Odyssey One. Tom 6. Przebudzenie Odyseusza. Evan CurrieЧитать онлайн книгу.
Choć sam nigdy tak wysoko nie zaszedł – i zapewne teraz już nie zajdzie – musiał mimo wszystko manewrować w cieniu, jakim były kręgi oficerskie.
Nieważne, jak wiele osiągnie od teraz, wrogowie zawsze wypomną kobiecie tę porażkę. Taka była natura dworskiej polityki. Zwierzchniczka chciała więc przyćmić przyszłe zniewagi największym zwycięstwem, jakie zdoła odnieść.
Dobrze rozumiał jej dążenia, a nawet obsesję. Sam był wciąż w podobnym położeniu. Niepokoiły go jednak nieznane czynniki.
Aymes żałował, że nie posiadają lepszych danych. Zwycięstwo w wojnie zależało od trzech rzeczy: siły, logistyki oraz informacji.
Siły mieli sporo: okręty, strategów, taktyków – śmietankę Imperium. Niewiele było w tej galaktyce flot, które dorównywałyby zebranej przez zwierzchniczkę grupie, a żadna jej nie przewyższała.
Logistykę też mieli niezrównaną. Dzięki wsparciu Imperium nie mogli się skarżyć na braki w zaopatrzeniu.
To trzeci aspekt go martwił. Nie wiedzieli nic o tych anomaliach poza tym, że istniały. Początkowo wydawały się używać niezwykle prymitywnej technologii, choć sporo wskazywało, że to rodzaj maski. Ich skuteczność w walce zdawała się to potwierdzać.
Teraz jednak wyglądało na to, że wróg zrzucił maskę i obnażył zęby. Okręty napotkane podczas bitwy, w której Imperium straciło tak wiele jednostek, nie były w żadnym stopniu gorsze. Dorównywały siłom Przysiężnych i Imperium pod każdym względem.
„Oprócz broni…”
Ich broń była czymś, czego Imperium mogło pozazdrościć. Choć lasery nie były silniejsze niż imperialne, przebiły się przez pancerze okrętów w ciągu sekund. Pancerze, które do tej pory były w stanie znieść najpotężniejsze ataki.
Zbyt wiele pytań. Pytań, które na pewno zadawała sobie także zwierzchniczka, ale na żadne nie miała odpowiedzi.
– Otrzymaliśmy rozkazy, kapitanie – odezwał się cicho jego zastępca. – Zwierzchniczka nakazuje nam ruszyć w stronę terytorium Przysiężnych.
– Wykonać – odpowiedział Aymes. – Dołączyć do szyku i przyspieszyć do nadświetlnej na sygnał zwierzchniczki.
– Tak, kapitanie.
Informacje.
Aymes spoglądał na otaczającą ich przestrzeń, w której biel gwiazd zmieniała się w błękit, w miarę jak przyspieszali. Promieniowanie tła wszechświata również się zmieniło, nie stając się widoczne, ale przekształcając widok na tyle, by miało się poczucie, że jest inny, mniej rzeczywisty.
Albo, zważywszy na to, jak wiele czasu Aymes spędził, przemierzając otchłań, może wszechświat stał się bardziej rzeczywisty. Dla niego było to w końcu jak powrót do domu.
Okręt Sojuszu Ziemskiego „Odyseusz”
Eric przyglądał się z góry pokładowi dowódczemu, tak jak zdarzało mu się coraz częściej. Przed sobą miał spektakularny widok na Ziemię unoszącą się wśród czerni – błękitno-białą kulkę, której widok teraz równie mocno go niepokoił, co fascynował.
Imperium, ta nieznana galaktyczna potęga, zdecydowanie było dla niego priorytetem, ale sama Ziemia też znajdowała się wysoko na liście. Odkąd mianowano go dowódcą „Odysei” – co teraz wydawało się czasem niezmiernie odległym – Eric tkwił w samym środku walki o przyszłość ludzkości w tym czy innym konflikcie… a może to wciąż był ten sam konflikt. Nadal nie miał co do tego pewności.
Mimo wszystko do tej pory nie były to skomplikowane kwestie. Pomóc Priminae czy uciekać? Jego tradycja wojskowa i honor podjęły decyzję za niego. Zmierzyć się z Drasinami czy stracić Ziemię? To nie był nawet wybór.
