Biografie ulic. Jacek LeociakЧитать онлайн книгу.
chaosu i przemocy, w scenerii oblężenia. Naoczny świadek opowiadał: „Ulica sprawiała wrażenie miasta, w którym stłumiono dopiero co rewoltę ludności. Na rogu Krochmalnej i Ciepłej stało wielu żandarmów, wzdłuż ulicy Krochmalnej jechały otwarte auta z żandarmerią, trzymającą karabiny maszynowe gotowe do strzału”. Cała ulica Krochmalna od Ciepłej do Rynkowej miała być poddana dezynfekcji, a wszyscy jej mieszkańcy – kąpieli. „Dziś policja niemiecka, polska i żydowska zamknęła Krochmalną i wyprowadziła 8000 ludzi do kąpieli. Niestety okoliczne męty skradły wiele rzeczy mieszkańcom” – czytamy lapidarną notatkę w dzienniku Czerniakowa. Również Ringelblum napomknął o akcji na Krochmalnej: „Policja polska i żydowska dokonały tam rozboju wespół z łobuzami. Kazali wszystkim opuścić w ciągu dwóch minut mieszkania, a potem zabrali wszystko, pieniądze, produkty, bieliznę itp. Pozostawili gołe ściany. W jednym domu leżało jedenastu chorych na tyfus”. Henryk Bryskier zapisał: „Epidemia tyfusu objęła całą dzielnicę ulicy Krochmalnej, gdzie wyloty zostały zamknięte. Mieszkańców nie wypuszczano z domów, każdy dom stanowił kwarantannę. Już nie potrzeba było zawieszać na każdej bramie dużej żółtej tablicy ostrzegawczej z napisem «Tyfus – wstęp wzbroniony». Bowiem tablice takie były na zamkniętych wylotach. Wśród mieszkańców niemogących się wydostać na ulicę rozgrywały się dantejskie sceny. Zorganizowano dostawę ciepłej strawy, a zakupy prowiantów odbywały się w ten sposób, że Komitety Domowe zbierały od lokatorów pieniądze, wydając je na zewnątrz przez okno funkcjonariuszom żydowskiej Służby Porządkowej, którzy wg wykazu nabywali potrzebne artykuły i tą samą drogą doręczali produkty”.
Drobiazgową relację z przebiegu wydarzeń mamy dzięki Sprawozdaniu Wydziału Akcji i Pomocy Rady Żydowskiej w Warszawie. W tekście nie ma słowa o kradzieżach i gwałtach. Akcja zaczęła się o 4 nad ranem:
Z każdego domu wyprowadzano wszystkich mieszkańców, a także dozorców, zgromadzono na dawnym placu Wielopole i stąd grupami zaprowadzono do łaźni, przeważnie do łaźni przy ulicy Spokojnej. Oddzielono mężczyzn od kobiet, chorych i kaleki wieziono na wózkach ręcznych i rykszach. Znaczną liczbę zakaźnie chorych odwieziono do szpitala. Wykąpane grupy powróciły o 19.30 i około 21 wpuszczono je na Krochmalną i zgromadzono na podwórzach, w sieniach i bramach budynków. 800 osób, których nie zdołano wykąpać w ciągu dnia, zgromadzono w straszliwych warunkach na placu Wielopole, bez jedzenia i ciepłej odzieży. (…) Na skutek deszczu i braku ciepłego posiłku noc była bardzo ciężka. Martwego 5-letniego chłopca wyjęto z rąk matki, 20-letnią dziewczynę znaleziono martwą pod halą. Kobiety z dziećmi na ręku chodziły całą noc, ponieważ nie można było położyć się na asfalcie. (…) O godz. 4 rano na rozkaz Oberleutnanta rozpoczęto wydawać zupę. Wskutek niewystarczającej liczby talerzy brano zupę dosłownie w czapki, chustki, poły płaszczy i marynarek, a nawet w dłonie, ponieważ ludzie przegłodowali 14 godzin. (…) Aby umożliwić jedzenie posiłku dzieciom, sprowadzono 10 funkcjonariuszy Polskiej Policji, która rozproszyła tłum usiłujących wyrwać dzieciom jedzenie z rąk. O godz. 6.30 ponownie poprowadzono ludzi grupami z placu Wielopole do łaźni.
