W Harrarze. Karol MayЧитать онлайн книгу.
Anglik, który mi darował pistolet. Nauczył mnie, jak się z nim obchodzić; zaledwie jednak odjechał, wyczerpały się naboje i broń straciła wartość.
– Mam dużo nabojów – odparł Emir. – Mogę je wszystkie sprzedać.
– Co? Mam kupować? – zapytał sułtan. – Darowujesz mi broń, a naboje każesz kupować? Czy nie wiesz o tem, że naboje należą do rewolweru?
– Wcale nie. Musiałem zapłacić za nie w Adenie moc pieniędzy. Mam jeszcze inne naboje do dwóch pięknych strzelb, które mogę sprzedać. Takich strzelb jeszcze tu nie było; są to dwururki wyrobu amerykańskiego.
– Przynieś je! – rozkazał sułtan.
– Przyniosę z innymi towarami, skoro mi tylko powiesz, żeś zadowolony z podarków, i że możemy rozpocząć nasz targ.
Sułtan obrzucił raz jeszcze dary chciwym wzrokiem i odparł:
– Jestem najpotężniejszym władcą wszystkich krajów. Tak wielki sułtan nie zasługuje na tak mamy haracz, ale Allah jest litościwy, więc i ja chcę być łaskawy. Przynieś, co masz. Najpierw ja poczynię zakupy, później niechaj kupują moi ludzie.
– Idę, ale mylisz się, twierdząc, że nic nie mam godnego ciebie. Mam coś, czego nie posiada żaden książę, żaden sułtan.
– Cóż to takiego?
– Niewolnicę.
– Wszystkie kobiety, czy to matki, czy córki, do mnie należą i mogę wśród nich wybierać wedle upodobania.
– Masz rację. Ale takiej dziewczyny, jaką ja przywiozłem, niema w całym Harrarze.
– Czy to Nubijka?
– Nie.
– Abisynka?
– Także nie.
– A więc?
– Należy do rasy białej – odparł emir bardzo dobitnie.
Sułtan zatoczył ruch radosnego zdumienia.
– Na Allaha! Więc to Turczynka!
– Nie. Turczynka kosztowałaby najwyżej pięćset talarów, niewolnica zaś, którą chcę sprzedać, jest warta tyleż tysięcy.
Sułtan zerwał się z ławki i zawołał:
– A więc jest białą chrześcijanką, niewierną?
Trzeba pamiętać, że w stronach tych europejską niewolnicę uważano za skarb niesłychanie cenny, trudny do opłacenia.
– Tak – odparł emir. – To chrześcijanka.
– Czy jest bardzo biała?
– Jak kość słoniowa.
– Piękna?
– Żadna rajska huryska nie może się z nią porównać.
– Niska?
– Przeciwnie, wysoka i zgrabna, jak palma, która rodzi złote owoce.
Widać było, że chciwość sułtana rośnie z każdą chwilą.
– Opisz ją – rozkazał. – Jakie ma ręce?
– Drobne i delikatne, jak u dziecka; paznokcie jej błyszczą, jak liście róży, jak pierwszy sen jutrzenki.
– A usta?
– Wargi ma jak granaty; zęby lśnią wśród nich jak perły. Kto ją całuje, temu grozi niebezpieczeństwo zapomnienia o życiu, o świecie, o samym sobie.
– Na Allaha, całowałeś ją! – zawołał sułtan, tak zazdrosny, jakby niewolnica należała już do jego haremu.
Emir z trudem krył uśmiech zadowolenia, Zorjentował się, że będzie mógł towar swój zacenić wysoko.
– Mylisz się – odparł. – Jeszcze żaden mężczyzna nie pocałował ust tej dziewczyny.
– Czy jesteś tego pewien?
– Ręczę. Trudno całować, gdy nikt z nią mówić nie może.
– Na Allaha! Czy głuchoniema?
– Nie. Mowa jej brzmi jak śpiew słowika, ale mówi językiem, którego u nas nikt nie rozumie.
– Cóż to za język?
– Tego nie wiem; nigdy go nie słyszałem przedtem. Słyszałem, jak mówią Arabowie, Somali, mieszkańcy Harraru, Indusi, Malajczycy, Turcy, Francuzi i Persowie, ale nikt z nich nie mówił tak, jak ta dziewczyna.
– Skąd ją wziąłeś?
– Spotkałem na Ceylonie Chińczyka, handlarza dziewcząt. Dałem za tę dziewczynę dużo pieniędzy; przeznaczyłem ją dla ciebie.
– Idź i sprowadź niewolnicę wraz z resztą towaru.
Emir oddalił się ze swymi ludźmi, aby spełnić rozkaz sułtana. Tymczasem dla parady powieszono w sali tronowej rewolwer. Gdy wszyscy obecni oddalili się na rozkaz władcy, sułtan zaczął pozostałe skarby znosić osobiście do skarbca.
Wiadomość o przybyciu karawany handlowej wyciągnęła mieszkańców z domów; ale plac przed pałacem sułtana był pusty. Wiedziano o tem, że ludność mogła rozpocząć zakupy dopiero wtedy, gdy pan je skończy. Wiedziano i o tem, że wszelki pośpiech w tym względzie mógłby kosztować życie.
Po niedługim czasie emir wraz z ludźmi swymi i wielbłądami przekroczył bramę; minąwszy przepaściste uliczki, zatrzymał się przed pałacem. Tu zdjęto ciężary z pleców zwierząt; zostawiono chwilowo tylko wielbłąda, który dźwigał na sobie lektykę. Rozpostarto wielkie dywany i rozłożono na nich towary. Zjawił się sułtan, by je obejrzeć. Był sam; nikogo nie dopuszczał do siebie, gdy czynił zakupy.
– Gdzie niewolnica? – zapytał.
– Tam, w atuszy – odpowiedział emir.
– Chcę ją widzieć.
Kupiec opornie potrząsnął głową i rzekł:
– Naprzód martwy towar, później żywy.
Sułtan odparł z gniewem:
– Jam władcą w Harrarze. Należy mnie słuchać. Chcę ją widzieć!
– Władcą moich rzeczy jestem ja sam! – rzekł Arafat, niezbity z tropu. – Kto kupi dużo towaru, ten będzie mógł zobaczyć niewolnicę – nikt inny. Jeżeli nie będę mógł rozporządzać swoją własnością wedle mej woli, odjadę.
– A jeżeli cię zatrzymam? – rzekł groźnie sułtan.
– Mnie zatrzymać? Mnie wziąć do niewoli? – zawołał emir, cofając się o krok.
– Tak, ciebie.
– Tysiące Somali i Arabów przyjdą i uwolnią mnie.
– Znajdą tylko twego trupa. Otwórz lektykę!
– Nie teraz; później.
– Dowiodę ci, że jestem tu władcą.
Po tych słowach postąpił kilka kroków ku lektyce. Emir zagrodził mu drogę i rzekł groźnie:
– Wiem, żeś ty potężniejszy ode mnie. Nie mogę cię uderzyć, ale mam prawo rozporządzać swoją własnością, jak mi się podoba. Jeżeli otworzysz lektykę i spojrzysz na niewolnicę, palnę jej prosto w łeb.
Wyciągnął pistolet i położył rękę na cynglu. Sułtan zmiarkował, że emir mówi poważnie, ustąpił czem prędzej.
– Spełnię twą wolę, – rzekł – ale ostrzegam, abyś nie wystawiał mojej pobłażliwości