Musiał zmierzyć się zupełnie sam z pewną kwestią. Nie mógł po prostu zacząć mówić ludziom, że zarówno Ziemia, jak i Ranquil były nawiedzone przez istoty, które mógł nazwać jedynie bóstwami. Centrala i Gaja wydawały się problemem, którego Eric nie umiał rozwiązać. Nie wiedział nawet, jak do niego podejść.
Zwłaszcza Centrala stanowiła potencjalne niebezpieczeństwo, którego nie wyobrażał sobie nawet w najgorszych koszmarach. Czytająca w myślach inteligencja, której nie dało się kontrolować, spędzałaby wszystkim sen z powiek. To, że działała pod przykrywką komputera ich sojuszników, było tylko… W zasadzie nie wiedział, czy to coś dobrego, czy złego. Ale problem z Centralą mógł chociaż minimalizować. Konfederacja wiedziała o niej, nawet jeśli myślała, że to tylko rodzaj komputera. Ograniczenie tajnych informacji dostępnych dla osób przydzielonych na Ranquil było najzupełniej możliwe i Eric rekomendował, aby to zrobić.
Ale odpowiednik Centrali na jego własnej planecie, czyli Gaja, to zupełnie inna historia. Ta istota miała dostęp do umysłów wszystkich na Ziemi. To, że była rdzenną mieszkanką globu, tylko trochę poprawiało sytuację. Eric był w miarę pewien, że Gaja nie zrobi nic, co narażałoby na szwank bezpieczeństwo planety, ale nie miał pojęcia, jak w istocie rzeczy silna jest ta więź.
Z tego powodu tym razem unikał powrotu na Ziemię. Nadzorował naprawy na „Odyseuszu” i odpoczywał na stacji Unity. Dopilnował nawet, aby tam miała miejsce jego odprawa, pod pretekstem tego, że ważne sprawy trzymają go na orbicie.
Z tego, co mógł stwierdzić, Gaja sprzyjała ludzkości, ale Eric nie ufał temu, czego nie mógł zobaczyć i doświadczyć. Nieśmiertelna, bezcielesna istota czytająca w myślach wszelkim żywym stworzeniom wewnątrz pola magnetycznego planety była czymś… cóż, powiedzieć „niepokojącym” byłoby śmiesznie za mało.
Eric odwrócił się od widoku na planetę i skupił wzrok na ekranie komputera zawierającego wyniki jego poszukiwań. Było w nich wszystko, co udało mu się znaleźć, od legend i mitów do hipotez najgenialniejszych fizyków kwantowych. Niestety, niewiele miał z tego pożytku.
Nowy przydział przyjął z ulgą.
Po prostu patrol bojowy, choć niebezpieczny, był mimo wszystko odprężający w porównaniu z rosnącym napięciem, jakie czuł, znajdując się tak blisko pola magnetycznego Ziemi, wiedząc, co tam czeka.
Eric zamknął wszystkie pliki i zapisał dane na komputerach „Odyseusza”, zaszyfrowane osobistym kodem. Odwrócił się z powrotem, by spojrzeć na pokład dowodzenia i swoich oficerów, przygotowujących okręt do odlotu z Układu Słonecznego.
Zaprojektowana przez Priminae jednostka była niemal nieprzyzwoicie przestronna w porównaniu z jakimkolwiek ziemskim pojazdem kosmicznym, być może poza starymi orionami z połowy dwudziestego wieku, ale nawet one były o wiele mniejsze od „Odyseusza”.
Większy niż jakiekolwiek cztery superlotniskowce wzięte razem, „Odyseusz” miał dużo mniejszą załogę niż jednostki marynarki morskiej. Większość wnętrz przeznaczono oczywiście na zabezpieczenie osobliwości, ale nadal pozostały luksusowe przestrzenie dla służących na pokładzie ludzi. I inaczej niż w większości flot, Priminae nie widzieli powodu, by nie zapewnić załodze jak największych wygód.
Niektóre z nich wydawały… dziwaczne. Priminae nie mieli pryszniców ani łazienek w ścisłym tych słów znaczeniu. Nie były one zresztą najlepszym pomysłem nawet na okręcie ze sztuczną grawitacją. Sama możliwość utraty ciążenia niepokoiła Erica. Ale mimo wszystko tutejsze odpowiedniki toalet skutecznie robiły swoje – choć Eric wciąż nie miał pewności jak – i były niemal tak odprężające jak gorąca kąpiel czy dodające energii niczym poranny prysznic.
Podobnych dziwactw istniało mnóstwo na zbudowanym w Kuźni okręcie i choć Eric starał się utrzymać dyscyplinę wojskową, był skłonny