Zerwa. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
poszukiwania sam. Aleksander ocknąłby się długo po tym, jak Wiktor przeszukałby dom przy Torregrosa.
– Chodźmy – rzucił obojętnie Gerc.
Prokurator ruszył przed siebie i dopiero po chwili zorientował się, że Forst został przed salonem.
– Chyba że masz inne plany?
– Jeszcze się zastanawiam.
– Nad czym?
– Nad dwiema kwestiami. Pierwsza jest związana z ewolucją.
Aleksander obrócił się do niego i rozejrzał bezradnie.
– Hipotetycznie rzecz biorąc – zaczął Forst – jeśli zabiłbym cię tu i teraz, wyrządziłbym światu wielką przysługę na krótką metę. Ale jednocześnie sprawiłbym, że pula genowa twojego gatunku dostałaby sygnał do adaptacji. I w przyszłości tacy jak ty mogliby uodpornić się na sprawiedliwość z rąk takich jak ja.
Gerc milczał, nieporuszony.
– Mówiąc o twoim gatunku, mam na myśli największe gnidy.
– Domyśliłem się – odparł ciężko Aleks. – A druga kwestia?
Forst w końcu ruszył w jego stronę.
– Zastanawiam się, czy twoja obecność tutaj naprawdę jest przypadkowa – rzucił, mijając Gerca.
Ten szybko ruszył z nim ramię w ramię.
– Rzadko cytuję Wadryś – oznajmił prokurator. – Ale tym razem to zrobię, bo chyba tego ci potrzeba.
Forst powiedziałby, że potrzeba mu znacznie więcej niż przywoływania słów Dominiki. Najchętniej działałby wespół z nią, zdawał sobie jednak sprawę, że to niemożliwe. Najprawdopodobniej nie zgodziłaby się na samozwańcze śledztwo – a jeśli nawet udałoby mu się ją przekonać, tylko by na tym straciła. Choćby udało im się odnaleźć Olgę, Wadryś-Hansen poniosłaby konsekwencje służbowe.
Gerc też był na nie narażony, choć sam najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Być może był przekonany, że cieszy się odpowiednim poparciem przełożonych.
– Słuchasz mnie, Forst?
– Ta.
– Więc weź sobie do serca to: teorie spiskowe powstały po to, by idioci poczuli się mądrzy.
– Nigdy nie słyszałem, żeby Wadryś-Hansen tak mówiła.
– Bo kiedy pracowaliśmy nad sprawą Sznajdermanów i Bestii, ty się ukrywałeś.
– A więc przy tej okazji o tym wspominała?
– Ta – przedrzeźnił Wiktora Gerc.
– I jak wyszliście na takim podejściu?
Obaj zamilkli, kierując się ku dzielnicy niskich domków w oddali. Były zadbane, znacznie różniły się od budynków w okolicy zakładu fryzjerskiego. Sprawiały wrażenie, jakby zostały żywcem przeniesione z Florydy lub innego stanu na południu USA. Każdy zdawał się mieć choćby niewielki basen.
Ze zlokalizowaniem domu należącego do Dolly nie mieli najmniejszego problemu. Nie potrzebowali do tego nawet mapy, na której fryzjerka wskazała konkretne miejsce.
Jedna z rezydencji była otoczona policyjnymi taśmami. Forst i Gerc nie mieli wątpliwości, że patrzą na miejsce przestępstwa.
TERAZ
Środkowy wierzchołek Rysów, 2503 m n.p.m
8
Dominika schowała telefon do kieszeni, ale nie przestała patrzeć na Forsta. W linii prostej wciąż znajdował się najdalej dwadzieścia pięć metrów od niej, ale Wadryś-Hansen miała wrażenie, że nagle zaczęło dzielić ich znacznie więcej.
