W pogoni za Harrym Winstonem. Лорен ВайсбергерЧитать онлайн книгу.
jako dreszcz zadowolenia, i przesunął palcami po gęsiej skórce, którą przyjął za dobry znak. Kiedy zaczęli się spotykać, uznała, że całuje najlepiej na świecie. Wciąż pamiętała ich pierwszy pocałunek – dosłownie nieziemski. Po przyjęciu w wydawnictwie i drinku w barze odwiózł ją do domu taksówką, a zanim dotarli do budynku, w którym mieszkała, przyciągnął do siebie i obdarzył jednym z najmiększych, najbardziej niesamowitych pocałunków, jakich w życiu doświadczyła. Było to doskonałe połączenie warg i języka, idealny nacisk, idealna doza namiętności. Nie było najmniejszych wątpliwości, że ma spore doświadczenie i z niego korzysta. W końcu był jednym z najbardziej znanych i poszukiwanych facetów, jakich w życiu poznała. A jednak w ciągu ostatnich miesięcy zaczęła odnosić wrażenie, że całuje kogoś obcego – i bynajmniej nie było to podniecające. Jego usta na swojej skórze odbierała już nie jako miękkie i ciepłe, ale zimne i wilgotne, przyprawiające o drżenie. Język poczynał sobie zbyt zachłannie, wargi zawsze zdawały się zbyt napięte albo lepkie. Dziś czuła je z tyłu szyi, jakby zrobione były z masy papierowej, która nie do końca stwardniała. Papkowata masa papierowa. Schłodzona, papkowata masa papierowa.
– Russ – westchnęła i mocno zacisnęła powieki.
Pogładził ją po włosach i rozmasował ramiona, żeby się zrelaksowała.
– Co kochanie? Czy to takie okropne?
Nie powiedziała, że każdy jego dotyk odbiera jak gwałt. Przecież seks był kiedyś fantastyczny? Kiedyś, kiedy Russell był odległy, uwodzicielski, gdy flirtował, nie był tak emocjonalnie zależny od niej i zdeterminowany, żeby ustatkować się z dziewczyną poważniejszą niż uwodzicielki z czasów, gdy miał dwadzieścia lat. Miała wrażenie, że było to bardzo dawno temu.
Zanim się zorientowała, co się dzieje, zsunął jej szorty do kolan i przyciągnął jeszcze bliżej. Ramiona miał potężne, mięśnie dosłownie pulsowały pod jej podbródkiem i niechcący uciskały gardło. Z jego piersi bił żar jak z pieca, a włosy na udach przypominały w dotyku papier ścierny. Po raz pierwszy, odkąd sypiała z Russellem, Leigh zaczęła odczuwać znajome symptomy ataku serca.
– Przestań! – wydyszała, a szept zabrzmiał głośniej, niż zamierzała. – Nie mogę teraz tego robić.
Uścisk od razu osłabł i Leigh poczuła ulgę, że jest zbyt ciemno, by widzieć jego twarz.
– Russ, przepraszam. Po prostu…
– Nie przejmuj się, Leigh. Naprawdę rozumiem. – Mówił spokojnie, ale wydawał się daleki. Odwrócił się do niej plecami i w ciągu kilku minut zaczął oddychać równo, pogrążony w głębokim śnie.
Leigh zasnęła wreszcie tuż przed szóstą, dokładnie w chwili, gdy kobieta z góry przywdziała liczne elementy swojego ekwipunku i rozpoczęła dzień łomotania trepami. Ostatnią myśl przed odpłynięciem w sen przypomniała sobie dopiero na porannym zebraniu następnego ranka, kiedy czuła się otępiała i ociężała ze zmęczenia. Chodziło o kolację z dziewczynami parę tygodni temu i ich zapowiedzi zmian. Emmy miała poszerzyć swoje doświadczenie w sprawach sercowych poprzez liczne romanse, Adriana poczyniła obietnicę, że da szansę monogamii. Od tamtej pory Leigh nie potrafiła wymyślić żadnego zobowiązania dla siebie. Aż do tej chwili. Czy nie byłoby zabawnie oznajmić, że zamierza zebrać się na odwagę i zakończyć swój obarczony licznymi wadami związek? I to mimo potwornego lęku przed samotnością i przekonania, że nie spotka już nikogo, kto kochałby ją choć w połowie tak jak Russell? Że czekała, by poczuć do Russella coś, co wszyscy uważali za stosowne, ale do tej pory się jej nie udało? Ha, ha. Strasznie śmieszne, pomyślała. W życiu mi nie uwierzą.
