Hajmdal. Tom 2. Księżyce Monarchy. Dariusz DomagalskiЧитать онлайн книгу.
Do czego? – zapytał, chociaż znał już odpowiedź.
Nie podobało mu się to zupełnie. Może przez ten tajemniczy rozbłysk? A może po prostu instynkt podpowiadał mu, że czekają ich kłopoty? Duże kłopoty…
SYSTEM ZETA MONOCEROTIS
OKRĘT FEDERACJI TERRAŃSKIEJ „HAJMDAL”
Doktor Sandra Thushpa wyszła spod prysznica, wytarła się ręcznikiem i całkiem naga opuściła łazienkę. Czuła się swobodnie i naturalnie. Nie musiała się nikim przejmować, bo była zupełnie sama w pomieszczeniu.
Przydzielono jej kajutę wcześniej należącą do dowódcy dywizjonu myśliwców, zaginionego podczas bitwy w systemie Epsilon Eridani. Pomieszczenie nie było dużo większe niż to, które zajmowała na stacji orbitalnej krążącej wokół Aquaris. Zupełnie jej to nie przeszkadzało. Najważniejsze, że z nikim nie musiała dzielić przestrzeni mieszkalnej. Lubiła samotność.
Sandra Thushpa spędziła prawie sto standardowych dni na orbicie Aquaris zupełnie sama. Badała atmosferę, analizowała pływy oceaniczne, ruchy płyt tektonicznych i wahania temperatur. Nie potrzebowała do tego personelu, wystarczały przyrządy pomiarowe oraz programy analityczne, które sama konfigurowała. Wychodziła z założenia, że inni tylko by jej przeszkadzali w pracy.
Czas spędzony na orbicie Aquaris z pozoru nie poszedł na marne. Okazało się, że naukowcy wcześniej badający planetę pomylili się i warunki panujące na globie wcale nie wpływały źle na jakość gleb, a co więcej, wystarczyło trochę pomóc siłom natury, żeby rozkwitło tam rolnictwo. Sandra opracowała nawet specjalny system terraformingu, który można byłoby od razu wdrożyć przy pomocy togariańskiej technologii. Ale teraz to już nie miało żadnego znaczenia. Aquaris została zniszczona.
Kobieta zmarszczyła brwi, mocno zacisnęła posągowe usta, a jej oczy o barwie morskiej toni pociemniały. Wydawało się, że szaleje w nich sztorm, a fale bezsilnej wściekłości nie mogą znaleźć ujścia. W sercu doktor Sandry Thushpy płonęła prawdziwa nienawiść. Do pajęczaków.
Nienawidziła ich za to, co zrobili, za zagładę całej planety, za wymordowanie tysięcy ludzi, ale przede wszystkim za to, że obrócili jej pracę wniwecz. Wiedziała, że to egoistyczne, ale nic nie mogła na to poradzić. Taki już miała charakter.
Sandra Thushpa nawet nie starała ukryć tego, że jest inna niż wszyscy. Nie przejmowała się ludźmi. Zupełnie jej nie obchodziło, co o niej sądzą i jak ją postrzegają. A zazwyczaj kierowała nimi zazdrość i zwykła zawiść. Sandry to zupełnie nie interesowało.
Genetycznie ukształtowana w łonie matki, była nie tylko piękna, ale również piekielnie inteligentna. Nudzili ją ludzie i zwykłe, codzienne sprawy. Gardziła rozrywką i wszelkimi formami interakcji społecznych. Miała problemy z okazywaniem uczuć i empatią. Może właśnie dlatego uchodziła za arogancką? Ale to jej nie przeszkadzało. Przynajmniej nie musiała zajmować się podtrzymywaniem kontaktów towarzyskich. Mogła cały swój czas poświęcić nauce i pracy. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Sandra Thushpa musiała jednak przyznać, że coś pęka w murze, którym odgrodziła się od świata i ludzi. Czuła, jak lód w jej sercu kruszeje, już nie była tak zimna i wyrachowana jak dawniej. Podejrzewała, że miało to związek z tym, co stało się w systemie Epsilon Eridani, gdzie omal nie zginęła. Widziała tyle nieszczęść i śmierci, że nawet ona nie mogła przejść nad tym do porządku dziennego. A może wpływ na zmianę miało coś innego? Uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie pewnego mężczyzny. Zaraz jednak potrząsnęła głową, jakby chciała odpędzić natrętne myśli, które od pewnego czasu coraz częściej ją prześladowały.