Co miała oznaczać ta żółta kartka i ostrzeżenie? Gdyby jego autorem był Gjord, Dominika nie miałaby problemu z rozpoznaniem jego stylu pisma. To jednak niewątpliwie należało do Wiktora. Kiedy zaczęła związane z nim śledztwo, zaznajomiła się z niejednym sporządzonym odręcznie dokumentem czy podpisanym oświadczeniem – dotarła nawet do notatek służbowych, które Forst składał do akt, zanim wszystko scyfryzowano. Dzięki temu teraz nie miała najmniejszych wątpliwości.
Jeszcze przez moment patrzyli na siebie z oddali, po czym Wadryś-Hansen w końcu odwróciła się i ruszyła z powrotem na wierzchołek graniczny. Gašpar Barát nie opuszczał jej na krok.
– Jak się pani domyśla, musimy przesłuchać Wiktora Forsta.
– Domyślam się, że tego oczekują pańscy przełożeni. I że oczekiwaliby tego, nawet gdybyście nie znaleźli tej kartki.
Nie odezwał się, co właściwie stanowiło najlepsze potwierdzenie jej spostrzeżenia. Słowacy doskonale pamiętali, co Wiktor robił w Štrbskim Plesie, a potem na Skrajnym Solisku. Do dziś musieli czuć zadrę.
– Wydanie go nam to pierwsza rzecz, jaką powinni państwo teraz zrobić – dodał Barát. – Szczególnie po tym skandalu z ciałem.
– Nie słyszałam o żadnym skandalu.
– Usłyszy pani za kilka godzin, kiedy tylko dowiedzą się o tym media. I kiedy politycy wyczują okazję do zrobienia szumu.
Dominika spojrzała przelotnie na rozmówcę. Chciała uświadomić mu, że w tej chwili nikomu nie będzie zależało na szumie, ale wręcz przeciwnie. Ostatecznie uznała, że nie ma to sensu.
W milczeniu wrócili na granicę, gdzie czekał już na nich Forst. Jego uwagę natychmiast przykuł foliowy woreczek niesiony przez Słowaka. Żółta kartka, nieco zamoknięta, była dobrze widoczna.
Wadryś-Hansen wyciągnęła po nią rękę, ale musiała chwilę odczekać, nim Gašpar ją podał.
– To dowód rzeczowy – zastrzegł. – Nie może…
– Zostanie po waszej stronie – ucięła, a potem podniosła kartkę tak, jakby między nią a Forstem wyrosła niewidzialna bariera.
Były komisarz przebiegł wzrokiem tekst i zmarszczył czoło.
– „Do Wiktora Forsta. Zejdź na polską stronę, a ludzie w górach zaczną ginąć” – odczytał i rozłożył ręce. – Co to ma znaczyć? Po co miałbym coś takiego pisać?
– Pan? – odezwał się Słowak.
– To moje pismo.
Dominika spuściła wzrok. Nie miała zamiaru dzielić się tym z Barátem, przynajmniej dopóty, dopóki nie powołano by międzynarodowego zespołu śledczych. W końcu musiało do tego dojść, bo stanowiło to jedyne sensowne rozwiązanie – w tej chwili nie było jednak powodu, by dobrowolnie przekazywać Słowakom cokolwiek. W szczególności fakty związane z Forstem.
– Miałbym samego siebie ostrzegać przed zejściem? – dodał Wiktor, wlepiając wzrok w kartkę.
Dominika mimowolnie pomyślała o jego mieszkaniu przy Piaseckiego, które swego czasu było obklejone podobnymi, a może nawet takimi samymi kartkami.
– To nie ma sensu – dorzucił jeszcze Forst, kręcąc głową.
Gašpar namyślał się przez chwilę, a na jego twarzy rysowało się wyraźne niedowierzanie.
– Ma taki sens, że nie może pan zejść – oznajmił w końcu. – Przynajmniej nie na waszą stronę. Nie warto ryzykować.
Wadryś-Hansen oddała Słowakowi kartkę i podeszła do Forsta. Znała go dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że pod wpływem chwili może zrobić coś, czego później będzie żałował.
– Albo