Próbowała myśleć o czymś innym: o pogodzie, zbliżającej się podróży, rozmowie rodziców o możliwości powrotu do Stanów – ale jej mózg stanowczo odmówił skupienia się na czymkolwiek poza wspaniałym kontrastem między grubymi, przypominającymi liny dredami Yaniego i mleczną barwą jego skóry. Za każdym razem, kiedy wyprężał wspaniały tors, Adrianie przyspieszał puls. Ukradkiem obserwowała kroplę potu płynącą mu z czoła na szyję i próbowała wyobrazić sobie, jak smakuje. Kiedy położył wielkie dłonie na jej biodrach, z trudem się opanowała, żeby nie jęknąć. Jeden z szorstkich dredów otarł się o jej ramię. Yani pachniał mchem, bardzo zielono, ale było to przyjemne, męskie. Położył dwa palce poniżej jej kręgosłupa i lekko pchnął naprzód miednicę Adriany.
– Dokładnie tak – powiedział miękko. – Dokładnie.
– Nieznacznie podniósł głos. – Delikatnie połóżcie lewą dłoń na podłodze i wróćcie do pozycji leżącej. Poczujcie, jak energia przepływa z waszych rąk do ziemi, z ziemi do waszych rąk. Nie zapominajcie o oddechu. Tak jest, tak zatrzymać.
Adriana usiłowała zagłuszyć jego głos, a kiedy okazało się to niemożliwe, przekształcić słowa, by brzmiały trochę rozsądniej. Grupa poruszała się jak zespół taneczny, wykonujący układ choreograficzny – zbiór muskularnych kończyn i szczupłych torsów, które pozornie zmieniały pozycję niemal bez wysiłku. Adriana uwielbiała jogę i pożądała Yaniego, ale nie tolerowała tego chwytającego za serce gadania: uwielbiała czułostki pod warunkiem, że były przeznaczone wyłącznie dla niej. Przez całe to rozprawianie o energii, karmie i duchu wydawał się mniej pociągający, a wielka szkoda – ale ostatecznie może o tym zapomnieć. Zmieniła pozycję, przenosząc ciężar ciała, tricepsy drżały jej z wysiłku, i spojrzała w górę, żeby zlokalizować Yaniego. Stał nad Leigh, umieścił stopy po obu stronach jej wyciągniętych nóg, trzymał rękę między jej łopatkami i mocniej przyciskał plecy do podłogi. Leigh napotkała wzrok Adriany i przewróciła oczami.
Jak zwykle w zajęciach brały udział wyłącznie kobiety. Zaraz po wejściu Adriana obrzuciła salę fachowym spojrzeniem i oceniwszy siebie jako najbardziej sprawną i najbardziej atrakcyjną, rozłożyła matę i zaklepała miejsce dla Leigh. Czuła dumę, że w tej sali pełnej pięknych kobiet – wszystkie koło dwudziestki albo trzydziestki, wszystkie co do jednej o idealnej wadze lub nieco poniżej tejże, wszystkie nieskazitelnie wyszykowane i to mimo niedzielnego poranka i wyczerpujących zajęć – a ona była najpiękniejsza. Świadomość tego nie zaskakiwała jej już ani nie cieszyła tak, jak w młodości, raczej działała niczym zastrzyk pewności siebie, który pomagał wygładzić twarde kanty dnia. Fakt, że Yani się z nią nie przespał, wskazywał, że najprawdopodobniej problem leży po jego stronie, ale chciała przedyskutować tę teorię z przyjaciółkami na śniadaniu.
– To bez sensu – stwierdziła Adriana, delikatnie wkładając do ust łyżeczkę pełną granoli. – Jak myślisz, co jest z nim nie w porządku?
Leigh upiła łyk kawy i uśmiechnęła się do kelnerki, prosząc o dolewkę. Jadłodajnia na rogu Dziesiątej i Uniwersytetu nie była najlepszym miejscem na brunch – personel często zachowywał się arogancko, jajka czasami podawano zimne, a kawa prezentowała cały wachlarz wad – bywała i wodnista, i gorzka – ale znajdowała się w pobliżu klubu i obie dziewczyny mogły być pewne, że nie spotkają tam nikogo znajomego. Niełatwo było znaleźć miejsce w centrum Manhattanu, gdzie można jeść w spodniach do jogi i z włosami ściągniętymi w wilgotny od potu kucyk, nie prowokując negatywnych komentarzy, więc trzymały się tego lokalu.
– Nie wiem. Pewnie nie uważasz, że jest gejem?
– Oczywiście, że nie – ostro zaprzeczyła Adriana.
– I nie ma takiej możliwości, że mu się nie podobasz…
Adriana zaprezentowała jedno ze swych uroczych mini-prychnięć.
– Daj spokój.
– W takim razie musi chodzić o jeden ze