Mężczyzna bez winy i wstydu. Krystyna RomanowskaЧитать онлайн книгу.
lub większe – tylko życie… zrobiło się jakieś nieznośne.
„Historie gabinetowe” – Joanny (migrena i ataki wściekłości na siebie, partner ciągle zapewnia „że sukces jeszcze przed nim”), Karoliny (dwa etaty i małe dzieci w domu, usłyszała od swojego męża: „zmieniłaś się”), Pauliny (partner odszedł, ponieważ oznajmiła mu, że ma dosyć jego pięcioletniego bezrobocia) i wielu innych – pozwoliły nam stworzyć wizerunek naszego bohatera. Sceny z życia tych kobiet zaczynają każdy z rozdziałów.
Nazwaliśmy nowego neopatriarchalnego obywatela (parafrazując tytuł najsłynniejszej chyba książki Wojciecha Eichelbergera Kobieta bez winy i wstydu) – Mężczyzną Bez Winy i Wstydu (w skrócie MBWiW).
Kiedy dwadzieścia lat temu Wojciech Eichelberger napisał swoją książkę, stała się ona biblią wielu wyzwolonych kobiet i weszła do kanonu literatury rozwojowej dla kobiet. Ale to w innej, skromniejszej i mniej głośnej książce pt. Krótko mówiąc, Wojciech Eichelberger w kilku zdaniach zawarł kwintesencję ambiwalentego społecznego postrzegania kobiety:
Gdy jej się chce, to tak naprawdę jej się nie chce, a gdy nie chce, to właśnie chce. Gdy płacze, to histeryzuje i jest niewdzięczna. Gdy się na coś nie zgadza, to jest wredna i cyniczna. Gdy się cieszy, to się wygłupia albo jest pijana. Gdy chce ładnie wyglądać, to się mizdrzy, a gdy się kimś zainteresuje, to się puszcza. Gdy się wstydzi, to jest głupia, a gdy się nie wstydzi, to jest bezwstydna. Gdy się przy czymś upiera, to przesadza, a gdy się nie upiera, to nie wie, czego chce. Jak kocha, to jest naiwna, a jak nie kocha, to jest zimna. Gdy ma ochotę na seks, to jest suką, a gdy nie ma ochoty na seks, to też jest suką […]1.
…stały się (słusznie lub nie) refrenem niezrozumienia i braku akceptacji dla skomplikowanej kobiecej duszy.
Spróbujmy dokonać eksperymentu myślowego i przeczytać ten fragment w taki oto sposób:
Gdy mu się chce, to tak naprawdę mu się nie chce, a gdy nie chce, to właśnie chce. Gdy histeryzuje i jest niewdzięczny, to znaczy, że jest biedny i płacze. Gdy jest wredny i cyniczny, to znaczy, że jest stanowczy i się na coś nie zgadza. Gdy się wygłupia albo jest pijany, to się cieszy. Gdy się mizdrzy, to chce ładnie wyglądać, a gdy się puszcza, to jest entuzjastycznie towarzyski. Gdy jest głupi, to się wstydzi, a gdy jest bezwstydny, to się nie wstydzi i jest wyzwolony. Gdy się przy czymś upiera, to jest stanowczy, a gdy się nie upiera, to jest tolerancyjny. Gdy kocha, to jest dobry, a jak nie kocha, to ja jestem niedobra. Gdy ma ochotę na seks, to jest ogierem, a gdy nie ma ochoty na seks, to wina kobiety.
Brzmi znajomo?
Historia zatoczyła koło. Wyzwolona kobieta pełna równościowych ideałów zderzyła się z rzeczywistością.
A w tej rzeczywistości każdy chce, żeby mu było wygodniej. Współczesne kobiety, zamiast poszerzać swoją niezależność, koncentrują się na wychowywaniu mężczyzn. Do strategii utrzymania przy sobie faceta, która była modna dziesięciolecia temu, czyli posłuszeństwo i/lub udawanie idiotki, doszła najnowsza: utrzymywanie ekonomiczne mężczyzny i obsługiwanie go w łóżku z wprawą profesjonalistki.
Tym samym kobieta udowadnia mu, a przede wszystkim sobie, że jest „niezależna i nie ma żadnych oczekiwań”. W praktyce oznacza to daleko idące kompromisy. Problemem współczesnej kobiety stał się nie mężczyzna „zdradzony przez ojca” (taki zresztą też), lecz ten rozchwiany, który nie do końca wie, czego chce. Niepotrafiący wziąć odpowiedzialności za swoje życie.
Mężczyzna, który nie jest patriarchalną opoką (tej formuły nowoczesne kobiety już nie znoszą), ale który tak naprawdę nie wie, kim jest. Wie za to, że jest… fajny. Ma pasję.
