Kod Leonarda da Vinci. Дэн БраунЧитать онлайн книгу.
pomoże odpowiedzieć na to pytanie, zważywszy na pańską wiedzę z dziedziny symboli i na planowane na dziś wieczór spotkanie.
Langdon przyglądał się zdjęciu, jego przerażenie mieszało się ze strachem. To było odrażające i dziwaczne, miał nieprzyjemne uczucie, że już to kiedyś widział. Ponad rok temu Langdon otrzymał fotografię ciała i podobną prośbę o pomoc. Dwadzieścia cztery godziny później omal nie stracił życia w murach Watykanu. To zdjęcie było zupełnie inne, a jednak w scenariuszu wydarzeń wyczuwał coś niepokojąco podobnego.
Agent spojrzał na zegarek.
– Mój capitaine czeka, proszę pana.
Langdon prawie go nie słyszał. Oczy wciąż miał utkwione w zdjęciu.
– Ten symbol i sposób, w jaki ciało jest tak dziwnie…
– …ułożone – podsunął agent.
Langdon przytaknął i oderwawszy oczy od fotografii, poczuł chłód na całym ciele.
– Nie potrafię sobie wyobrazić, kto mógł mu zrobić coś takiego.
– Pan nie rozumie, panie Langdon – powiedział agent z ponurym wyrazem twarzy. – To, co widać na zdjęciu… – urwał. – Monsieur Saunière sam to sobie zrobił.
Rozdział 2
Niecałe dwa kilometry dalej olbrzymi albinos o imieniu Sylas, kulejąc, wchodził przez frontową bramę do luksusowej rezydencji z piaskowca przy rue la Bruyere. Kolczasty pas cilice, który nosił zaciśnięty na udzie, wpijał mu się w mięśnie, ale jego dusza śpiewała z radości, że przysłużył się Panu.
Ból jest dobry.
Wszedłszy do rezydencji, zlustrował korytarz czerwonymi oczami. Pusto. Wszedł cicho po schodach, nie chcąc obudzić żadnego ze współbraci. Drzwi do jego sypialni były otwarte – tutaj nie używa się kluczy. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
Pokój miał spartański wystrój – drewniana podłoga, sosnowa toaletka, w rogu materac, który służył mu za łóżko. W tym tygodniu był tu gościem, ale przez wiele lat, dzięki błogosławieństwu Pana, miał swój kąt w podobnym sanktuarium w Nowym Jorku.
Pan dał mi schronienie i cel w życiu.
Dziś wieczór Sylas nareszcie poczuł, że zaczął spłacać swój dług. Pospiesznie podszedł do toaletki, znalazł telefon komórkowy w dolnej szufladzie i wybrał numer.
– Tak? – odezwał się w słuchawce męski głos.
– Wróciłem, Nauczycielu.
– Mów – rozkazał głos, w którym było słychać zadowolenie, że są jakieś wiadomości.
– Całej czwórki już nie ma. Trzech seneszalów… i wielkiego mistrza.
Nastąpiła chwila ciszy, jakby przerwa na modlitwę.
– W takim razie rozumiem, że masz tę informację?
– Cała czwórka była zgodna. Niezależnie od siebie.
– I uwierzyłeś im?
– Taka zbieżność nie może być przypadkowa.
Po drugiej stronie słuchawki słychać było pełen ekscytacji oddech.
– Doskonale. Bałem się, że przywiązanie bractwa do tajemnic, z którego słynie, weźmie górę.
– Perspektywa śmierci to bardzo silna motywacja.
– A więc, mój uczniu, powiedz mi to, co muszę wiedzieć.
Sylas zdawał sobie sprawę, że informacja, którą wydobył ze swoich ofiar, będzie zaskakująca.
– Cała czwórka potwierdziła istnienie clef de voûte… Legendarnego zwornika, klucza sklepienia.
Rozmówca na chwilę wstrzymał oddech, a kiedy znów się odezwał, w jego głosie wyczuwało się oczekiwanie.
– Klucz sklepienia. Właśnie tak, jak przewidywaliśmy.
