Doktor Dolittle i jego zwierzęta. Hugh LoftingЧитать онлайн книгу.
zaraza. Wszystkie na nią zapadają i giną jak muchy – setkami. Pańska sława już do nich dotarła i błagają, żeby pan przyjechał do Afryki i opanował tę zarazę.
– A kto dostarczył wiadomość? – spytał Doktor, zdejmując okulary i odkładając książkę.
– Jaskółka, jaskółka! Ona siedzi na beczce z deszczówką – odparła Czi-Czi, nadal ciężko dysząc.
– To zaproś ją do środka, niech siądzie przy ogniu. Przecież na pewno umiera z zimna. Jaskółki odleciały na południe ze sześć tygodni temu!
Więc jaskółka została wpuszczona do środka, biedna, skulona i drżąca z zimna. Chociaż z początku nieco wystraszona, wkrótce się ogrzała i usiadłszy na krawędzi gzymsu kominka, zaczęła mówić. Kiedy skończyła, doktor powiedział:
– Z największą chęcią udałbym się w podróż do Afryki, zwłaszcza w tę okropną pogodę. Ale spójrzmy prawdzie w oczy… Nie mamy tyle pieniędzy, by starczyło na bilety… Czi-Czi, bądź tak dobra i podaj mi skarbonkę.
Małpka wspięła się i zdjęła ją z górnej półki kredensu. Nie było w niej nic… nawet jednego pensa!
– Byłem pewien, że są tam jeszcze dwa pensy – powiedział ze smutkiem doktor.
– No, były – odrzekła sowa. – Ale wydał je pan na grzechotkę dla maleńkiego borsuczka, gdy zaczął ząbkować.
– Wydałem? – powiedział doktor. – Mój Boże, mój Boże! Pieniądze szczęścia nie dają, to fakt! Ale dość narzekań. Być może, jeżeli pojadę nad morze, to uda mi się pożyczyć łódź, którą dopłyniemy do Afryki. Znam pewnego żeglarza, który kiedyś był u mnie z dzieckiem chorym na odrę. Są szanse, że pożyczy nam łódź… bo przecież dziecko wyzdrowiało.
Tak jak doktor powiedział, tak też zrobił. Więc nazajutrz wczesnym rankiem udał się nad morze. A kiedy wrócił, zakomunikował zwierzętom, że sprawy mają się dobrze i marynarz zgodził się pożyczyć im łódź. Słysząc te słowa, krokodyl, małpa i papuga zaczęli śpiewać bardzo uradowani, że popłyną do Afryki, ich prawdziwego domu. A doktor powiedział:
– Będę mógł zabrać tylko was troje, a do tego psa Jipa, kaczkę Dab-Dab, prosię Geb-Geb i sowę Tu-Tu. Pozostałe zwierzęta, w tej liczbie orzesznice, szczury wodne i nietoperze będą musiały wrócić na pola, gdzie się urodziły i żyć tam do czasu naszego powrotu z Afryki. Ale ponieważ większość z nich przesypia całą zimę, nie zrobi im to większej różnicy. Poza tym podróż do Afryki nie wyszłaby im na zdrowie.
I wtedy do głosu doszła papuga Polinezja, która odbyła już niejedną długą podróż morską, by wyliczyć doktorowi wszystkie rzeczy, jakie musi wziąć ze sobą na tę wyprawę.
– Musisz mieć ogromne zapasy „pieczywa morskiego”, zaraz… to znaczy sucharów. Potrzebna jest puszkowana wołowina… i kotwica.
– Przypuszczam, że statek będzie miał swoją własną kotwicę – odparł doktor Dolittle.
– To trzeba będzie sprawdzić – powiedziała Polinezja – ponieważ to jest bardzo ważne. Nie można przecież się zatrzymać, jeżeli nie masz kotwicy. No i potrzebny jest dzwon.
– A dzwon to po co znowu? – zdziwił się doktor.
– By przy jego pomocy orientować się, która godzina – odparła papuga. – Idzie się i dzwoni nim co trzydzieści minut i wtedy wiadomo, która jest godzina. Musimy też mieć mnóstwo lin, one zawsze się przydają w czasie podróży.
Zaraz też zgromadzeni zaczęli się zastanawiać, skąd mają wziąć pieniądze, by kupić wszystkie te rzeczy, które są niezbędne.
