Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
itle>
Copyright © Remigiusz Mróz, 2015
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2015
Redakcja: Karolina Borowiec
Korekta: Magdalena Owczarzak
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Wydanie elektroniczne 2015
ISBN 978-83-7976-248-4
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
Dariusz Nowacki
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
fax: 61 853-80-75
Legum servi sumus ut liberi esse possimus.
– „Abyśmy mogli być wolni, jesteśmy niewolnikami prawa”.
Rodzicom, ta, wszystkie poprzednie i każda kolejna
Prolog
Joanna Chyłka weszła do pokoju widzeń i usiadła naprzeciw swojego klienta. Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu, myśląc o grożącej mu karze.
Dożywocie z możliwością warunkowego zwolnienia po dwudziestu pięciu latach.
Nie brzmiało to dobrze. Szczerze mówiąc, lepiej brzmiałaby diagnoza o nieuleczalnej chorobie. Godzina w więziennej celi to sporo, ale całe życie? Gdyby w polskim porządku prawnym wciąż funkcjonowała instytucja kary śmierci, ten facet stałby już pod szubienicą. I pewnie byłby za to wdzięczny.
Chyłka bacznie go obserwowała, starając się ocenić, z kim ma do czynienia. Pierwsze spotkania zawsze są trudne – oskarżeni z urzędu nie ufają prawnikom, przynajmniej dopóty, dopóki nie pojawi się iskierka nadziei, że obrońca naprawdę zrobi wszystko, by wyciągnąć ich z bagna, w którym się znaleźli.
Wchodząc do pokoju widzeń, była przygotowana na najgorsze. Nie przypuszczała jednak, że będzie aż tak źle. Broniła już wielu socjo-, psycho- i innych -patów, ale do tej pory nie trafiła na kogoś, kto sprawiałby tak niepokojące wrażenie.
– Widzę, że żadne z ciebie niewiniątko – odezwała się, przeglądając rozłożone na stole dokumenty.
Postawiono mu zarzut z artykułu sto czterdziestego ósmego, paragrafu drugiego – zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. I jeśli kiedykolwiek Chyłka mogła zgodzić się z literalnym brzmieniem przepisu, to właśnie w tym przypadku. Choć może bardziej adekwatny byłby zapis „ze szczególnym okrucieństwem i wyjątkowym skurwysyństwem”.
Sprawca patrzył na metalowy blat stolika, nie odpowiadając. Dopiero po chwili powoli podniósł wzrok. Gdy spojrzał jej w oczy, odniosła wrażenie, jakby spozierało na nią zło w czystej postaci.
Był winny jak ocet. Bez dwóch zdań.
– Co chcesz osiągnąć? – zapytała, odsuwając papiery.
Wciąż cisza.
– Przypuszczam, że nie orzeczenie niewinności czy zmniejszenie kary, bo choć trochę byś się postarał.
Nadal nie odpowiadał.
– Słyszysz mnie w ogóle?
– Słyszę.
W jego głosie też było coś niepokojącego. Chyłka poczuła się, jakby ktoś drapał po jej duszy postrzępionymi paznokciami. Była jednak zadowolona, że mężczyzna w końcu się odezwał.
– Wiesz, ile kosztuje godzina mojej pracy?
– Jestem pewien, że więcej, niż powinna.
Dopiero teraz na dłużej zatrzymał spojrzenie na jej twarzy. Joanna poczuła, jak oblewa ją fala gorąca.
– Ale ty się tym nie przejmujesz – zauważyła. – Wszystkie rachunki płaci tatuś, prawda?
Nie odpowiedział.
Jego ojciec oficjalnie był szanowanym biznesmenem i bezwzględnym graczem na arenie gospodarczej. Prywatnie natomiast pijusem, który nie wiedział, kiedy przestać. Tylko Chyłce zawdzięczał to, że nigdy nie skazano go za szereg seksualnych zabaw z dziewczynami przekraczającymi rosyjsko-polską granicę w mazurskich lasach.
