Zakon. Piotr KościelnyЧитать онлайн книгу.
przyszłym tygodniu ten oto siedzący z nami minister zaproponuje prezydentowi i premierowi stworzenie holdingu. Nazwijmy go roboczo Polski Holding Zbrojeniowy. Będzie on zrzeszać wszystkie firmy z branży przemysłu zbrojeniowego. Na miejsce prezesa mam już jednego kandydata. Jesteś nim ty. Będziesz miał wpływ na wszystko, co trafia do wojska. Począwszy od niezbędników, poprzez piżamy, a na najnowocześniejszych elementach uzbrojenia kończąc. Będziesz miał w chuj pieniędzy, będziesz zwiedzał świat, spotykał się z szefami państw. Życie jak hrabia. Oczywiście będziesz musiał pamiętać, że tak samo łatwo zdjąć cię ze stanowiska, jak na nie wsadzić. Może nawet łatwiej. Wchodzisz w to?
– Gdzie mam podpisać ten cyrograf? – odpowiedział z uśmiechem generał Dryl.
– Nigdzie. Niczego nie musisz podpisywać. Wystarczy, że uściśniemy sobie dłonie. Teraz my musimy znikać. Ja lecę do siebie, a minister na spotkanie u premiera.
Pożegnali się, a komendant usiadł wygodnie w swoim fotelu, zastanawiając się nad pięknie rysującą się karierą.
Mężczyźni, którzy opuścili jego gabinet, stanęli przy windzie. Minister uśmiechnął się do generała.
– Mówiłem, że łatwo pójdzie? Na kasę każdy poleci. Własną matkę by oddał na organy za to, co mu obiecałeś.
– Ja mu coś obiecałem? Posiedzi miesiąc na stołku, a potem trzeba będzie się go pozbyć. Albo lepiej się go pozbyć, zanim na stołku usiądzie. Na tę chwilę za dużo osób na wysokich stanowiskach znika. Zdobądź próbkę jego pisma. Trzeba list pożegnalny mu przygotować. Rozumiesz – żona mnie zdradza, zdefraudowałem fundusz operacyjny, ulubiona rybka zdechła, więc zmusza mnie to do strzelenia sobie w durną pałę. Ale to na spokojnie. Najpierw trzeba zdobyć sterownik, a potem wyślemy czyścicieli. Dobra, spieprzaj, dziadu, jak mawiał klasyk.
Pożegnali się i każdy udał się do swoich obowiązków. Generał Dobrowolski obserwował, jak minister wsiada do rządowej limuzyny i odjeżdża. Minister nie zauważył, że w ślad za nim ruszył dyskretnie stary ford mondeo, w którym siedziało dwóch mężczyzn. Ich twarze nie zdradzały emocji. Gdyby minister uważnie się im przyjrzał, rozpoznałby te osoby. Widział ich niespełna tydzień wcześniej, jak wychodzili z gabinetu Dobrowolskiego. Wtedy uśmiechnęli się do niego, ale ich oczy były zimne.
Generał tylko raz spojrzał na szybko oddalającą się rządową limuzynę i śledzącego ją forda. Po chwili wyciągnął telefon i wybrał numer znany tylko jemu. Głos po drugiej stronie odezwał się po pięciu sygnałach.
– Zdrawstwuj, towariszcz. – Głos po drugiej stronie brzmiał głucho.
– Zdrawstwujtie, Siergieju Aleksandrowiczu – przywitał się generał.
– Wsio w poriadkie? Naczinajem płan B?
– Da. Uże wsio choroszo. Naczinajem – odparł Dobrowolski i przerwał połączenie.
Wiedział, że wieczorem odbędzie się spotkanie najwyższego kierownictwa „Zakonu”. Tradycyjnie jego miejscem będą budynki po byłym PGR-ze, które „Zakon” kupił dwa lata wcześniej.
Rozdział III
Irak, 1 kwietnia 2005 r., godz. 12:00
Zwoliński
Obserwowałem lądujące śmigłowce. Kątem oka dostrzegłem, że macha do mnie dowódca bazy. Podszedłem do niego i po chwili razem spoglądaliśmy na manewry pilotów maszyn.
– Jest pan gotowy, panie kapitanie? – zapytał pułkownik Cisek.
– Na co, panie pułkowniku? – odpowiedziałem.
– Na przyjęcie naszych czcigodnych gości, oczywiście. Zastanawiam się, czy powinienem rozwinąć czerwony dywan. Przepraszam, kapitanie, ale wojsko już nie jest takie jak kiedyś. Kiedyś takie zagrywki góry były nie do pomyślenia. Chlało się po jednostkach, czasem jakaś kontrola była. Czasem ktoś dostał zjebkę. Ale ogólnie panował porządek, szacunek do munduru. A teraz? Jakiś bubek, co został ministrem, traktuje pułkownika jak gówniarza. Świat zbliża się ku końcowi – stwierdził z żalem pułkownik.
