We dwoje. Николас СпарксЧитать онлайн книгу.
cię. A zaraz potem naskoczyłeś na mnie jak zawsze.
Wiedziałem, że w tym, co mówi, jest ziarno prawdy.
– Dobrze, masz rację – odezwałem się, próbując panować nad głosem. – Przyznaję, że byłem rozczarowany, że zjadłaś przed powrotem do domu…
– No widzisz? – przerwała mi. – Na tym polega twój problem. Wierz mi lub nie, ale nie jesteś w tym domu jedyną osobą, która ma uczucia. Zastanawiałeś się, w jakim napięciu żyję ostatnio? A co ty robisz? Ledwie wejdę do domu, czepiasz się mnie i nie chcesz odpuścić. – Wstała z kanapy i mówiąc dalej, ruszyła w stronę drzwi. – Chciałam tylko obejrzeć swój program, poczytać gazetę i posiedzieć z tobą bez kłótni. Nic więcej. Czy proszę o zbyt wiele?
– Gdzie idziesz?
– Zamierzam się położyć i zrelaksować. Możesz do mnie dołączyć, ale jeśli masz zamiar znów się kłócić, daruj sobie.
Po tych słowach wyszła. Wyłączyłem telewizor i przez godzinę siedziałem w ciszy, zachodząc w głowę, co się z nami stało.
Albo raczej, jak mogę naprawić nasze relacje.
*
W niedzielę obudziłem się późnym rankiem w pustym łóżku.
Włożyłem dżinsy i jak co dzień, stojąc przed lustrem, próbowałem ujarzmić potargane włosy. Było to o tyle rozczarowujące, że Vivian zwykle po przebudzeniu wyglądała jak z żurnala.
Ponieważ spała, kiedy przyszedłem do łóżka, nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale idąc do kuchni, słyszałem, jak obie z London się śmieją.
– Dzień dobry – powiedziałem.
– Tatuś! – pisnęła London.
Vivian odwróciła się, puściła do mnie oko i uśmiechnęła się, jakby wczorajszy wieczór w ogóle się nie wydarzył.
– Idealne wyczucie czasu – stwierdziła. – Właśnie przygotowałam śniadanie.
– Pachnie cudownie.
– Chodź, przystojniaku – rzuciła.
Podszedłem, zakładając, że próbuje wybadać mój nastrój, a kiedy byłem wystarczająco blisko, pocałowała mnie.
– Przepraszam za wczoraj. Wszystko w porządku?
– Tak, wszystko w porządku. Ja też przepraszam.
– Co powiesz na talerz pysznego jedzenia? Specjalnie dla ciebie zrobiłam super chrupki bekon.
– Brzmi świetnie.
– Jest też kawa. Śmietanka jest tam.
– Dzięki. – Nalałem sobie filiżankę kawy, przeszedłem do jadalni i usiadłem obok London. Kiedy sięgała po mleko, pocałowałem ją w czubek głowy.
– Co słychać, skarbie? Śniło ci się coś przyjemnego?
– Nie pamiętam – odparła. Upiła łyk mleka, które pozostawiło nad górną wargą biały wąsik.
Vivian przyniosła dwa talerze z jajecznicą, bekonem i tostami i postawiła je przed nami.
– Chcesz soku pomarańczowego? Świeżo wyciśnięty.
– Chętnie. Dzięki.
Chwilę później wróciła z sokiem i własnym talerzem. W przeciwieństwie do naszego, jej śniadanie składało się z owoców i maleńkiej porcji jajecznicy z białek.
Ugryzłem kawałek bekonu.
– O której wstałaś?
– Godzinę temu. Musiałeś być wykończony. Chyba nawet nie słyszałeś, jak wyszłam z łóżka.
– Chyba tak – przyznałem.
– Jeszcze chwila i wysłałabym London, żeby wskoczyła ci na głowę.
Spojrzałem na córkę i rozdziawiłem usta.
– Nie zrobiłabyś tego, prawda? Gdybym wciąż spał?
– Pewnie, że bym zrobiła – odparła, chichocząc. – Wiesz co? Mamusia powiedziała, że weźmie mnie do galerii, bo musi odebrać ubrania. A potem pójdziemy do sklepu zoologicznego.
– A co tam jest?
– Mamusia powiedziała, że mogę mieć chomika. Nazwę ją Pani Sprinkles.
– Nie wiedziałem, że chcesz chomika.
– Od dawna chciałam mieć chomika.
– To dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– Bo mama powiedziała, że się nie zgodzisz.
– No nie wiem – odparłem. – Opiekowanie się chomikiem to poważna sprawa.
– Wiem, ale one są takie słodkie.
– Rzeczywiście – przyznałem i przez resztę śniadania słuchałem, jak stara się mnie przekonać, że jest wystarczająco duża, żeby zająć się chomikiem.
*
Piłem w kuchni drugą kawę, Vivian ładowała zmywarkę, a London w salonie bawiła się lalkami Barbie.
– Jest na tyle duża, żeby mieć chomika – stwierdziła Vivian. – Nawet jeśli będziesz musiał czyścić klatkę.
– Ja?
– Oczywiście – odparła. – Jesteś tatą.
– I według ciebie to znaczy, że mam pomagać córce czyścić klatkę chomika?
– Potraktuj to jako okazję do umocnienia waszej więzi.
– Sprzątanie chomiczych bobków?
– Oj, cicho tam. – Kuksnęła mnie łokciem. – Wyjdzie jej to na dobre. Nauczy się odpowiedzialności. A poza tym to dużo prostsze niż szczeniak. Nasza córka jest zakochana w yorku sąsiadów, więc możesz uważać się za szczęściarza. Widziałeś biuletyn z klubu?
– Nie.
– Mają zajęcia dla dzieci, w tym naukę gry w tenisa. Trzy razy w tygodniu o dziewiątej rano przez cztery tygodnie. W poniedziałki, wtorki i czwartki, więc nie kolidowałoby z innymi zajęciami.
Z miejsca, w którym stałem, widziałem naszą córeczkę i nie mogłem nie zauważyć, jak bardzo jest podobna do matki.
– Nie wiem, czy jej się spodoba – odparłem. – A skoro mówimy o London. Miałem o to spytać… Co z nią?
– Nie bardzo wiem, o co ci chodzi.
– O opiekę nad nią – wyjaśniłem. – Jutro zaczynasz pracę. Kto się nią zajmie?
– Wiem, wiem – rzuciła nerwowo. Wypłukała kolejny talerz i włożyła go do zmywarki. – W zeszłym tygodniu miałam rozejrzeć się za jakimiś ośrodkami opieki dziennej, ale nie miałam czasu. Ledwo to wszystko ogarniam, a i tak mam wrażenie, że nie jestem gotowa na jutrzejszy dzień. Ostatnią rzeczą, jakiej mi trzeba, to żeby Walter podczas lunchu wziął mnie za idiotkę.
– Idziesz na lunch z Walterem?
– Moim nowym szefem? Walterem Spannermanem?
– Wiem, kim jest Walter. Po prostu nie miałem pojęcia, że idziecie na lunch.
– Ja też. Dowiedziałam się dziś rano. Dostałam maila z harmonogramem szkolenia. Wygląda na to, że jutro będę cały dzień w biegu: dział kadr, dział prawny, lunch, spotkania z wiceprezesami. O siódmej trzydzieści muszę być na miejscu.
–