Początek. Дэн БраунЧитать онлайн книгу.
przystosowana do transportu eksponatów wielkogabarytowych.
– Górny przycisk – powiedział Winston, gdy tylko Langdon wszedł do środka. – Trzecie piętro.
Gdy przybyli na miejsce, Langdon wysiadł z windy.
– Na prawo – odezwał się w jego głowie radosny głos Winstona. – Przejdziemy do galerii po pańskiej lewej stronie. To najkrótsza trasa do audytorium.
Droga wiodła przez olbrzymią galerię wystawiającą kilka dziwacznych instalacji: stalowe działo strzelające lepkimi kulami z czerwonego wosku w białą ścianę naprzeciwko, kajak z drucianej siatki, który niewątpliwie nie utrzymałby się na wodzie, i makietę całego miasta wykonaną z lśniących metalowych klocków.
Przy wyjściu Langdon z osłupieniem odkrył olbrzymi eksponat zajmujący niemal całą przestrzeń galerii.
„Jedno jest pewne: niczego dziwniejszego już tu nie zobaczę” – uznał.
W poprzek galerii pędziło stado wilków, które wybijały się w powietrze, skacząc na przeźroczystą szybę pod przeciwległą ścianą, odbijały się od niej i jak martwe spadały na podłogę na stertę pobratymców.
– Autorem rzeźby jest Cai Guo-Qiang – odezwał się Winston niepytany. – Przedstawienie dziewięćdziesięciu dziewięciu wilków pędzących prosto na szklaną taflę symbolizuje mentalność stada i brak odwagi, by odejść od normy.
Ironiczna wymowa instalacji uderzyła Langdona. „Podejrzewam, że dziś wieczorem Edmond odejdzie od normy w sposób bardzo drastyczny”.
– Proszę iść dalej prosto – instruował go Winston. – Po prawej stronie, zaraz za kolorowym eksponatem w kształcie rombu zobaczy pan drzwi. Notabene autor romboidalnego dzieła należy do ulubionych artystów Edmonda.
Langdon dostrzegł jaskrawe barwy malowidła i natychmiast rozpoznał charakterystyczne zawijasy, barwy podstawowe i swawolne oko.
„Joan Miró” – pomyślał. Lubił radosne obrazy słynnego barcelońskiego artysty i zawsze miał wrażenie, że są skrzyżowaniem kolorowanki dla dzieci z surrealistycznym witrażem.
Gdy jednak podszedł bliżej, stanął jak wryty. Ze zdziwieniem zauważył, że powierzchnia płótna jest gładka, bez ani jednego śladu pędzla.
– To reprodukcja?
– Nie, oryginał – odpowiedział Winston.
Langdon przyjrzał się uważniej. Nie było wątpliwości, że obraz jest dziełem drukarki wielkoformatowej.
– Winstonie, przecież to jest wydruk. W dodatku nie na płótnie.
– Ja nie pracuję na płótnie – oznajmił Winston. – Tworzę sztukę wirtualnie, a potem Edmond ją drukuje.
– Zaraz, zaraz. To jest twój obraz? – upewniał się Langdon.
– Tak. Próbowałem naśladować styl Joana Miró.
– Widzę. Podpisałeś nawet jego nazwiskiem.
– Nie – sprostował Winston. – Podpis brzmi „Miro”, bez znaku diakrytycznego. Hiszpańskie słowo miro znaczy „patrzę”.
„Sprytne” – musiał przyznać Langdon, inaczej teraz rozumiejąc wykonane w stylu Joana Miró oko, które patrzyło na niego ze środka obrazu.
– Edmond chciał, żebym namalował autoportret, i tak właśnie wykonałem jego polecenie.
„To twój autoportret?” – Langdon ponownie spojrzał na zbiór nierównych zawijasów. „Jak na komputer wyglądasz raczej dziwnie”.
