Эротические рассказы

Paragraf 22. Joseph HellerЧитать онлайн книгу.

Paragraf 22 - Joseph Heller


Скачать книгу
na raty, nawet złote rybki. Resztę pieniędzy wyciągnął od chciwych krewniaków w zamian za obietnicę udziału w zyskach. Jego gabinet mieścił się na Staten Island w małym domku, który w razie pożaru stałby się pułapką bez wyjścia, zaledwie o cztery przecznice od przystani i o jedną przecznicę od domu towarowego, trzech gabinetów kosmetycznych i dwóch skorumpowanych aptekarzy. Był to nawet dom narożny, ale to nic nie pomagało. Ruch ludności był tu niewielki i mieszkańcy trzymali się lekarzy, do których przywykli od lat. Stos rachunków rósł szybko i wkrótce doktorowi zabrano najcenniejszy sprzęt medyczny, arytmometr i maszynę do pisania. Złote rybki zdechły. Na szczęście, kiedy sytuacja wyglądała już beznadziejnie, wybuchła wojna.

      – Sam Bóg mi ją zesłał – wyznał doktor Daneeka z powagą. – Wkrótce większość lekarzy powołano do wojska i sytuacja natychmiast się poprawiła. Narożna lokalizacja ujawniła swoje zalety i ani się obejrzałem, jak obsługiwałem większą liczbę pacjentów, niż mogłem obsłużyć należycie. Zażądałem większej prowizji od obu aptekarzy. Gabinety kosmetyczne dostarczały mi paru skrobanek tygodniowo. Wszystko szło jak najlepiej i nagle zobacz, co się stało. Przysłali faceta z komisji poborowej, żeby mnie zbadał. Miałem kategorię D. Zbadałem się bardzo szczegółowo i stwierdziłem, że nie nadaję się do służby wojskowej. Zdawałoby się, że moje słowo powinno wystarczyć, skoro byłem lekarzem cieszącym się dobrą opinią w okręgowym stowarzyszeniu lekarskim i w innych lokalnych organizacjach. Okazało się jednak, że to nie wystarcza, i nasłali na mnie tego faceta, żeby sprawdzić, czy aby na pewno mam jedną nogę amputowaną w biodrze i jestem beznadziejnie przykuty do łóżka na skutek nieuleczalnego artretyzmu na tle reumatycznym. Yossarian, powiadam ci, żyjemy w epoce podejrzliwości i upadku wartości duchowych. To straszne – oburzał się doktor głosem drżącym z emocji. – To straszne, kiedy twoja umiłowana ojczyzna nie wierzy nawet słowu dyplomowanego lekarza.

      Doktor Daneeka został powołany do wojska i wysłany na Pianosę jako lekarz lotnictwa, mimo że latanie napawało go przerażeniem.

      – Czy ja muszę kusić los w samolocie? – zauważył, mrugając swymi piwnymi, urażonymi, niedowidzącymi oczkami. – On mnie znajdzie i na ziemi. Jak tę dziewicę, o której ci mówiłem, że nie mogła mieć dziecka.

      – Jaką znów dziewicę? – zdziwił się Yossarian. – Zdawało mi się, że opowiadałeś o jakimś młodym małżeństwie.

      – To jest właśnie ta dziewica, o której mówię. Byli parą dzieciaków, nieco ponad rok po ślubie, kiedy przyszli do mnie, nie zamawiając wizyty. Trzeba ci ją było widzieć! Była piękna, młoda, urocza. Stanęła w pąsach, gdy ją spytałem o miesiączkę. Nie zapomnę jej do końca życia. Zbudowana była jak marzenie, a na szyi miała medalik ze świętym Antonim, zwisający pomiędzy parą najpiękniejszych piersi, jakich nigdy nie oglądałem.

      „To musi być okropna pokusa dla świętego Antoniego” – zażartowałem, żeby ją trochę ośmielić, rozumiesz.

      „Święty Antoni? – spytał jej mąż. – Kto to jest święty Antoni?”

      „Proszę spytać żony – powiedziałem. – Ona panu powie, kto to jest święty Antoni”.

      „Kto to jest święty Antoni?” – pyta on.

      „Kto?” – pyta ona.

      „Święty Antoni”.

      „Święty Antoni? – spytała. – Kto to jest święty Antoni?”

      Kiedy obejrzałem ją sobie dokładnie w moim gabinecie, stwierdziłem, że jest jeszcze dziewicą. Podczas gdy ona wciągała pasek i przypinała do niego pończochy, porozmawiałem w cztery oczy z jej mężem.

