w bezruchu i dopiero po chwili uświadomił sobie, że puścił wodę z kranu. Opłukał twarz, a potem wrócił do kilkuosobowej sali, w której obudził się parę godzin wcześniej. Dominika Wadryś-Hansen czekała na krześle przy jego łóżku.
– Lepiej? – zapytała.
Forst przysiadł na skraju łóżka, nieobecny i wciąż zdezorientowany. Pokręcił głową w odpowiedzi, zakładając, że w ten sposób przekaże więcej niż za pomocą długiego monologu. Dominika jednak najwyraźniej była innego zdania, patrzyła bowiem na niego wyczekująco.
– Żeby było lepiej, musi być gorzej – zauważył. – U mnie jest constans.
– Żaden pożar nie trwa wiecznie, Forst.
– Ale każdy zostawia zgliszcza.
Zerknęła na niego z powątpiewaniem.
– Niektóre w dodatku pochłaniają ofiary, odbierają ludziom przyszłość i niszczą dorobek całego życia – dodał.
Nachyliła się do niego i oparła łokcie na kolanach.
– Przynajmniej humor ci dopisuje.
– Jak zawsze.
– Ale nadal nic nie pamiętasz?
Znów zaprzeczył ruchem głowy i zawiesił wzrok za oknem. Znad gór nadciągały skłębione ciemne chmury, przywodzące mu na myśl powoli schodzącą masywną lawinę. Przeciętny obłok burzowy waży kilka miliardów ton, ale patrząc na niego z oddali, trudno było objąć to rozumem. Forst odnosił wrażenie, że podobnie jest w przypadku jego życia – i ludzi, którzy przyglądają mu się jedynie z zewnątrz.
– Absolutnie nic? – dodała Wadryś-Hansen. – Nie wiesz nawet, dlaczego utykasz?
– To akurat wiem.
– A więc jednak coś pamiętasz.
– Nie – odparł Wiktor, odrywając spojrzenie od spiętrzonych obłoków. – Rezonans magnetyczny wykazał naderwanie więzadła krzyżowego przedniego w prawym kolanie.
Przez chwilę się nie odzywali, a Forst dostrzegł w oczach prokurator rzeczywistą troskę. Była to już jednak tylko namiastka tego, co Dominika okazywała jeszcze przed momentem, kiedy zjawiła się w sali. Ledwo spojrzała na wycieńczonego i utykającego Wiktora, na jej twarzy odmalowało się przerażenie. A gdy dowiedziała się, że sam nie wie, co działo się z nim w ostatnim czasie, wyglądała, jakby miała zamiar wysłać go na przymusowe leczenie.
– Co jeszcze powiedzieli ci lekarze? – spytała.
– Że oberwałem dość mocno w głowę. I że mam szczęście.
– Przypuszczam, że polemizowałeś.
– Powiedziałem tylko, że szczęście jest iluzją.
– I na tym koniec?
– Możliwe, że dodałem coś jeszcze o różnym pojmowaniu szczęścia. O tym, że dla jednych to nowa para butów, dla drugich brak konieczności nastawiania budzika na następny dzień, dla trzecich pieniądze, bo mogą dzięki nim kupić antydepresanty, a dla…
– Długo się nad tym rozwodziłeś?
– Dostatecznie, żeby dali mi spokój – odparł Forst i wzruszył ramionami. – Mam już pewne doświadczenie w radzeniu sobie z lekarzami.
Wadryś-Hansen rozejrzała się, jakby liczyła na to, że któryś z nich jednak tu wróci i sama będzie miała okazję dowiedzieć się, jak oceniają stan Wiktora.
– Co się z tobą działo, Forst?
Nie odpowiadał.
– I co ostatniego pamiętasz?
– Maila od Dolly. Tej Polki, która zajmowała się dziewczynami Siergieja Bałajewa. W wiadomości…
– Pytała o Olgę Szrebską, a potem wspomniała o skrytce pocztowej w Torrevieja – dopowiedziała Dominika. – Wiem, czytałam tego maila. A zaraz potem wybiegłam z twojego mieszkania, żeby powstrzymać cię przed zrobieniem czegoś głupiego.
– Chyba nie zdążyłaś.
– Chyba nie – potwierdziła. – Bo najwyraźniej wsiadłeś na pokład pierwszego samolotu do Alicante.
Wiktor uniósł brwi.
– Skąd ta pewność?
– Stąd, że ostatnie tygodnie w Polsce były rekordowo pochmurne, a ty masz opaleniznę, jakbyś wylegiwał się na plaży w Egipcie.
– Może się wylegiwałem.
– I przy tej okazji nabawiłeś się naderwanego więzadła i wstrząśnienia mózgu?
– Wstrząśnienia… czego?
– Słuszna uwaga – odparła ciężko. – I wciąż zaskakuje mnie twój stopień autokrytycyzmu.
Skinął głową z wdzięcznością.
– Zresztą kto mówił o jakimkolwiek wstrząśnieniu? – zapytał. – Może po prostu…
– Oczywiste nie wymaga dowodów.
– A ta sytuacja nie wymaga prawniczych paremii.
– Masz rację – przyznała.
Siedziała prosto jak struna, co w połączeniu z elegancką garsonką sprawiało, że Dominika wyglądała jak arystokratka. Nie wyniosła, ale doskonale zdająca sobie sprawę z tego, że jest kobietą z klasą.
– Sytuacja wymaga czegoś zupełnie innego. Skierowania cię na leczenie.
– Nie pierwszy raz to słyszę.
– I nie ostatni, zapewniam cię – powiedziała, znów rozglądając się za kimś z personelu medycznego. – Bo w tej chwili powinieneś być raczej przerażony, tymczasem robisz sobie żarty jakby nigdy nic.
– Przerażony czym?
– Forst…
– Nie pamiętam kilku ostatnich tygodni, to nic wielkiego – przerwał jej. – Hemingway, Bukowski, Chandler, Thompson i inni nie pamiętali pewnie o wiele dłuższych okresów. A mimo to zobacz, co po sobie pozostawili.
Przytrzymała jego wzrok, jakby spodziewała się, że sam zrozumie, w jak poważnej sytuacji się znalazł. Dziura w pamięci właściwie mogła oznaczać wszystko – szczególnie z punktu widzenia Wadryś-Hansen, która wiedziała doskonale, do czego zdolny jest Forst.
Było dla niego oczywiste, że Dominika obawia się najgorszego. Tyle że stanowiło to niewystarczający powód, by ot tak zostawiła pracę i dzieci i natychmiast przyjechała z Krakowa.
Potarł brodę, nie wyczuwając już prawie przesunięcia szczęki. Jeszcze niedawno przypominało mu to o wszystkim, co spotkało go, od kiedy Bestia z Giewontu zabiła pierwszą ofiarę. Teraz stanowiło już normalny stan rzeczy.
– Co tu robisz? – odezwał się, poważniejąc.
– Naprawdę musisz o to pytać?
– Nie przyjechałaś tylko po to, żeby sprawdzić, co ze mną. Nie jesteś z tych.
– A kim są owi „ci”?
– Ludźmi, którzy biorą urlop na żądanie z powodów osobistych.
Wadryś-Hansen