Zerwa. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
chodnikach, gruzowiskach, głazach i skalnych półkach weszli na grań w niecałą godzinę. Wiktor uznał to za dobry wynik, biorąc pod uwagę warunki pogodowe i jego ograniczenia.
Na półce skalnej, od której w normalnych okolicznościach o tej porze zaczynałyby się kolejki przed końcowym podejściem po łańcuchach, obydwoje słyszeli już podniesione głosy dochodzące z góry. Nie ulegało wątpliwości, że w jakiś sposób pojawiła się tam spora grupa osób.
A tym, który mówił najgłośniej, był niedawno powołany komendant rejonowy policji z Zakopanego.
Ledwo Wiktor pokonał ostatni odcinek i znalazł się na szczycie, Edmund Osica wbił w niego pełne zdziwienia spojrzenie.
– Forst, do kurwy nędzy…
– Dzień dobry, panie inspektorze. Mnie również miło pana widzieć.
Edmund rozejrzał się i rozłożył bezradnie ręce.
– Tylko ciebie w tym całym cyrku brakowało – rzucił. – Na litość boską, powinieneś być w szpitalu.
– Wypuścili mnie, kiedy zorientowali się, że Dominika za mnie ręczy.
Osica skinął zdawkowo prokurator i zakaszlał chrapliwie. Wymierzył palcem w grupę mężczyzn stojących kawałek dalej, pogrążonych w rozmowie z paroma innymi osobami. Na szczycie panowała atmosfera wyraźnego napięcia i Wiktor odniósł wrażenie, że zebrani skupiają się bardziej na słownych utarczkach między sobą niż na zajęciu się pierwszymi czynnościami śledczymi.
Sprzęt techników kryminalistyki wciąż był nierozpakowany, nad ciałem nie rozstawiono namiotu, właściwie wszystko wskazywało na to, że nikt mu się jeszcze nawet nie przyjrzał.
– Co tu się dzieje? – zapytała Wadryś-Hansen.
– Bryndza – burknął Osica. – Zupełna bryndza.
Dominika zmarszczyła czoło, przypatrując się dyskutującym mężczyznom.
– Czeski film. Albo raczej słowacki – dodał Edmund i machnął nerwowo ręką w kierunku stojącej nieopodal grupy. – Ta banda sukinsynów uzurpuje sobie prawo do prowadzenia czynności. Ostatnie godziny spędziliśmy w Chacie pod Rysami, starając się do czegoś dojść.
A zatem tam wszyscy znikli. Forst przypuszczał, że zanim urządzili naradę w schronisku, na szczycie doszło do niemałych przepychanek. Posłał jednemu ze Słowaków długie spojrzenie, a potem wskazał wzrokiem ciało na słupku granicznym.
– Nikt nie zabezpieczył jeszcze śladów? – zapytał.
– Nie. Gdybyś był tu dwie godziny temu, zrozumiałbyś, z jakim burdelem miałem do czynienia. Jedni przekrzykiwali drugich, chcieli dobierać się do trupa i pakować rzeczy do worków. Zgoniłem całą tę trzodę na dół, żeby się z nimi rozmówić.
Wiktor skinął głową z uznaniem.
– Gdyby nie moje opanowanie, Forst, sami by podczas tych ekscesów pozacierali ślady. Specjaliści i profesjonaliści od siedmiu boleści.
– Nie wątpię, że był pan oazą spokoju.
– Żebyś wiedział, do cholery.
Osica sprawiał wrażenie, jakby dopiero co wbiegł na szczyt. Oddychał ciężko, policzki miał zaczerwienione, a po czole spływały mu krople potu. Komendant otarł je wierzchnią stroną dłoni i zaklął pod nosem. Wskazał jednego ze Słowaków, który nie odrywał od nich spojrzenia.
– Ten Jožin z bažin twierdzi, że tu dowodzi.
