Nieodgadniona. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
który go zabrał…
– Nie miał żadnej blizny – dokończył szybko Werner.
Na chwilę zamilkłam.
– O to chciałaś zapytać, prawda? Upewnić się, że to nie Glazur?
– Niezupełnie…
– Do czego między wami doszło?
– To teraz nieistotne, Wern – odparłam i ciężko nabrałam tchu. – I brak blizny o niczym nie świadczy. Glazur przeszedł zabieg krótko po tym, jak zamieszkaliśmy pod Norymbergą. Zależało nam, żeby… nie miał żadnych znaków rozpoznawczych, sam rozumiesz.
Damian zmarszczył czoło i skinął głową.
– Więc to mógł być on? – spytał.
– Oby.
– Oby? – spytał z rezerwą. – Naprawdę chciałabyś, żeby twój syn trafił w ręce tego człowieka?
Powinnam była spodziewać się takiego pytania. Z punktu widzenia Damiana Glazur był właściwie złem wcielonym. Z mojego wręcz przeciwnie – i fakt naszego rozstania nie mógł tego zmienić.
– Rozeszliśmy się na dobrych warunkach – powiedziałam.
– To tak można?
– Nigdy nie doszło do żadnego konfliktu, po prostu…
Zawiesiłam głos z nadzieją, że Damian nie będzie drążył.
– Co? – dopytał jednak.
– Najwyraźniej nie potrafię być z kimkolwiek – odparłam i od razu pożałowałam, że się odkrywam. Szczególnie w takim momencie, kiedy i tak czułam się bezbronna. – Zresztą to w tej chwili naprawdę nieważne.
Przez chwilę oboje zastanawialiśmy się, co powinniśmy zrobić. Gdzie szukać mojego syna? Jak ustalić, kto go porwał? I czy to ta sama osoba zabrała go ze szpitala? Nie, ta ostatnia możliwość wydawała się bez sensu.
Ostatecznie zgodnie uznaliśmy, że w szpitalu do niczego nie dojdziemy. Może gdybym sama poszła do dyżurki, ktoś z personelu byłby gotów ze mną porozmawiać. To jednak nie wchodziło w grę.
Na ulicy mogłam mieć nadzieję, że nie ściągnę niczyjej uwagi i nie zostanę rozpoznana. W szpitalu z pewnością byłoby inaczej – matka szukająca zaginionego dziecka nie uszłaby niczyjej uwagi.
Wróciliśmy na Daszyńskiego, a Wern zaparkował auto na jedynym wolnym miejscu na podwórku. Pogrążeni w ciężkim milczeniu weszliśmy po schodach na samą górę, a potem tuż przed drzwiami loftu zamarliśmy.
– Co to jest? – zapytałam, wbijając wzrok w kartkę zatkniętą w szczelinie futryny.
Damian sięgnął po nią ostrożnie i rozłożył.
– Wiadomość dla ciebie.
– Dla mnie?
Podał mi ją, zanim zdążyłam zadać kolejne głupie pytanie. Przeczytałam wszystko, co się na niej znajdowało, niemal od razu. Były to dwa krótkie, napisane odręcznie zdania.
„Syn będzie na ciebie czekał na placu Wolności w południe. Przyjdź sama”.
– Poznajesz styl pisma? – zapytał Wern, zanim w ogóle przetrawiłam tę wiadomość. – To Glazur?
– Nie wiem. Nigdy nie przyglądałam się, jak pisze…
– To musi być on – rzucił bez wahania Damian, otwierając drzwi.
Wszedł ostrożnie do środka i rozejrzał się, jakby się spodziewał, że kartka z wiadomością to niejedyna rzecz, jaką nam zostawiono.
– Nie mamy pewności – powiedziałam. – Równie dobrze mogli to być porywacze.
– I ot tak zaproponowaliby, że zwrócą ci dziecko?
– Nie, oczywiście, że nie. Urządzili na mnie zasadzkę.
– Mało zawoalowaną.
Nie chciałam tego rozważać. Nie liczyło się dla mnie nic poza tym, że niebawem zobaczę syna.
– To jakaś bzdura – zauważył Werner. – Po co mieliby tak postępować? Co mieliby osiągnąć? Gdyby chcieli cię dopaść, równie dobrze mogliby to zrobić w tej wiosce pod Norymbergą.
Miał stuprocentową rację. Coś tu było nie w porządku, ale nie rozumiałam co.
– Może – przyznałam. – Ale jakie to ma znaczenie?
– Powiedziałbym, że dosyć duże.
– Nie dla mnie. I nie teraz.
Oparł się plecami o ścianę w przedpokoju i popatrzył na mnie spode łba. Starał się ocenić, czy wciąż jestem tą samą opanowaną i kalkulującą na chłodno osobą, którą znał.
– Nie powinnaś tam iść – rzucił.
– Wielu rzeczy nie powinnam robić.
Nie byłam pewna, ile wyczyta między wierszami, ale przypuszczałam, że całkiem sporo. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, a ja po raz kolejny poczułam, jak mi go brakowało.
Było to niedorzeczne. Nie zdążyliśmy nawet dobrze się poznać. Wiedziałam wprawdzie, jakie filmy i seriale lubi, jakiej muzyki słucha, w jakich lokalach lubi jeść i co poprawia mu humor, ale on tak naprawdę nie wiedział o mnie nic. Znał jedynie wydmuszkę, którą dla niego stworzyłam. I która nie miała nic wspólnego z rzeczywistością.
Skąd mój pociąg do niego? Nie był fizyczny, a przynajmniej nie tylko. Było w nim coś znacznie głębszego. Może stąd, że był jedyną osobą, która tak naprawdę wiedziała, jaki horror przeżywałam w domu. Jedyną, która w krytycznym momencie przyszła mi na ratunek, ryzykując własne życie.
Nie powinnam jednak zapominać, że próbował pomóc nie mnie, ale osobie, którą w jego oczach byłam.
– Ale akurat tej szczególnie – odezwał się.
– Co?
Wpadłam tak głęboko w wir myśli, że nie wiedziałam, na czym skończyliśmy.
– Mówię, że akurat tego szczególnie nie powinnaś robić – wyjaśnił. – Jeśli tam pójdziesz, zapewniam cię, że już nie wrócisz.
– Więc co proponujesz?
Widziałam, że nie ma dla mnie gotowej odpowiedzi.
– I dlaczego cię to w ogóle obchodzi? – dodałam. – Jeśli porywacze chcą mnie dopaść, powinieneś raczej działać z nimi niż przeciwko nim.
Uniósł brwi.
– Zarzucasz mi coś?
– Nie, nie o to chodzi… Po prostu…
Po prostu miałam wrażenie, że wszystko i wszyscy są przeciwko mnie. Nie od dzisiaj. I nie od wczoraj. Zachowałam jednak tę myśl dla siebie.
– Muszę to zrobić, Wern – odezwałam się. – Nie mogę teraz ryzykować.
W końcu to zrozumiał. A może po prostu uszanował moją decyzję i odpuścił, uznając, że ostatecznie podjęcie jej należy tylko do mnie.
Tuż przed południem wyszliśmy z mieszkania razem, ale rozdzieliliśmy się tuż przed placem Wolności. Wern został przy lokalu serwującym sushi, ja poszłam dalej w kierunku miejsca, gdzie miał czekać na mnie Wojtek.
Dostrzegłam go już z daleka. Siedział razem z jakimś mężczyzną na jednej z ławek nieopodal fontanny. Byli odwróceni tyłem, nie widziałam ich twarzy. Nieznajomy obejmował mojego syna, a głowa Wojtka spoczywała spokojnie