Triumf ciemności. Eric GiacomettiЧитать онлайн книгу.
zauważył, że jego dwaj koledzy otwierają jeden z kartonów przygotowanych do wysyłki do Genewy.
– Te nie są na sprzedaż – powiedział Neumann.
Pułkownik uderzył książką o ladę.
– Pan pozwoli, profesorze, moi podkomendni są z natury bardzo ciekawi. To oznaka skuteczności. Proszę wziąć pióro i do dzieła!
Neumann zerknął na niego zniecierpliwiony. Musiał uwolnić się od tych gości przed przyjściem przyjaciela. Gdyby pojawił się w sklepie o tak późnej porze, natychmiast by go zgarnęli, a przy okazji także księgarza.
– Pójdę po coś do pisania.
– Proszę się nie fatygować – powstrzymał go Weistort, podając mu grube czarno-srebrne pióro z symbolem SS. – Prezent od samego Reichsführera Himmlera.
Księgarz wziął pióro niczym jadowitą żmiję.
– Dla Karla, kilka miłych słów – podjął żartobliwie pułkownik. – To zupełnie wystarczy. – Potem zwrócił się do podwładnych. – Gdyby Reichsführer dowiedział się, że pół-Żyd używał jego pióra, padłby trupem.
Obaj esesmani wybuchnęli śmiechem.
Neumann nie zareagował, robiąc, o co go poproszono.
– Gotowe. W czym jeszcze mogę pomóc?
Jeden z dwóch esesmanów podszedł, niosąc stos książek w pięknych oprawach, i położył je na ladzie.
– Proszę spojrzeć na te ukryte skarby – powiedział wysoki blondyn, wskazując na książki. – To zdumiewające! Znalazłem tu Steganografię opata Trytemiusza, wersję oryginalną, że nie wspomnę o Mutus Liber z przedmową Paracelsusa.
– A ja odkryłem dwie perełki – dodał drugi esesman, który szperał jeszcze w pudle. – Pierwsze wydanie Malleus Maleficarum! Byłem przekonany, że wszystkie księgi spłonęły w autodafe w Hamburgu w 1635 roku. I egzemplarz Codex Demonicus Wielkiego Inkwizytora Bawarii.
Neumann nie wierzył własnym uszom. Esesmani doskonale rozpoznali księgi. Skąd się wzięły te wykształcone dzikusy, ludzie zarazem bez pamięci zakochani w myśleniu symbolicznym i erudyci? Z reguły takie typki ograniczały się do brudnej policyjnej roboty i zapewniania ochrony dygnitarzom reżimu.
Pułkownik uchwycił jego zdziwione spojrzenie i sięgnął po książkę z dedykacją.
– Głupiec ze mnie, zapomniałem panu powiedzieć, jakie są nasze kompetencje. Pracujemy w Ahnenerbe, Instytucie Badawczo-Dydaktycznym Dziedzictwa Przodków. Ja pełnię funkcję dyrektora generalnego. Proszę nie zwracać uwagi na te mundury SS, podobnie jak pan jesteśmy wykładowcami, intelektualistami, ale czystej krwi.
Neumann zmarszczył brwi. Intelektualista i nazista… Cóż za ponury oksymoron, przemknęło mu przez myśl.
– Doprawdy… A z jakimi uniwersytetami są panowie związani? – zapytał ostrożnie.
Pułkownik skinął głową.
– Ja z uczelnią w Kolonii, jestem doktorem etnologii. Moi dwaj zastępcy pochodzą z Drezna. Kapitan wykłada w Katedrze Antropologii Uniwersytetu Monachijskiego, a porucznik zrezygnował ze stanowiska wykładowcy literatury średniowiecznej, by przyjąć nową funkcję w Ahnenerbe. W tej chwili mamy nawał pracy, zatrudniamy wiele osób. Niech pan sobie wyobrazi, że Himmler chce, bym utworzył ponad pięćdziesiąt sekcji badawczych! Nie wiem już, w co włożyć ręce…
Jeden z esesmanów starannie układał książki.