– Niech pan się nie mazgai, panie pułkowniku. Zróbmy wszystko, aby ta wizyta była krótka i byśmy mogli po jej zakończeniu spojrzeć sobie w twarz bez obrzydzenia – odparłem. – Mam nadzieję, że nie splamimy munduru żołnierza Wojska Polskiego.
Na te słowa pułkownik już się nie odezwał. Obserwowaliśmy trzy śmigłowce, które wylądowały na terenie bazy. Po chwili z jednej z maszyn wyszło kilku mężczyzn. Nie nosili mundurów. Wyglądali jak najemnicy. Twarze wyciosane jak z jednego kawałka kamienia. Zero emocji, zero jakichkolwiek ludzkich uczuć. Przez myśl przeszli mi bohaterowie Uniwersalnego żołnierza. Film ten opowiadał o żołnierzach przyszłości stworzonych z martwych komandosów. Goście bazy wyglądali podobnie jak tamci bohaterowie. Ubrani byli w spodnie bojówki w kolorze oliwkowym, białe T-shirty, kamizelki i wojskowe obuwie taktyczne. Każdy z nich miał broń w kaburze biodrowej, a oprócz broni osobistej także MP5. Przez chwilę zastanawiałem się, kim oni są. Gdy zaczęli iść w naszym kierunku, widać było, że przeszli szkolenie wojskowe. W ich ruchach dostrzegałem gotowość. Podejrzewam, że gdyby padł rozkaz z ust ich dowódcy, nie zawahaliby się użyć broni przeciw żołnierzom bazy. Ich zachowanie przypominało zachowanie żołnierzy GROM-u. Odniosłem wrażenie, że wraz z pojawieniem się tych mężczyzn pojawiły się kłopoty.
Po chwili cała szóstka przybyszów stanęła obok mnie i dowódcy bazy. Mężczyzna, który, jak sądziłem, był ich dowódcą, odezwał się:
– Pułkowniku, chodźmy z tej patelni do jakiegoś ustronnego miejsca.
– Nie chcę być nieuprzejmy, ale w Wojsku Polskim obowiązują odpowiednie regulaminy i wypadałoby oddać honory dowódcy bazy – stwierdził zaczepnie pułkownik.
– Pułkowniku. Jak będzie pański pogrzeb, to postaram się być pośród kompanii honorowej i mogę panu obiecać, że oddam panu honor. Strzelając salwę honorową. Proponuję przestać się spierać o pierdoły. Proszę zaprowadzić nas do siebie – odpowiedział dowódca grupy.
Widząc, że rozmowa przybiera agresywny ton, postanowiłem się włączyć.
– Panowie, po co te sprzeczki? Przejdźmy do konkretów. Witamy na irackiej ziemi, w bazie Polskiego Kontyngentu Wojskowego – rzekłem, starając się przybrać przyjazną minę.
– Myli się pan, panie kapitanie. Nas tu nie ma. Nigdy nas tu nie było – odezwał się mężczyzna stojący obok dowódcy grupy gości.
Popatrzyłem w jego stronę i nasze spojrzenia się spotkały. Z jego oczu biło zimno. Twarz nie wyrażała żadnych emocji. Miał bliznę na czole. Zastanawiałem się, od czego powstała. Kątem oka zauważyłem, że pozostali z grupy niezauważalnie mocniej zacisnęli dłonie na MP5, a ich palce wskazujące nieznacznie przesunęły się na języki spustowe. Aby nie doszło do niepotrzebnej wymiany ognia, stwierdziłem:
– Panowie, nie ma sensu się spierać, gdzie ktoś jest, a gdzie go nie ma. Gdzie był, a gdzie go nie było. Jesteśmy w podobnej sytuacji. Wy nie chcecie tu być, a my nie chcemy, abyście tu byli. Jednak dostaliśmy wyraźne rozkazy i staramy się je wykonać. Z obrzydzeniem i niesmakiem. Postaramy się, abyście opuścili naszą bazę jak najszybciej. Zróbmy, co trzeba. Panie pułkowniku, proponuję, abyśmy zaprosili naszych gości do pańskiego gabinetu i załatwili sprawę, jak najlepiej potrafimy. Co pan na to?
– Tak, kapitanie. Ma pan rację, załatwmy to. Zapraszam, panowie – rzekł dowódca bazy.
Pułkownik odwrócił się i wolnym krokiem udał się do swojego biura. Jego ruchy zdradzały, że został pokonany w słownej rozgrywce z dowódcą przybyłej grupy. Pierwszy raz widziałem, by ktokolwiek okazał taki brak szacunku dla oficera dowodzącego bazą wojskową. Aby pułkownika tak zjechać, to