– O, psiakość! Znowu pieniądze – zawołał doktor. – Mój Boże! Będę szczęśliwy, gdy dotrzemy do Afryki, gdzie człowiek ich nie potrzebuje. Teraz pójdę do sklepu spożywczego spytać, czy nie zechcą poczekać na pieniądze do mojego powrotu… Nie, lepiej wyślę żeglarza, żeby z nimi porozmawiał.
No i żeglarz poszedł rozmówić się ze sklepikarzem. I wkrótce powrócił ze wszystkim co niezbędne w podróży. Następnie zwierzęta spakowały swoje bagaże i po zakręceniu wody, żeby rury nie zamarzły, i zasłonięciu okien drewnianymi okiennicami, zamknęły dom, a klucz przekazały staremu koniowi, który mieszkał w stajni. Kiedy sprawdziły, czy na stryszku jest tyle siana, żeby starczyło koniowi, by przetrwać zimę, udały się wraz z całym bagażem na wybrzeże i wsiadły na statek. Na miejscu czekał już na nich Handlarz Mięsem dla Kotów, który podarował doktorowi jako prezent na pożegnanie przepyszny pudding, ponieważ dowiedział się, że nigdzie indziej na świecie nie można go dostać. Jak tylko wsiedli na statek, prosię Geb-Geb spytało, gdzie są koje, jako że właśnie wybiła czwarta, czyli nadeszła pora jego drzemki. Polinezja więc zabrała prosiaka na dół pod pokład i pokazała mu łóżka, ustawione jedno nad drugim, jak regały na książki ustawione przy ścianie.
– Hej, to nie jest łóżko! – zakwiczało prosię. – To przecież jest półka.
– Na statku łóżka zawsze są takie – odpowiedziała papuga. – To nie jest półka. Wejdź na górę i kładź się spać. Tak właśnie wygląda koja.
– Ja chyba nie jestem jeszcze śpiące – powiedziało Geb-Geb. – Za bardzo się emocjonuję. Chcę iść na górę i zobaczyć moment, jak odpływamy.
– No cóż, to twój pierwszy rejs – zauważyła Polinezja. – Za jakiś czas przyzwyczaisz się do życia na morzu.
I ruszyła z powrotem w górę schodami, nucąc pieśń pod nosem:
Widziałem Morze Czarne i Czerwone,
Opłynąłem Białą Wyspę całą.
Odkryłem wody Żółtej Rzeki nieskończone,
Nocą płynąłem Pomarańczową śmiało.
Teraz Zielona Wyspa znów zostaje w tyle
I żegluję wciąż niebieskim oceanem.
Mam chyba dość kolorów na tę chwilę,
Więc do ciebie wracam dziś nad ranem.
Właśnie mieli wyruszać w podróż, gdy doktor zakomunikował, że będzie musiał wrócić i spytać żeglarza o drogę do Afryki. Ale jaskółka powiedziała, że już tyle razy tam leciała, więc spokojnie pokaże im, jak się dostać na Czarny Ląd. Słysząc te słowa, doktor kazał małpce Czi-Czi podnieść kotwicę i tak oto zaczęła się ta podróż.
WIELKA PODRÓŻ
Teraz przez całe sześć tygodni żeglowali po wzburzonym morzu, podążając w ślad za jaskółką, która leciała przed statkiem i wskazywała drogę. Nocą trzymała niewielką latarnię, żeby nie stracili jej z oczu w ciemnościach, a marynarze na pobliskich statkach, które mijali, byli zdania, że to światło musi być spadającą gwiazdą. Gdy tak płynęli dalej i dalej na południe, robiło się coraz cieplej i cieplej. Z upalnego słońca szczególnie cieszyli się Polinezja, Czi-Czi i krokodyl. Biegali po pokładzie w znakomitych humorach, co chwila wychylając się za burtę, by sprawdzić, czy nie widać już brzegów Afryki. Natomiast prosię, pies i sowa Tu-Tu nie byli w stanie nic robić w taką pogodę i siedzieli ze zwisającymi ozorkami na końcu statku w cieniu wielkiej beczki, popijając lemoniadę. Kaczka Dab-Dab zażywała chłodzących kąpieli, wskakując