– Obawiam się, panie inspektorze, że potwór z bagien był Czechem – zauważył Wiktor.
– Gówno mnie to obchodzi, Forst. Oni wszyscy są po jednych pieniądzach.
– Więc nie udało się dogadać?
– Ni cholery – odbąknął Edmund, kręcąc głową. – To jakiś kabaret.
Osica zaczął referować, jak przebiegały rozmowy między jedną a drugą stroną, ale Wiktor słuchał trzy po trzy. Skupiał się na Słowaku, który rzeczywiście zdawał się dowodzić grupą śledczych. Miał wąs przywodzący na myśl Toma Sellecka z Magnum, nosił softshellową, czerwono-czarną kurtkę marki Hi-Tec i górskie spodnie z Decathlonu, nic specjalnego. Wyglądałby jak przeciętny turysta, gdyby nie to, że wszyscy Słowacy zdawali się patrzeć właśnie na niego.
Osica nagle urwał i odchrząknął. Wiktor oderwał wzrok od śledczego po drugiej stronie granicy.
– Tylko spokojnie, Forst.
– Nic nie mówiłem.
– Nie, ale widzę, jak łypiesz.
– Nie łypię, panie inspektorze.
– Wręcz przeciwnie – uparł się Edmund, odwracając się w kierunku ciała. – Patrzysz, jakbyś zamierzał podbiec do truchła i przeciągnąć je na naszą stronę.
– Nie mogę biegać. Mam naderwane więzadło.
Osica skwitował to milczeniem, po czym sięgnął za pazuchę oficerskiej kurtki, by wyjąć papierosy. Zapalił chesterfielda i niepewnie potrząsnął paczką.
– Palisz? – spytał Forsta. – Czy przechodzisz kolejny krótki okres rozumności?
– Właściwie nie wiem.
– Dobra odpowiedź – mruknął komendant. – A co z heroiną?
– Taka sama sytuacja.
– Alkohol?
Wiktor wzruszył ramionami.
– Nie pamiętam ostatnich tygodni, panie inspektorze. Nie wiem, do których nałogów wróciłem, a do których nie.
Dominika zrobiła krok w ich kierunku, ściągając na siebie uwagę.
– W plecaku miał tylko big redy – odezwała się. – Ale może to nie najlepsza chwila na rozważanie takich spraw?
Osica zaciągnął się głęboko, zaniósł kaszlem, a potem wyrzucił papierosa w przepaść.
– Matko Boska, usiłuję tylko odreagować ostatnie godziny – powiedział cicho. – Ale oczywiście, wracajmy do dalszych przepychanek. W końcu bez tego praca śledczych byłaby niepełna, prawda?
Forst i Dominika wymienili się krótkimi spojrzeniami.
– Miałam raczej na myśli, że pora się dogadać.
– Z tymi knedlami? Niech mi pani wierzy, że próbowałem na każdy sposób.
– Ciało jednak znajduje się na granicy.
– Ni mniej, ni więcej – potwierdził Edmund. – Sytuacja stała się tak absurdalna, że próbowaliśmy dojść, po której stronie jest więcej trupa. I nic. Zdaje się ułożony dokładnie na środku. Jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie sprawdzić, gdzie spłynęło więcej krwi i…
– Z pewnością jakoś to rozwiążemy.
Forst nie przysłuchiwał się rozmowie. Zrobiwszy krok w kierunku słupka, starał się dostrzec monetę, która znajdowała się w szeroko otwartych ustach. Widział jedynie kawałek, ale nie ulegało wątpliwości, że to numizmat.
– Nie rób niczego głupiego, Forst.
Wiktor obejrzał się przez ramię na komendanta.
– Dlaczego nie? – spytał.
– Chryste na niebiosach…
– Twierdzi pan, że wszyscy od rana robią tu niezbyt mądre rzeczy.
– Ale nie przekroczyliśmy pewnej granicy.
– Jaka