Zerwa. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
ją z oddali, pilot uruchomił wirnik. Płaty zaczęły leniwie się obracać.
– Pierwszy raz specjalnie po mnie przylatuje śmigło – zauważył Forst. – Pomijając pewien incydent na Solisku…
– Jest tu po mnie, ty zabierasz się przy okazji.
– Może nie powinienem.
– Dlaczego?
Zatrzymali się kawałek przed niebiesko-białą maszyną.
– Bo żadne z nas nie wie, co robiłem w ostatnim czasie. Ani jak trafiłem do szpitala.
– Znaleziono cię nieprzytomnego…
– Przy Wielkiej Krokwi – przerwał jej. – Tak, lekarze mi mówili. Ale co działo się ze mną wcześniej? Co robiłem? Gdzie byłem? Skąd ta Neowulgata?
– Sugerujesz, że mogłeś być w górach?
Wiktor odchrząknął niepewnie.
– To dość delikatny sposób, by zapytać, czy mam coś wspólnego z tym trupem na Rysach.
– A sądzisz, że masz?
Wzruszył ramionami, a Dominika głęboko nabrała tchu. Widziała, że chciał udzielić jej jednoznacznej odpowiedzi, ale nie mógł tego zrobić. Miał absolutną rację, na tym etapie wszystko było możliwe, a Forst nieraz udowodnił, że gotów jest posunąć się dalej, niż powinien.
Zbliżyła się do niego o krok i spojrzała mu głęboko w oczy.
– Wszystkiego się dowiemy – zapewniła.
– Właśnie tego się obawiam.
Pozwoliła sobie na niewyraźny uśmiech, a potem skinęła głową w stronę helikoptera. Po chwili oboje weszli na pokład po niewielkiej drabince, a jeden z policjantów zasunął za nimi boczne drzwi.
Wiktor zerknął kątem oka na nogę w ortezie, jakby żałował, że w ogóle zgodził się na jej unieruchomienie. Lekarze wprawdzie upierali się przy szynie, ale udało mu się przekonać ich, że nie jest konieczna.
Oboje założyli słuchawki, a Wadryś-Hansen znacząco wskazała mikrofon. Forst poprawił go, a potem przypiął się pasem.
– W plecaku miałem naręcze batonów – rozległ się głos Wiktora w słuchawkach. – Wystarczająco dużo, żeby nie paść po drodze na Rysy i z powrotem.
– Sprawdzimy twoje ubranie, buty i…
– Na to już za późno – zaoponował. – Jeśli nawet jakiś kamyk ze szczytu wszedł w podeszwę, do tej pory dawno nie ma po nim śladu.
– Są inne sposoby ustalenia, co się z tobą działo, Forst.
– Jakie?
– Dobrze wiesz jakie – odparła trochę głośniej. – Przepytanie turystów, pracowników TPN-u, sprawdzenie sygnału z twojej komórki i…
– I to wszystko wziąłbym pod uwagę, gdybym planował zabójstwo na Rysach.
Przez coraz szybciej obracające się płaty wirnika słyszała go nieco gorzej, ale ostatnie słowa wybrzmiały w jej uszach wyjątkowo donośnie.
– Naprawdę bierzesz pod uwagę, że możesz mieć z tym cokolwiek wspólnego?
– W jakimś sensie na pewno miałem. Te słowa nie pojawiły się na zwłokach przez przypadek.
– Może ścigałeś sprawcę – zauważyła. – Może prowadziłeś własne dochodzenie i trafiłeś na jakiś trop. W tej chwili możliwości jest zbyt wiele, żebyśmy postawili jakąkolwiek hipotezę.
Wiktor nie odpowiedział, a ona poczuła szarpnięcie, kiedy maszyna oderwała się od lądowiska. Szum zdawał się wszechogarniający i Dominika miała wrażenie, że słuchawki nie tłumią nawet połowy hałasu.
– Więc co proponujesz? – zapytał Forst.
– Skupić się na tym, co czeka na nas na Rysach. Wszystko inne to sprawa drugorzędna.
Przez chwilę przyglądał jej się uważnie, jakby zobaczył znajomą sprzed lat, ale nie potrafił stwierdzić, skąd tak naprawdę ją zna.
– Podeszłabyś do tego tak samo w przypadku kogoś innego? – odezwał się.
– Co masz na myśli?
– To, że powinnaś traktować mnie jak potencjalnego sprawcę.
– Już raz to zrobiłam – odparła nieco za cicho. – I pamiętasz chyba, jak to się skończyło.
– Aż za dobrze.
– Ja też. A nie należę do osób, które popełniają ten sam błąd dwa razy.
Nie wyglądał na przekonanego, a Wadryś-Hansen to specjalnie nie dziwiło. Nie od dziś oczywiste było dla niej, że największym krytykiem Wiktora Forsta jest sam Wiktor Forst. Nie było drugiego takiego człowieka, który postrzegałby go równie niekorzystnie – choć przeciwników i krytyków bynajmniej mu nie brakowało.
– Zajmijmy się tym, co możemy ustalić – dodała. – Przynajmniej na razie.
– W porządku.
– Wiesz, co znaczą te słowa z Neowulgaty?
Forst przysunął mikrofon do ust i pochylił się lekko, kiedy śmigłowiec wykonywał zwrot w kierunku górujących nad Zakopanem pasm.
– A ty nie? – zapytał.
– Nie.
– Za rzadko bywasz w kościele.
– A ty zbyt często, skoro kojarzysz łaciński przekład Biblii.
– Sprawdziłem to, jak tylko znalazłem tę książkę w plecaku.
– I czego się dowiedziałeś?
– Że to fragment Księgi Zachariasza, który w tłumaczeniu z Biblii Tysiąclecia brzmi: „Ze zmiłowaniem wracam do Jeruzalem”.
Wadryś-Hansen czekała na więcej, ale najwyraźniej było to wszystko, co Wiktor miał do powiedzenia.
– Tylko tyle?
– W krótkim przekazie zazwyczaj jest najwięcej treści – odparł, spoglądając w kierunku trzech członków załogi siedzących w kokpicie. Zadawali się zupełnie pochłonięci swoimi sprawami. – Jak w przypadku Hemingwaya.
– Znowu do niego wracasz?
– Tak. Grupa kumpli podjudzała go kiedyś do stworzenia najkrótszego opowiadania w historii literatury. Przyjął wyzwanie i napisał je w formie ogłoszenia w gazecie. „Na sprzedaż: para bucików dziecięcych. Nigdy nienoszonych”.
Dominika uniosła wzrok.
– To rzekomo nie on był autorem – zauważyła. – Ale mniejsza z Ernestem, wróćmy do Zachariasza.
Forst sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę big redów. Wadryś-Hansen pokręciła głową, a on złożył jeden z listków na pół i wrzucił do ust jak tabletkę na migrenę.
– To część wizji o odnowie Izraela – podjął. – Ten fragment jest zapowiedzią, którą anioł skierował do proroka.
– Zapowiedzią czego?
– Wybaczenia. Bóg zapewniał, że to koniec okresu gniewu, że wraca, by wybaczyć. Generalnie chodziło o nowy początek, nadejście nowej ery i duże zmiany.
Gdyby ktokolwiek inny przedstawił jej te wyjaśnienia, słuchałaby ich z podejrzliwością. Forst mówił bowiem, jakby był gruntownie zaznajomiony z tematem. Po raz kolejny jednak Dominika powtórzyła sobie w duchu, że powinna