Biografie ulic. Jacek LeociakЧитать онлайн книгу.
encyklopedycznym, syntezą historyczną czy zarysem monograficznym. Korzystając z formuły eseju historycznego, staram się być wierny nie tylko faktom, wydarzeniom, postaciom oraz całej historycznej materii, lecz także ludzkim doświadczeniom i emocjom, nie ukrywając też własnego emocjonalnego stosunku do tego, co opisuję. W pewnym sensie Biografie ulic stanowią – pośrednio – moją własną, duchową i topograficzną autobiografię.
Zasobem źródłowym są dla mnie archiwalne dokumenty, świadectwa i relacje (Archiwum Państwowe w Warszawie, Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, Archiwum Yad Vashem w Jerozolimie, relacje oral history z USC Shoah Foundation Institute i inne), literatura varsavianistyczna, prasa przedwojenna, okupacyjna i powojenna. Cennym materiałem źródłowym są także zdjęcia oraz opracowania kartograficzne.
Chciałbym podziękować tym, z którymi poznawałem dzieje tej części Warszawy, szczególnie czas najtragiczniejszy – historię getta: Rucie Sakowskiej, Israelowi Gutmanowi, a nade wszystko mojej przyjaciółce Barbarze Engelking, z którą nie pamiętam już od kiedy krążymy wspólnie wokół getta warszawskiego. Dziękuję Monice Polit i Karolinie Szymaniak za rady, pomoc i konsultacje jidyszystyczne, a Marcie Janczewskiej za wsparcie w wędrówkach wśród dokumentów Archiwum Ringelbluma. Dziękuję Marcie Hekselman za podzielenie się historią rodzinną. Przede wszystkim jednak dziękuję moim rodzicom, że zamieszkali na Muranowie, gdzie się urodziłem; mojej żonie, że pierwsza przecierała ścieżki w Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego; moim dzieciom, za to, że są. Im tę książkę dedykuję. Osobne podziękowania należą się przyjaciołom z Domu Spotkań z Historią i dobremu duchowi tego miejsca, Katarzynie Madoń-Mitzner. To oni zaprosili mnie kiedyś, bym poprowadził cykl spotkań o ulicach getta. Bez nich ta książka by nie powstała.
SIENNA
ZNALAZŁA SIĘ MIĘDZY ZŁOTĄ A ŚLISKĄ, I NIE BYŁO TO PRZYPADKOWE SĄSIEDZTWO. PROWADZIŁA Z ELEGANCKIEGO CENTRUM DO SZEMRANYCH PERYFERII MIASTA I NIEBEZPIECZNIE BYŁO POKAZYWAĆ SIĘ NA NIEJ PO ZMROKU. ŻEBY JĄ OCALIĆ PRZED ODERWANIEM OD GETTA, MIESZKAŃCY PRZEZNACZYLI DUŻO ZŁOTA NA ŁAPÓWKI. NIC TO NIE DAŁO. SIENNA W SZCZEGÓLNY SPOSÓB ZWIĄZANA BYŁA Z JANUSZEM KORCZAKIEM. TAM – W SZPITALU DLA DZIECI IM. BERSOHNÓW I BAUMANÓW – ZACZYNAŁ KARIERĘ LEKARZA. TAM TEŻ ZAMKNĄŁ ZA SOBĄ DRZWI DOMU SIEROT POD NUMEREM 16 I POSZEDŁ ZA DZIEĆMI NA UMSCHLAGPLATZ. ZNISZCZONA PRZEZ BOMBY I OGIEŃ WOJNY, UNICESTWIONA CZĘŚCIOWO PRZEZ PAŁAC KULTURY I NAUKI, ZASŁONIĘTA WIEŻOWCAMI HOTELI, BIUROWCÓW I APARTAMENTOWCÓW, POROZCINANA NOWYMI ARTERIAMI, JESZCZE GDZIENIEGDZIE ISTNIEJE. I MOŻNA DOTKNĄĆ MURÓW JEJ STARYCH KAMIENIC. NAWET MURKU MIĘDZY POSESJAMI, KTÓRĘDY BIEGŁA NIEGDYŚ GRANICA GETTA.