– Te dzieła znalazłyby się na honorowym miejscu w bibliotece naszego instytutu. Niestety, w tej chwili dysponujemy bardzo skromnym budżetem. Może nasz przyjaciel profesor zechciałby się zdobyć na pewien handlowy gest?
Neumann obserwował ich w milczeniu. Ci trzej mimo dyplomów nie byli warci więcej od innych nazistów. Oni także wykorzystywali panowanie terroru, by ograbiać Żydów. Błyskawicznie analizował sytuację: odmowa oznaczała narażenie się na problemy, zgoda równała się utracie skarbów. Podjął decyzję. To nie był czas na duchowe rozterki.
– Skoro te księgi tak się panom podobają, chętnie przekażę je instytutowi.
Pułkownik skinął głową usatysfakcjonowany.
– Jest pan naprawdę bardzo uprzejmy. Pozwolę sobie zresztą nadużyć pańskiej hojności. Otóż szukam pewnego dzieła, Thule Borealis Kulten, średniowiecznej księgi.
Księgarz zmrużył oczy. Poczuł, że serce bije mu mocniej.
– Nie kojarzę. Sprawdzę w rejestrze. Powiedział pan…
– Thule Borealis – powtórzył Weistort, niemal sylabizując.
Neumann drżącą ręką kartkował katalog.
– Nie, naprawdę niczego takiego tu nie widzę. Należałoby raczej zwrócić się do wyspecjalizowanych antykwariuszy.
Pułkownik przybrał zasmucony wyraz twarzy.
– Neumann, proszę się zastanowić, jest pan tego pewien? Chodzi o czysto aryjski wykład ezoteryczny. O cudowne nauczanie…
– Doprawdy… To musi być niezwykle interesujące – skłamał ostrożnie księgarz.
Pułkownik zwrócił się do podwładnych.
– Jak nazywał się ten Żyd, którego przesłuchiwaliśmy wczoraj?
– Rabin Ransonovitch, uroczy człowiek, trochę mrukliwy – odparł porucznik. – Niestety, nie wytrzymał przesłuchania.
Księgarzowi krew zastygła w żyłach.
– No właśnie, Ransonovitch. To on mi powiedział, że jest pan w posiadaniu egzemplarza tego dzieła.
– Przykro mi, ale nie znam tego rabina – szepnął. – Jeżeli pan pozwoli, zamknę już księgarnię.
Pułkownik wzruszył ramionami i wyjął z portfela dwa banknoty.
– Szkoda. Zależało mi, żeby zdobyć tę książkę – powiedział, kładąc na ladzie dwieście marek.
Księgarz wytrzeszczył oczy.
– Daje mi pan zbyt dużą sumę, powiedziałem przecież, że te książki przekazuję za darmo.
Mężczyzna ze szramą uniósł dłoń.
– Źle mnie pan zrozumiał. Ta kwota pokrywa zakup pana księgarni. A i tak jestem bardzo hojny.
– Ja… ja nie sprzedaję sklepu. Proszę nie żartować.
– Oj, profesorze, wszystko byłoby znacznie prostsze, gdyby dobrowolnie przekazał mi pan Thule Borealis. Ze względu na podziw, jakim pana darzę… a naprawdę rzadko zdarza mi się podziwiać Żyda… rozstalibyśmy się jak przyjaciele. A pan uniknąłby czystki.
– Czystki?
Pułkownik zerknął na zastępców i ujął księgarza pod ramię.
– Już wkrótce pan to zrozumie. Tymczasem jednak zajrzymy do pańskiego gabinetu. Pana przyjaciel rabin, konając, zdążył szepnąć mi do ucha, że ta księga leży ukryta w sejfie.
– Klucz do sejfu trzymam w szufladzie w kasie – szepnął księgarz.
Pochylił się za ladą, wsunął rękę do koszyka i znalazł to, czego szukał.
– Niech się pan pospieszy, czas ucieka – powiedział beznamiętnym tonem pułkownik. – I nie działa na pana korzyść. Myślę, że…
Nie dokończył zdania, bo Neumann wyprostował