Spojrzała na zegar nad drzwiami kajuty. Wskazywał za kwadrans dziesiątą czasu pokładowego i jeśli miała zjeść śniadanie, powinna się pośpieszyć. Poranne posiłki wydawano tylko do dziesiątej. Ale Thushpa nie była głodna, a ponadto nie miała ochoty na papkę podawaną w stołówce. Co prawda mogła pójść do mesy oficerskiej, gdzie na pewno karmiono o niebo lepiej, ale nie chciała korzystać z żadnych przywilejów. Dobrze wiedziała, że miejsce przy stole dla wyższych rangą oficerów zaproponowano jej nie za zasługi w dziedzinie nauki, ale ze względu na pokrewieństwo z prezydentem Federacji Terrańskiej. Emmanuel Kopp był jej ojcem.
Zdecydowała, że daruje sobie śniadanie i wyjdzie z kajuty dopiero na obiad. Ten czas poświęci na pracę. Wiedziała, że następny posiłek też pewnie przegapi i zje coś dopiero na kolację. Westchnęła ciężko. Powinna bardziej o siebie dbać.
Krytycznie spojrzała na leżący na koi uniform, który na „Hajmdalu” nosił personel techniczny i naukowy. Nie podobał jej się ani jego krój, ani kolor. Szary i nijaki. Wolała swój dawny, w morskich barwach, idealnie pasujący do jej oczu, ze złotymi lampasami i podniesionym wysoko kołnierzem. Lecz tamten przepadł wraz z Aquaris.
Zastanawiała się, czy nie poprosić o taki sam. Główny kwatermistrz „Hajmdala” na pewno nie odmówiłby córce prezydenta, ale nie chciała wyjść na arogancką zdzirę, która zmusza personel okrętu do wykonywania dodatkowych prac. Z dezaprobatą pokręciła głową i założyła szary uniform. Następnie spięła włosy w koński ogon, żeby jej nie przeszkadzały podczas pracy, i rozsiadła się w fotelu.
− Komputer!
Na środku niewielkiego pomieszczenia pojawiła się błękitna poświata.
− Doktor Sandra Thushpa.
− Weryfikacja głosowa potwierdzona – zagrzmiały głośniki umieszczone w ścianach. Poświata zmieniła się w holograficzny interfejs.
− Najwyższy poziom dostępu do materiałów objętych klauzulą tajności – wyrecytowała kobieta i czytnik zeskanował tęczówkę jej oka. Tęczówka u człowieka kształtuje się w ciągu pierwszych kilku lat życia i nie zmienia się aż do śmierci. U każdego jest inna, nawet u bliźniaków jednojajowych, co stanowi lepsze zabezpieczenie tożsamości niż kod DNA. Ta wiedza została przyswojona przez Sandrę w dzieciństwie, podobnie jak setki tysięcy informacji z najróżniejszych dziedzin nauki. Nie było w tym nic dziwnego. Uchodziła za geniusza.
− Weryfikacja potwierdzona.
− Kod dostępu trzy-zero-pięć-jeden-siedem-osiem.
− Dostęp udzielony.
Skinęła z zadowoleniem głową i przesunęła dłonią po holograficznym interfejsie, otwierając katalog z tajnymi informacjami. Odszukała odpowiedni plik, do którego dostęp miało zaledwie kilka osób na pokładzie, w tym właśnie ona. I tym razem nie dlatego, że była córką prezydenta, ale ze względu na rozległą wiedzę w dziedzinie historii i antropologii kulturowej.
Włączyła nagranie z misji zwiadowczej na Thaggę. Trójwymiarowy obraz wypełnił całe pomieszczenie. Oglądała ten film dziesiątki razy i za każdym razem nieodmiennie wprawiał ją w zdumienie.
W tańczącym świetle latarek ujrzała mroczną komnatę w dawno porzuconej świątyni Khon-Ma. Pajęczaki zazdrośnie strzegły tajemnic zigguratów i nikt oprócz ich kapłanów nie miał wstępu do wnętrza świątyni. Dla antropologa i badacza kultury to nagranie było niczym Święty Graal.
Następnie na filmie pojawił się stół z wyrytymi runami. Sandra nie miała wątpliwości, że to ołtarz, na którym składano żywe ofiary. Krew nieszczęśników spływała wyżłobieniami i skapywała na ziemię, żeby karmić okrutne bóstwo. Kobieta dobrze znała legendy Khon-Ma, którzy wierzyli w Pajęczą Boginię. Według nich manifestacje bogini żyją w sercu każdego globu.
Doktor Thushpa pochyliła się w napięciu i oczekiwaniu, chociaż doskonale wiedziała, co zaraz zobaczy. Przeszedł ją dreszcz, gdy snop światła przesunął się po olbrzymiej rzeźbie, sięgającej niemal pod sklepienie.
Nagle