HISTORIA
Opowieści o Siennej zaczynają się zazwyczaj podobnie: od bajkowej idylli, od „dawno, dawno temu…”, od pól, łąk, ogrodów, sadów i glinianek, które się tam kiedyś rozciągały. We wspomnieniach Stefanii Podhorskiej-Okołów nie ma już miejsca na idyllę. Sienna jej dzieciństwa, czyli końca XIX wieku, pojawia się jako ulica „smutna i zaniedbana”. Utraciła sielankowy podmiejski charakter i podobnie jak znaczne obszary Warszawy na przełomie XIX i XX wieku odznaczała się prymitywnymi warunkami higienicznymi. Wodę czerpano z mało wydajnych i zazwyczaj zanieczyszczonych studzien. Śmieci i nieczystości zalegały ulice. Sienna wraz z Nowolipiem i Żelazną były w tej części Warszawy wyznaczone do zrzucania śmieci i błota. Ówczesna panorama Siennej wyglądała tak: „długie szeregi wysokich, ciemnych parkanów, brak kamienic, rzadkie latarnie gazowe, pustka i głusza czyniły ją obcą i odstręczającą”. Fabryki, składy, zwisające z rynny jakiejś rudery truchło szczura zaduszonego przez koty. Na dachach drewnianych parterowych domów, między zapadającymi się krokwiami, leżała pofalowana, wytrawiona przez deszcze i śniegi papa. „Można było widzieć w bramie Żydka piekarczyka, jak ustawia na kozłach długie deski z rzędami białych bułeczek do wyrośnięcia” – wspomina autorka i na prawach kontrastu przywołuje obraz sklepu kolonialnego na rogu Marszałkowskiej. Właściciel to „pulchny jegomość w sile wieku, rozmowny i ruchliwy, o okrągłej gładko wygolonej twarzy”. Na ladzie siedział „prześliczny, szaro-biały, puszysty kot angora, milczący i nieruchomy sobowtór swego pana”. Mamy więc „gruźliczego piekarczyka i wypasionego kota – dwóch mieszkańców ulicy Siennej”. Krajobraz mroczny, zaludniony przez rzemieślniczą biedotę, tylko w słoneczny niedzielny poranek tętniący radosnym podnieceniem, kiedy z ulicy Siennej „wyfruwały na miasto dziewczęta o zgrabnych stopach, wysznurowanych taliach, córki szewców, bednarzy, stolarzy, maglarek, młode praczki, prasowaczki, podręczne, ekspedientki okolicznych sklepików, ufryzowane, pachnące mydłem Pulsa, czasem buchające tanimi perfumami jak zakład fryzjerski, ubrane odświętnie, ale nie jaskrawo, z wielkomiejską, dyskretną elegancją rodowitych warszawianek”.
Jerzy Stempowski zaczynał swój esej Wronia i Sienna, opublikowany w 1951 roku w „Kulturze” paryskiej, od konstatacji zniszczenia i dramatycznego przerwania ciągłości historii, od katastrofy, która wydaje się tak odległa jak zburzenie Troi. Tamta pozostawiła po sobie nieśmiertelne świadectwa w kulturze. Ta – warszawska – umyka opisowi. „Nikt (…) nie mówił o Warszawie tonem głębokim i żałosnym, jakim Eurypides mówi o Troi” – twierdzi autor Esejów dla Kasandry, gdzie znalazł się cytowany tu tekst. Ale Stempowskiemu nie chodzi o treny poświęcone zamordowanemu miastu i jego mieszkańcom. Boleje nad tym, że dawna Warszawa, która obróciła się w gruzy i bezpowrotnie zniknęła z powierzchni ziemi, w literackich świadectwach przedstawiana jest bez należytej dbałości o sumienne zarysowanie konkretu, wierności wobec topografii, skrupulatności w oddaniu szczegółu. Nawet Prus i Żeromski „zdają się mówić o niej tylko mimochodem, dla umiejscowienia akcji powieści”.
Zanim stała się Sienną, była zwykłą drogą, biegnącą między gruntami należącymi do szpitala św. Ducha oraz do pochodzącej z Węgier i znanej w Rzeczypospolitej rodziny Wesslów. Niezbyt dobrze zapisał się w historii najsłynniejszy z Wesslów – Teodor. Był bratankiem królewiczowej Marii Józefy z Wesslów Sobieskiej, żony Konstantego Władysława Sobieskiego, syna króla Jana III Sobieskiego, ale przede wszystkim podskarbim wielkim koronnym w latach 1761–1775. Teodor kupił ten urząd od Henryka Brühla, pierwszego ministra króla Augusta III Sasa, postaci równie wpływowej, co mrocznej. Zafascynował on Józefa Ignacego Kraszewskiego, który poświęcił mu serię powieści. Intrygant, łapówkarz, kluczowy rozgrywający na dworze saskim, mason, kolekcjoner orderów (szczególnie mających świętych patronów: Huberta, Henryka, Andrzeja Apostoła, Aleksandra Newskiego), a także zegarków, miśnieńskiej porcelany i peruk – liczył Brühl na nielegalne dochody z uruchomionej właśnie mennicy polskiej. Przeliczył się. Łapówkarz przechytrzył łapówkarza. Świeżo upieczony podskarbi koronny Teodor Wessel zdążył już bowiem wziąć łapówkę od fałszerzy żydowskich i pruskich. W efekcie „Żydzi Pocieja, mincerze sascy, a na jeszcze większą skalę pruscy zalewali kraj miedzią i podłym srebrem, tak że wartość złotego coraz spadała, a coraz nowe redukcje tej monety przyprawiły Polskę o stratę 100–200 milionów; dukaty obce obrzynano na dwie trzecie; w kraju obiegało niemal tyle monety obcej, co własnej, a znali się na niej dobrze tylko Żydzi” – podaje w swych wspomnieniach Sabina z Gostowskich Grzegorzewska. Początkowo przeciwnik konfederacji barskiej, stał się Wessel później jej orędownikiem i jednym z przywódców. Przypuszcza się, że współorganizował niesławne i nieudane porwanie króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Po upadku konfederacji znalazł się w gronie tych zdrajców, którzy w 1773 roku podpisali traktat sankcjonujący pierwszy rozbiór Polski. Urząd podskarbiego koronnego sprzedał znacznie większemu od siebie łajdakowi Adamowi Ponińskiemu. Sam popadł w długi, został zlicytowany, a jego majątek przejął Bank Berliński. Zdrajca Poniński też skończył marnie jako bankrut.
Dawną drogę narolną, otwartą na podmiejskie krajobrazy i obsadzoną drzewami, wytyczono jako ulicę w 1767 roku,