– Musi być z ciebie dumny – dodała.
– Na pewno.
– Wyrzekł się ciebie na oczach kamer co najmniej pięciu stacji telewizyjnych. I mimo to płaci za twoją obronę. Dlatego tracimy czas? Chcesz mu w ten sposób dać prztyczka? Słabo, chłopie… słabo.
Odpowiedziała jej cisza. Prawniczka uzmysłowiła sobie, że takimi tanimi chwytami nie zmusi go do mówienia. Innymi zresztą też nie. Zwyrodnialec, który zabił młodą dziewczynę i jej chłopaka, a potem siedział wraz z trupami w mieszkaniu przez dziesięć dni, nie był podatny na manipulacje. Nie chodziło o to, że miał mocną psychikę. Taki człowiek żył we własnym świecie, gdzie konwencjonalne metody się nie sprawdzały.
– Dobra, skończmy to pierdolenie – zaproponowała wreszcie.
– Jest jednostronne.
Przełknęła ślinę.
– Czego ode mnie oczekujesz? – zapytała, splatając dłonie na stole. Wysunęła nieco głowę w jego kierunku, by pokazać, że nie ma żadnych obaw. – Wiesz, że jestem tutaj, żeby wykonać pewną robotę. I tylko od ciebie zależy, jaką drogą pójdziemy.
– Wykonaj robotę pod stołem – powiedział, odginając się do tyłu i opuszczając wzrok na swoje krocze.
Niespecjalnie ją to zdziwiło. Praktykowanie prawa karnego wiązało się z systematycznym wysłuchiwaniem aluzji seksualnych wszelkiej maści. Mówiło się, że to prokuratorki muszą mieć grubą skórę, by dzień w dzień oglądać rozkładające się zwłoki, ale zdaniem Chyłki to adwokatki miały prawdziwie gównianą robotę. Zobaczyć trupa, pójść do domu i zapomnieć – żaden problem. Wystarczyło otworzyć dobre wino i zalać te wspomnienia. Z autopsji jednak wiedziała, że kiedy oskarżony pluje na swoją obrończynię albo zaczyna onanizować się, patrząc jej prosto w oczy, niełatwo wymazać to z pamięci. Oprócz tego trzeba było nasłuchać się najbardziej pomysłowych synonimów słów „penis”, „pochwa” i „spółkowanie”. A następnego dnia wrócić do tego samego gościa i uśmiechać się od ucha do ucha, bo w końcu jest klientem.
– Jak tak dalej pójdzie, to ty będziesz wykonywał robotę pod stołem – odezwała się po chwili. – Słyszałam, że na Białołęce jest sporo takich, którzy chętnie się tobą zajmą.
Milczał. Ten argument też do niego nie trafił.
– Nie chcesz opowiedzieć światu, dlaczego ich zabiłeś?
Joanna chwyciła się ostatniej deski ratunku. Każdy psychol lubił się chełpić swoimi czynami i przypisywać im drugie dno. Ten jednak nadal po prostu na nią patrzył.
– Musiałeś wpaść w prawdziwy szał, co? – zapytała, wypstrykując papierosa z paczki. Obróciła ją do oskarżonego. – Wiesz, że dziennikarze nadal szukają motywu? Krążą tylko czyste spekulacje. Prokuratura nic nie ma, o policji nie wspomnę. Twój ojciec twierdzi, że nie zna tych ludzi. Nic cię z nimi nie łączyło. – Zrobiła pauzę. – Nic, prócz twoich odcisków palców na narzędziach zbrodni i śladów biologicznych na ciałach.
Przeszły ją ciarki, gdy użyła liczby mnogiej. Zazwyczaj zabójcy używali jednego rodzaju broni – jeśli kłuli, to rzadko zdarzało się, by robili na moment przerwę i zmieniali nóż. Jeśli dusili, to nie zostawiali ofiary na kilkadziesiąt sekund, by mogła poluzować więzy, a potem nie wracali i nie walili młotkiem w jej tchawicę.
W tym przypadku jednak tak