Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy. Gill SimsЧитать онлайн книгу.
powrocie do Londynu poznał Louisę, która z urodzenia była naiwniaczką, więc łatwo ją namówił, żeby też wysiadła z żółtej linii metra. Za resztki pieniędzy ze sprzedaży mieszkania Barda i cały majątek Louisy uciekli do Szkocji, gdzie kupili czterdzieści hektarów lasów i zarośli, by cały ten teren przemienić w samowystarczalną krainę. Właśnie tam otworzyli swoje ustronie, żeby inni też mogli zobaczyć wyjątkową światłość, którą niosły palące się na plaży gacie Kevina.
A teraz znowu się rozmnożyli. Boreas. Co to w ogóle za imię? Nawet nie chce mi się wpisywać hasła „Boreas” w Internet. Wiem, że Louisa i tak będzie opowiadać mi o nim godzinami, kiedy tu przyjedzie, co jest już chyba nieuniknione, biorąc pod uwagę fakt, że nie zdążyłam jej odpisać, zanim poszła na swój „elektroniczny detoks”. Co to właściwie jest elektroniczny detoks? Podejrzewam, że chodzi o rezygnację z używania całego i jakże przerażającego dobrodziejstwa nowych technologii, mimo że nieliczne szurnięte dusze, które odwiedzają ich ustronie, muszą rezerwować miejsca online. A może odłączyli im prąd, bo wydali ostatnią gotówkę na instalację paneli słonecznych? Co, nawiasem mówiąc, w środku lasu w północnej Szkocji nie wydaje się zbyt błyskotliwym posunięciem. Może miałoby to trochę większy sens, gdyby zrąbali przynajmniej kilka drzew rosnących wokół paneli, ale przecież nie mogą tego zrobić, bo rozgniewają Boginię.
Jeśli odcięli im prąd, to pewnie Simon albo jego rodzice będą musieli spłacać ich długi. Wiem, że nie powinnam potępiać Simona za wspieranie Louisy, w końcu to jego siostra, ale i tak go potępiam, bo nie widzę żadnego powodu, dla którego ona czy Bardo nie mogliby pójść do normalnej pracy, jak wszyscy inni ludzie. Oboje są świetnie wykształceni i z łatwością by znaleźli dobrze płatne posady, a mimo to z uporem wiodą swój alternatywny tryb życia, marnując cały dobytek, jaki im jeszcze pozostał, na takie głupoty jak panele słoneczne. Do tego oczekują od wszystkich wokół, że sfinansują ich idiotyczne pomysły, bo oni przecież są PONAD TO, więc nie należy od nich oczekiwać, że będą zawracać sobie głowy tak przyziemnymi rzeczami jak praca czy pieniądze.
Wracając do Boreasa. To na pewno chłopiec? Louisa ma już tyle dzieci, że nie pamiętam, czy wzięłam pod uwagę Boreasa, kiedy doliczyłam się czwórki. A może on ma numerek pięć? Tak czy inaczej, mam dodatkowy prezent do kupienia, żeby zrobić na złość Louisie, która zacznie mi tłumaczyć, dlaczego dają dzieciom tylko prezenty utkane z włosów łonowych jaków pochodzących z hodowli naturalnej.
Jeszcze nie zdążyłam powiedzieć Simonowi o Jessice, a teraz do listy dołączyła też Louisa. I chociaż Simon często peroruje o tym, jak blisko jest ze swoją siostrą, wiem, że w głębi duszy woli, kiedy ona i jej Bard (to jego żart, nie mój) przebywają w bezpiecznej odległości w Szkocji. Poza tym Jessica versus Louisa równa się kłopoty.
Kurwa mać! Dlaczego święta są takie trudne? Dlaczego nasze rodziny są takie trudne? Czy każda rodzina taka jest? Przynajmniej rodzice Simona wyjechali na emeryturę do Francji i nie przejawiają żadnych oznak, że są spragnieni rodzinnego świętowania Gwiazdki. Pewnie wolą fetować narodziny małego Jezuska zalani w trupa w swoim uroczym château wraz z grupką rozrywkowych przyjaciół, a wizytę hordy wnuków odłożyć na lato, kiedy będą mogli ją nadzorować z bezpiecznej odległości, czyli z brzegu basenu.
Modlę się, żeby Louisa nie przywiozła swojego łożyska…
Mam przerąbane! Zapomniałam zrobić zakupy online i nie mamy nic do jedzenia, skończył się nawet papier toaletowy (gdzie on znika? Jak można zużyć tyle papieru toaletowego w ciągu jednego tygodnia? Czy moje dzieci go zjadają? Albo potajemnie wynoszą z domu i sprzedają na sekretnym papierowym czarnym rynku? W głowie mi się to nie mieści. A może to Simon zużywa cały? Zawsze jest taki dumny z tego, ile czasu spędza w kibelku) i co gorsza, WINO!