Langdon czytał ostatnio w jednym z czasopism o fascynacji Edmonda programami graficznymi do tworzenia sztuki algorytmicznej, czyli dzieł wykonywanych przez komputery. Pojawiła się przy okazji konieczność odpowiedzi na niewygodne pytanie, czy autorem jest w tym wypadku komputer, czy informatyk, który go zaprogramował. Wystawiana niedawno w MIT kolekcja zaawansowanych dzieł sztuki algorytmicznej postawiła w nowym świetle oferowane na Harvardzie zajęcia pod tytułem „Sztuka jako wyznacznik człowieczeństwa”.
– Komponuję też muzykę – dorzucił Winston. – Później może pan poprosić Edmonda, żeby odtworzył jeden z moich utworów. Teraz jednak musimy się pośpieszyć. Zaraz zaczyna się wystąpienie.
Langdon wyszedł z galerii i stanął na pomoście zawieszonym wysoko nad atrium. Po drugiej stronie przepastnego szybu pracownicy muzeum odbierali ostatnich gości przy windach, kierując ich w stronę drzwi niedaleko miejsca, w którym stał.
– Za kilka minut zaczynają – oznajmił Winston. – Widzi pan drzwi do audytorium?
– Tak, są tuż przede mną.
– Doskonale. Na koniec jeszcze jedna uwaga. Po wejściu zobaczy pan kosze na słuchawki. Edmond prosił, żeby pan zachował swoje. Dzięki temu po wszystkim będę mógł wyprowadzić pana z muzeum przez tylne wyjście, gdzie uniknie pan tłumu i łatwo złapie taksówkę.
Langdon przypomniał sobie rząd liter i cyfr, które Edmond zapisał na odwrocie wizytówki, instruując go, żeby je pokazał taksówkarzowi.
– Winstonie, zamiast adresu Edmond napisał tylko BIO-EC346 i dodał, że to boleśnie prosty szyfr.
– Miał rację – odparł szybko Winston. – Za chwilę zaczynamy. Mam nadzieję, że spodoba się panu wystąpienie Edmonda Kirscha. Po jego zakończeniu jestem do pańskiej dyspozycji.
Rozległ się cichy trzask i Winston zamilkł.
Langdon skierował się w stronę drzwi, potem jednak przystanął, zdjął słuchawki, wsunął je do kieszeni i dopiero wtedy pośpiesznie podszedł do wejścia, które przekroczył z grupką kilku spóźnialskich chwilę przed zamknięciem drzwi.
Znów znalazł się w zaskakującym miejscu.
„Mamy słuchać na stojąco?”
Langdon wyobrażał sobie, że Edmond wystąpi przed publicznością usadowioną w wygodnych fotelach, tymczasem goście tłoczyli się w ciasnej, pomalowanej na biało sali wystawowej. Nie było w niej żadnych dzieł sztuki ani siedzeń. Langdon dostrzegł tylko podium, nad nim duży ekran ciekłokrystaliczny, a na nim napis:
Rozpoczęcie transmisji za 2 minuty i 7 sekund
Poczuł, że ogarnia go coraz większa ciekawość. Przebiegł wzrokiem w dół ekranu, gdzie widniała jeszcze jedna informacja:
Liczba widzów online: 1 953 694
„Dwa miliony ludzi?”
Kirsch zapowiadał, że jego wystąpienie będzie transmitowane na żywo w internecie, ale takiej olbrzymiej publiczności by się nie spodziewał, a wyświetlana na ekranie liczba rosła z każdą chwilą.
Przez twarz Langdona przebiegł uśmiech. Nie dało się zaprzeczyć, że jego były student radzi sobie doskonale. Pozostawało tylko jedno pytanie: co Edmond ogłosi światu?
Rozdział 13
Na oświetlonej blaskiem księżyca pustyni przy wschodnich przedmieściach Dubaju łazik pustynny Sand Viper 1100 gwałtownie odbił w lewo i zaraz się zatrzymał, wzniecając tuman piachu, który opadał oświetlony przednimi halogenami.
Nastolatek za kierownicą pojazdu zdjął gogle i intensywnie się wpatrywał w coś, na co przed chwilą omal nie najechał. Zaniepokojony wysiadł i podszedł bliżej.
Niestety ciemny kształt okazał się tym, na co wyglądał: znieruchomiałym ludzkim ciałem.
– ¿Marhaba? – zawołał chłopak. – Halo!
Żadnej