Fajny facet jest ciekawy świata, ciekawy kobiety, ciekawy wszystkiego. Wspaniale jest z nim być, po prostu być i robić megaciekawe rzeczy. Imprezy, podróże, zachody i wschody słońca… Seks z nim jest wspaniały. Ten mężczyzna chodzi na kobiece manifestacje i bardzo podkreśla, że jest women friendly. Bycie z nim sprawia, że świat wydaje się lepszy. Kobieta czuje się atrakcyjna – wie, że ktoś tak fajny nie mógłby wybrać kogoś niefajnego. Jest jednak jedno „ale”…
„Fajność” takiego mężczyzny jest oparta na „fajności kobiety”. Wprost proporcjonalnie.
Im ona fajniejsza, tym on fajniejszy. Stopień „fajności” określa mężczyzna. Długo może mu się wydawać, że partnerka jest „fajna”, bo podobają mu się na przykład jej stopy. Ale przecież dla stóp nie będę tracił wolności! – wykrzykuje bohater krótkometrażówki Milczenie polskich owiec (reż. Maciej Stuhr).
A kiedy kobieta zrobi się w jego oczach „niefajna” – mężczyzna również się taki staje. Bo atrakcyjność i fajność kobiety mogą ulec zmianie w bardzo wielu sytuacjach. I nie mówimy tu o ekstremalnych przypadkach jak bycie mamą (to skutecznie odbiera „fajność”), ale na przykład o zwykłym życiowym stresie, trudnych sytuacjach, gdy radość życia nagle znika i trzeba się zmierzyć z problemami.
A więc Mężczyzna Bez Winy i Wstydu nie może/nie potrafi/nie chce być kimś, kogo kobieta uzna za partnera?
Tak. Bo czym jest dla niego partnerstwo? On nie wie – może nie miał w domu wzorców? Czy partnerstwem jest utrzymywanie przez lata kogoś, kto udaje, że zarabia na życie swoim hobby, a w rzeczywistości żyje z tego, co zarobi partnerka? Bycie z kimś, kto wprawdzie zajmuje się dziećmi („zawsze chciałem być ojcem”), lecz robi to przez godzinę dziennie, bo potem ma „swoje sprawy”? Związek z mężczyzną, który nieustannie szuka pomysłu na siebie i nie może go znaleźć?
A jego partnerka to karmiona fantazmatami o równouprawnieniu, partnerstwie, niezależności kobieta, siłaczka XXI wieku, która wychowuje dzieci, zarabia pieniądze, a o pierwszej w nocy wściekła klepie kotlety schabowe.
Niezależność pojmowana w taki sposób, że się nie potrzebuje oparcia, jest pułapką, racjonalizacją. Z zeszłorocznych badań „Women Power” wykonanych przez IQ i Ringer Axel wynika, że dziewięćdziesiąt jeden procent badanych kobiet chce partnerstwa w związku, wszystkie jednak przyznają, że to bardzo trudne. Czują, że „partnerstwo wymaga ciągłego egzekwowania, pilnowania ustaleń i granic związanych z dzieleniem się obowiązkami”. Jeśli na chwilę odpuszczą, czują, że granice przesuną się niekorzystnie dla nich. „Są tym zmęczone” – mówi w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Marta Majchrzak, psycholożka społeczna, autorka badań.
Wszyscy znamy historię pary, w której kobieta przez jakiś czas jest bez pracy i korzysta z pieniędzy partnera, oczywiście za obopólną zgodą. Potem sytuacja się odwraca: ona zaczyna nieźle zarabiać, a mężczyzna traci pracę. I nie kwapi się do znalezienia nowej. „Partnerstwo działa w obie strony” – mówi i tak przebiera w ofertach, że jakoś żadna nie spełnia jego oczekiwań. Sytuacja się stabilizuje. Niestety, z tajemniczych powodów ona zaczyna mieć ataki wściekłości i myśli: „Trzymam w domu trutnia”. Potem wstydzi się, że jest małostkowa i mało postępowa. Plus tej sytuacji jest jeden: facet siedzi w domu i nie ma pokus, by patrzeć na inne kobiety.
Gdybyśmy takiego mężczyznę mieli scharakteryzować psychologicznie, znalazłyby się w jego duszy elementy narcyzmu, niedojrzałości, egocentryzmu – można mówić tu także o osobowości symbiotycznej.
Jeżeli sięgniemy do popkultury i sztuki, takich mężczyzn znajdziemy całe mnóstwo: od Piotrusia Pana, przez Jacka Sparrowa, całej watahy wampirów i wilkołaków, po wielbiciela stóp we wspomnianej wcześniej krótkometrażówce Macieja Stuhra. Ten młodzieniec, rozstając się ze swoją dziewczyną, mówi: „Przez sześć miesięcy nie zapytałaś, jak ja się
1
Wojciech Eichelberger,