      „Co noc – pochwalił się ten mądrala. – Nie opuszczam ani jednej nocy. – Mówił z wielką pewnością siebie. – Robimy to nawet rano przed śniadaniem” – chwalił się dalej.

      Było tylko jedno wyjaśnienie. Poprosiłem ich oboje i zademonstrowałem im stosunek na gumowych modelach. Miałem takie modele wyposażone we wszystkie organa płciowe; celem uniknięcia skandalu trzymałem je w oddzielnych szafkach. Teraz już ich nie mam oczywiście, nie mam nawet swojej praktyki. Jedyne, co mi zostało, to ta za niska temperatura, która mnie zaczyna nie na żarty niepokoić. Te dwa wałkonie, które mi pomagają, są do niczego jako diagności. Potrafią tylko narzekać. Im się wydaje, że mają kłopoty? To co ja mam powiedzieć? Szkoda, że nie byli w moim gabinecie tego dnia, kiedy przyszła ta młoda para i patrzyła na mnie, jakbym im mówił rzeczy, o których nikt na świecie jeszcze nie słyszał. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś był równie zaintrygowany.

      „Mówił pan, że to trzeba tak?” – spytał mnie i sam przez chwilę poruszał modelami. Wiem, że pewien typ ludzi znajduje w tym szczególną przyjemność.

      „Bardzo dobrze – powiedziałem. – Teraz idźcie do domu i spróbujcie robić to przez kilka miesięcy moim sposobem, a wtedy zobaczymy, co będzie. Zgoda?”

      „Zgoda” – odpowiedzieli i zapłacili mi gotówką bez żadnej dyskusji.

      Życzyłem im dobrej zabawy, a oni podziękowali i wyszli. On obejmował ją w talii, jakby nie mógł się doczekać, kiedy znajdzie się w domu i będzie mógł przystąpić do dzieła. Kilka dni później przyszedł znowu, tym razem sam, i oświadczył siostrze, że musi się ze mną natychmiast widzieć. Jak tylko zostaliśmy sami, wyrżnął mnie w pysk.

      – Coś takiego!

      „Myślisz, że można ze mnie robić wariata?” – powiedział i tak mi przysunął, że wylądowałem dupą na podłodze. Bach! Niech skonam, tak było.

      – Wierzę, że tak było – powiedział Yossarian. – Ale dlaczego on to zrobił?

      – A skąd ja mogę wiedzieć? – odparł zniecierpliwiony doktor Daneeka.

      – Może to ma jakiś związek ze świętym Antonim?

      Doktor spojrzał na Yossariana nieprzytomnie.

      – Święty Antoni? – spytał zdziwiony. – Jaki znów święty Antoni?

      – A skąd ja mogę wiedzieć? – odpowiedział Wódz White Halfoat, który właśnie w tym momencie wtoczył się do namiotu z butelką whisky pod pachą i wcisnął się wojowniczo pomiędzy nich.

      Doktor Daneeka bez słowa wstał i wyniósł się ze swoim krzesłem przed namiot, uginając się pod ciężarem podręcznego zestawu krzywd, z jakim nigdy się nie rozstawał. Doktor nie wytrzymywał towarzystwa swego współlokatora.

      Wódz White Halfoat uważał, że doktor jest niespełna rozumu.

      – Nie mam pojęcia, co jest temu facetowi – zauważył z wyrzutem. – Według mnie jest głupi i tyle. Gdyby nie był głupi, chwyciłby za łopatę i zaczął kopać. Tutaj, w namiocie, pod moim łóżkiem. Znalazłby ropę w mgnieniu oka. Co to, nie pamięta, jak ten szeregowy dokopał się do ropy w Stanach? Nie wie, co się przytrafiło temu chłopakowi… Jak się nazywa ten śmierdziel, ten zafajdany, zarozumiały alfonsiak z Kolorado?

      – Wintergreen?

      – Tak. Wintergreen.

      – On się boi – wyjaśnił Yossarian.

      – O nie, nie znasz Wintergreena. – Wódz White Halfoat pokręcił głową z nieukrywanym podziwem. – Ten zasrany szczeniak, ten przemądrzały skurwiel, nie boi się nikogo.

      – Mówię o doktorze. To całe jego nieszczęście.

      – Czego on się boi?

      – Ciebie – odpowiedział Yossarian. – Boi się, że umrzesz na zapalenie płuc.

      – I ma rację – powiedział Wódz White Halfoat. Głęboki,


Скачать книгу
Яндекс.Метрика