Nieodgadniona. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
i weszłam do środka. Nie spuszczając go z oka, zamknęłam za sobą drzwi.
– Co ty robisz? – wydusił.
– Gdzie jest Wojtek?
Damian zamrugał nerwowo i wycofał się jeszcze kawałek. Z jego oczu znikła jednak obawa, zdawał się też powoli opanowywać inne emocje. Wiedziałam doskonale, co mu na to pozwoliło. Nienawiść. Czysta, wyraźna i dobitna.
Stała przed nim osoba, która wykorzystała go w najgorszy możliwy sposób. Która podszyła się pod jego zaginioną narzeczoną, naraziła go na śmiertelne niebezpieczeństwo i właściwie przekreśliła całą jego przyszłość.
Dzięki temu zebrał się w sobie. Ale ja także.
– Nie będę pytać trzeci raz – powiedziałam. – Odpowiadaj.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Zbliżyłam się do niego, w każdej chwili gotowa pociągnąć za spust. Wiedziałam, o czym świadczą wstręt i determinacja w jego oczach. Za moment spróbuje mnie zaatakować. Nie będzie kalkulował, zastanawiał się ani wahał. Zrobi wszystko, żeby zrobić to, na co tak długo czekał – wymierzyć sprawiedliwość.
Czy mogłam mu się dziwić? Nie, z pewnością nie. Nie dość, że go wykorzystałam, to jeszcze z jego punktu widzenia byłam osobą, która doprowadziła do śmierci Ewy. To ja miałam ściągnąć na nią uwagę ludzi Kajmana, którzy odebrali jej życie i porzucili ciało na wyspie Bolko.
– Ostatnim razem widziałem twojego syna w samochodzie, kiedy jechaliśmy w stronę granicy. Na moment przed tym, jak mnie zaatakowaliście i…
– Skończ z tymi wykrętami, Werner – przerwałam mu. – I mów!
Unikał mojego wzroku, wbijał spojrzenie prosto w lufę pistoletu.
– Bo inaczej strzelisz?
– Tak.
– Nie sądzę.
– W takim razie nie wiesz, do czego zdolna jest matka, która chce chronić swoje dziecko.
– Wydaje mi się, że jednak wiem – odparł i w końcu na mnie popatrzył.
Jego wzrok był jak cios między oczy. Mimowolnie wstrzymałam oddech, a ślina zdawała się zgęstnieć mi w ustach. Naszły mnie sprzeczne, absurdalne myśli. O nim i o mnie, niewłaściwe i niepasujące do sytuacji. Zderzały się ze sobą, tworzyły niezrozumiały chaos i sprawiały, że nie wiedziałam, co tak naprawdę robię. Wyłaniał się z nich jednak dość jasny, czytelny wniosek.
Boże, jak mi go brakowało.
Czułam to od dawna. Wprawdzie nie potrafiłam przyznać się do tego przed sobą przez długie miesiące, ale w końcu musiałam to zrobić, by ruszyć naprzód.
Zżyłam się z nim bardziej, niż się spodziewałam. Uzależniłam się nie tylko od wieczornych rozmów na RIC, których całymi dniami wyczekiwałam, ale także od poczucia bezpieczeństwa, jakie się z nimi wiązało.
Tęskniłam za Wernem. Mimo że był to człowiek, który poprzysiągł na mnie zemstę. I który mógł porwać mojego syna, by ściągnąć mnie do Opola.
W tej chwili musiałam skupić się wyłącznie na tym. I zagrać tak, jak wymagała tego sytuacja – przyjmując rolę bezwzględnej, zimnej i gotowej na wszystko suki.
– Ostatnia szansa, Tygrysie – rzuciłam, przesuwając palec na spust rugera.
Na dźwięk tego określenia Wern drgnął nerwowo. W jego oczach pojawiła się furia, którą znałam aż za dobrze. Widywałam ją niemal co noc, tuż przed tym, jak Robert zaczynał mnie bić.