Simon z samego rana oznajmił, że musi dziś popracować, bo przecież jest Bardzo Ważnym i Zajętym Biznesmenem. W związku z powyższym musiałam ciągać ze sobą po supermarkecie dzieci, co już samo w sobie jest okropne, ale o wiele gorsze jest w sobotnie poranki, kiedy istnieje duża szansa, że natknę się na którąś z członkiń Sabatu, która „zajrzała tu przejazdem”, po tym jak zawiozła swoje kochane maluszki na zajęcia z GREKI, FILOZOFII wykładanej w języku mandaryńskim czy coś W TYM STYLU.
Dziś rano te spotkania były podwójnie wkurzające, bo z nieznanych mi powodów w markecie było mnóstwo przecenionych produktów. Z radością wypełniłam wózek wielkim kawałem zrazowej górnej za jedyne 3 funty i 42 centy i stekami za 2 funty i 54 centy. Byłam zachwycona, wyobrażając sobie róg obfitości, w jaki zmieni się mój zamrażalnik. Do tej pory było w nim jedynie kilka opakowań wielokrotnie rozmrożonego i zamrożonego zielonego groszku, którego używam jako okładów za każdym razem, kiedy Peter próbuje wylądować na intensywnej terapii i donieść na mnie opiece społecznej. Sabat potępia zamiłowanie do promocji, więc kiedy tylko zobaczyłam łypiące na mnie Perfekcyjną Mamę Perfekcyjnej Lucy Atkinson i Fionę Montague, musiałam zacząć grę w ninja. Cichaczem wyglądaliśmy zza rogów, żeby upewnić się, że nie wejdziemy w tę samą alejkę, aż w końcu rzuciłam się pędem z wózkiem przez sklep, pakując wszystkie najpotrzebniejsze artykuły, posykując:
– Zamknij się wreszcie!
kiedy Jane na całe gardło pytała:
– ALE DLACZEGO NIE CHCESZ ROZMAWIAĆ Z MAMUSIĄ LUCY? NIE LUBISZ JEJ? CZY DLATEGO WCZORAJ MÓWIŁAŚ, ŻE JEJ MAMUSIA TO GŁUPIA PIPA?
Wszystkie moje starania okazały się oczywiście bezskuteczne, bo Lucy Atkinson i jej Perfekcyjna Mama przyparły nas do muru w alejce ze zbożami i strączkami. Dodam tylko, że Peter pytał mnie wtedy, co by się stało, gdyby bardzo długo powstrzymywał bąki.
– Czy ja bym wybuchł? Wybuchłbym? Co by się stało, gdybym nigdy ich nie puszczał? Powiedz, mamo, czy ja bym eksplodował? A moja krew i flaki wylądowałyby tu, tam i tam, no wszędzie?
Po serii pytań odegrał scenkę, żeby zademonstrować, jak jego zdaniem wyglądałaby eksplozja.
Mama Lucy patrzyła na nas z przerażeniem, a ja szybko pakowałam do wózka komosę ryżową, żeby zakryć wszystkie przecenione produkty, podczas gdy Peter wił się na ziemi w konwulsjach, wydając z siebie imitujące wymioty odgłosy.
– Chryste, Ellen, ten to ma wyobraźnię! – powiedziała mama Lucy, zapuszczając żurawia na komosę, ulubioną pożywkę przedstawicieli klasy średniej. – Zabawne. Naprawdę ciągle jeszcze jecie komosę? Kochana, musisz koniecznie spróbować czerwonego ryżu z Carmargue! Zobaczysz, że bardzo pomaga przy wzdęciach… – rzuciła na koniec i z gracją odmaszerowała z Lucy u boku. (Sophie ma rację, Lucy naprawdę ma głupkowaty wyraz twarzy). Podniosłam Petera z ziemi i odłożyłam komosę na półkę. Szanse, że Simon albo dzieci ją zjedzą, są zbliżone do tych, że mama Lucy zje kanapkę z kotletem de volaille10 (ostatnimi czasy ulubione danie Petera. Oczywiście w grę wchodzi tylko białe pieczywo, nie ma mowy o żadnych domieszkach. Peter potrafi wyczuć błonnik na kilometr). Poza tym mam całą paczkę komosy w szafce w kuchni. Możliwe, że przeterminowała się w 2014 roku, ale i tak się liczy.
Kolejne upokorzenie czekało na mnie, kiedy doszło do płacenia. Kasjerka spojrzała na zapas wina, który miałam w wózku tuż obok litra mocnego dżinu z importu, i wesoło spytała:
– Szykujemy przyjęcie?
Peter próbował akurat polizać taśmociąg, a Jane, udając amerykański akcent, z pełną determinacją scena po scenie odtwarzała przebieg jakiegoś serialu dla dzieci, od którego jest aktualnie uzależniona. Pewnie powinnam powiedzieć, że owszem, szykuję, jednak wskazałam na swoje dzieci i rzuciłam:
– Nie, bynajmniej.
Pomimo
10
Popularna w UK kanapka z kotletem de volaille, warzywami i majonezem (przyp. tłum.).