GŁÓD
Głód nadawał gettu niezatarte piętno: opuchłe ciała konających na ulicach, szkielety dzieci błagających o kawałek chleba, „chaperzy” atakujący przechodniów, wyrywający im z rąk i pochłaniający wszystko, co przypominało jedzenie. Publiczną zaś wszechobecność głodu znajdujemy w niezliczonych świadectwach gettowej codzienności. Przytoczę tylko jedno – z opatrzonego datą 6 września 1941 listu Henryki Łazowertówny do Romana Kołonieckiego:
Od pół godziny wyje za oknami spuchnięta żebraczka (naprzeciwko jest tzw. zamożny dom). „Ludzie, pięć groszy, tylko pięć groszy”. (…) Będzie jeszcze chłopiec skrzeczący godzinami w jednym miejscu: „Oc rachmunes…” (Daj jałmużnę) i dziewczynka z „Oc mycłajch…” (Miej litość) i coś małego, niewiadomej płci, ze swoim „arf a rup a sztykełe brojt” (Rzuć w dół kawałek chleba). Będzie dwóch braci, potwornych opuchlaków, którzy tylko jęczą. Nogi – czerwone kloce z wielkimi bąblami, jak od oparzelin, i twarze jak u kałmuków: żółte, baniaste policzki, w których oczy po prostu giną za spuchlizną. Będzie starucha, czołgająca się po jezdni na grzbiecie. Będzie przemiły, może siedmioletni «orator» z wielkim koszykiem, taszczący za rękę trzyletniego braciszka z owiązaną głową. Oracja jest nieodmiennie taka: „Szanowne, kochane państwo, zlitujcie się na te dwoje małe, biedne dzieci, rzućcie kawałeczek chleba, rzućcie kruszynkę chleba, albo stare skórki od chleba, albo jeden kartofel. A za to państwo nigdy nie będą głodne i nigdy nie będą potrzebowały prosić. Szanowne państwo, rzućcie kawałeczek chleba na te dwoje małe, głodne dzieci”.
Wśród dobrze, nieraz wręcz elegancko ubranych przechodniów snuło się coraz więcej wycieńczonych, odzianych w łachmany ludzkich cieni. Niektórzy mieli jeszcze siły, by krążyć po getcie, inni – półleżąc, półsiedząc – dogorywali na chodnikach lub w bramach. Głodni i chorzy umierali w biały dzień, na zatłoczonych ulicach. „Gazeta Żydowska” donosiła 23 maja 1941 roku: „Przy ulicy Krochmalnej zasłabły w pewnej chwili jednocześnie i przed przybyciem pomocy lekarskiej równocześnie zmarły dwie przechodzące kobiety, których nazwisk nie zdołano ustalić. Jedna z kobiet liczyła około 50 lat, ubrana była w zniszczoną spódnicę czarną, brązowy sweter i szarą chustkę. Druga kobieta liczyła około 35 lat, ubrana w czarne buciki, kraciastą sukienkę i szarą kurtkę”. Znamienne, jak szczegółowo „Gazeta Żydowska” opisuje ubranie zmarłych z głodu. W numerze z 6 czerwca 1941 roku czytamy o nagłym zgonie nieznanego mężczyzny na rogu Krochmalnej i Żelaznej. Dowiadujemy się, że zmarły miał około 50 lat, był szatynem, nosił wąsy i ubrany był „w szarą marynarkę i brązowe spodnie”.
Długotrwały stan skrajnego wygłodzenia nie tylko wyniszcza doszczętnie cały organizm człowieka, lecz także powoduje destrukcję psychiki, woli, odbiera zdolność osądu moralnego. Drastycznym tego przykładem jest szaleństwo głodowe, prowadzące do kanibalizmu. W getcie warszawskim odnotowano cztery udokumentowane wypadki kanibalizmu: 15 grudnia 1941 na ulicy Śliskiej 53; 19 lutego 1942 na ulicy Krochmalnej 18 m. 20; tuż po 19 lutego 1942 na ulicy Krochmalnej 13 m. 20; na ulicy Solnej 30 (data nieznana).
W Archiwum Ringelbluma znajduje się relacja napisana w języku jidysz pt. „Wypadki kanibalizmu na Krochmalnej 13”. Opisane w niej wypadki nastąpiły w domu Krochmalna 13 w tym samym czasie co przy Krochmalnej 18.
Widząc leżące obok siebie martwe, bezpomocne ciało, matka resztką sił, wielkim wysiłkiem zlazła ze swej pryczy, podpełzła na czworakach do swego martwego dziecka i zaczęła je gryźć w łydkę. Przypadkowo jakiś szmugler, który szedł do sąsiedniego mieszkania, przez pomyłkę otworzył drzwi do mieszkania nr 20 i zobaczył straszną scenę, jak pół martwa istota wgryza się zębami w martwe ciało. Nie wiedząc, że czyni to matka ze swoim potomkiem, przede wszystkim odciągnął ją od trupa, a potem wyszedł na podwórze i zawołał ludzi (…). Na pytanie, co zrobiła i dlaczego, nieszczęsna odpowiedziała, że jest strasznie głodna i już ostatnimi siłami walczy; gdyby nie miała trupa, zaczęłaby się sama zjadać, bo żebrać już nie ma sił. (…) Po tym wypadku sąsiedzi i komitet domowy zaczęli odżywiać nieszczęsną matkę, przynosili jej jedzenie, ale ona już nie mogła przyjmować jedzenia. Widocznie rzucenie się na ciało jej własnego dziecka było wielkim i ostatnim wysiłkiem z jej strony i tak nią wstrząsnęło, że popadła w apatię, a będąc również wyczerpana, nie mogła dłużej żyć i w ciągu trzech dni umarła.
W kamienicy przy Krochmalnej 18 mieszkała wraz ze swoim synem Rywka Urman. Pod datą 20 lutego 1942 Czerniaków zanotował w dzienniku, że pułkownik Szeryński, komendant policji żydowskiej, zameldował mu „o wypadku ludożerstwa w dzielnicy