Ścisnęłam mocniej pistolet. Byłam bezpieczna, kontrolowałam sytuację. Musiałam tylko zachować spokój.
– Albo powiesz mi, gdzie on jest, albo…
– W porządku.
Beznamiętny, chłodny głos podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody.
– Jest w bezpiecznym miejscu – dodał Damian.
A więc się nie myliłam. To on porwał moje dziecko.
– Ty skurwysynu… – jęknęłam.
– Nie mam zamiaru go krzywdzić. Nic mu się nie stanie, o ile zrobisz wszystko, co powiem.
Zwalczyłam w sobie potrzebę pociągnięcia za spust. Damian nie był w ciemię bity, musiał odpowiednio zabezpieczyć się na taki wypadek. Może zresztą spodziewał się, że zjawię się u niego prędzej czy później. Może właśnie na to liczył.
Ale nawet gdybym miała pewność, że strzelając, nie sprowadzę nieszczęścia na mojego syna, czy byłabym w stanie to zrobić? Zabić człowieka, który mnie uratował? I za którym tak bardzo tęskniłam?
Tak. Bo dla matki z momentem wprowadzenia dziecka na ten świat zawęża się on tylko do jednej osoby. Kiedy urodził się Wojtek, ja także na nowo się narodziłam. Osoba, którą byłam przed tym, być może nie byłaby zdolna pociągnąć za spust. Nie bez powodu mawiało się jednak, że nie ma na świecie bardziej niebezpiecznego szaleńca niż matka gotowa bronić swego dziecka.
– Rozumiesz? – zapytał Wern.
– Skurwielu… – syknęłam mimowolnie. – Co mu zrobiłeś?
– Nic – zapewnił oschle. – I nic mu się nie stanie, jeśli zachowasz spokój.
Powinnam była się tego spodziewać. Czego oczekiwałam, przychodząc do jego mieszkania? Że na widok rugera nagle spotulnieje i po prostu odda mi syna?
– Wiesz dobrze, że nie masz wyjścia – ponaglił mnie. – Oddaj broń.
Wyciągnął dłoń w moim kierunku, a ja dostrzegłam, że cały się trzęsie. Robił wszystko, by sprawiać wrażenie opanowanego i pewnego siebie, ale w rzeczywistości musiał ledwo radzić sobie z paniką.
Być może mogłam to jakoś wykorzystać.
Ale jak? Strzelić w kolano, a potem sypać na ranę sól dopóty, dopóki nie wyjawi mi, gdzie trzyma Wojtka?
Byłam zdolna do wielu rzeczy, ale nie do tego.
Znacznie łatwiej przyszło mi podjęcie decyzji o poświęceniu samej siebie. Do tego bowiem wszystko się sprowadzało. Wiedziałam, że jeśli oddam Wernowi broń i poddam się, osiągnie to, co zamierzał przez uprowadzenie Wojtka.
Nie było innego wyjścia.
– Przyznam się do wszystkiego – odezwałam się. – Pójdę na policję z samego rana, tylko…
– Wszystko po kolei – uciął. – Najpierw daj mi ten pistolet.
Spojrzałam na jego trzęsącą się rękę. Potrzebowałam solidniejszych zapewnień, jeśli miałam zrobić to, czego Damian ode mnie oczekiwał.
– Złożę zeznania – powiedziałam. – I opiszę, co się stało w Rewalu. Tego chcesz, prawda? Żebym poszła siedzieć za zabójstwo Roberta?
– Nie. Nie za to.
Nie musiał dodawać nic więcej. A jednak zdecydował się to zrobić.
– Nie obchodzi mnie, za co cię skażą – dorzucił. – Liczy się dla mnie to, że trafisz tam, gdzie powinnaś.
Patrząc w jego oczy, odniosłam wrażenie, że zależy mu nie na zemście, ale na sprawiedliwości. I być może dlatego jego słowa sprawiły mi więcej bólu, niż się spodziewałam.
– Muszę mieć gwarancję, że go nie skrzywdzisz, Wern.
– Masz ją.
– I że wróci do domu.
Damian