Zgodnie z legendą bractwo jest w posiadaniu kamiennej mapy – clef de voûte… czyli zwornika lub klucza sklepienia. Jest to rzeźbiona kamienna tablica, która wskazuje ostatnie miejsce ukrycia największej tajemnicy bractwa… Informacji o takim znaczeniu, że dla jej ochrony istnieje całe bractwo.
– Kiedy już zdobędziemy klucz – powiedział Nauczyciel – będziemy tylko o krok od sukcesu.
– Jesteśmy bliżej, niż się wydaje, Nauczycielu. Klucz jest tutaj, w Paryżu.
– W Paryżu? To nie do wiary. To byłoby zbyt proste.
Sylas opowiedział o wydarzeniach tego wieczoru… O tym, jak jego cztery ofiary na chwilę przed śmiercią w desperackim wysiłku odkupienia swojego bezbożnego życia wyznały mu tajemnicę. Wszyscy powiedzieli dokładnie to samo – że klucz jest przemyślnie ukryty w pewnym konkretnym miejscu w jednym z najstarszych kościołów Paryża – w kościele Saint-Sulpice.
– Pośród murów domu Bożego – oburzył się Nauczyciel. – Jakże nas przedrzeźniają.
– I tak było przez wieki.
Nauczyciel umilkł, jakby chciał przez chwilę nacieszyć się triumfem. W końcu odezwał się znowu:
– Oddałeś wielką posługę Bogu. Czekaliśmy na tę chwilę wieki. Teraz musisz zdobyć ten klucz. Natychmiast. Dziś w nocy. Chyba rozumiesz, o jaką stawkę gramy.
Sylas wiedział, że jest to stawka zawrotna, ale to, co polecał mu Nauczyciel, wydawało się niewykonalne.
– Ale kościół… przecież to jest forteca. Zwłaszcza w nocy. Jak tam wejdę?
Pewnym tonem człowieka o ogromnych wpływach Nauczyciel wyjaśnił, co trzeba zrobić.
Kiedy Sylas odłożył słuchawkę, przeszedł go dreszcz oczekiwania.
Godzina – powiedział do siebie, wdzięczny, że Nauczyciel dał mu czas, by odbyć niezbędną pokutę, zanim wejdzie do domu Bożego. Muszę oczyścić duszę z moich dzisiejszych grzechów. Grzechy, które popełnił dzisiaj, uświęcał cel. Działania wojenne skierowane przeciwko wrogom Boga prowadzono od wieków. Odkupienie było pewne.
Mimo to Sylas wiedział, że odpuszczenie grzechów wymaga poświęceń.
Zaciągnął zasłony, rozebrał się do naga i ukląkł na środku pokoju. Spojrzał na cilice – kolczasty pas zaciśnięty wokół uda. Wszyscy prawdziwi wyznawcy Drogi nosili ten skórzany pasek nabity ostrymi metalowymi kolcami, wrzynającymi się w ciało, jako codzienne przypomnienie cierpień Chrystusa. Ból, który sprawiał kolczasty pas, pomagał również powstrzymywać pokusy cielesne.
Chociaż Sylas miał dziś na sobie cilice dłużej niż przepisane dwie godziny, wiedział, że dzisiejszy dzień nie jest dniem zwykłym. Zapiął pas o jedną dziurkę dalej, krzywiąc się, kiedy kolce wbiły się w jego skórę. Powoli wypuścił powietrze i cieszył się każdą sekundą oczyszczającego rytuału bólu.
– Ból jest dobry – szeptał, powtarzając świętą mantrę ojca José Marii Escrivy, Nauczyciela wszystkich Nauczycieli. Chociaż Escriva zmarł w 1975 roku, jego mądrość żyła, a jego słowa wciąż szeptało tysiące wiernych sług na całym świecie, kiedy klęczeli na podłodze i odprawiali uświęconą praktykę umartwiania ciała.
Sylas przeniósł teraz uwagę na kawałek ciężkiej liny z węzłami, zwiniętej w słoneczko na podłodze tuż obok niego. Dyscyplina. Na węzłach widać było zakrzepłą krew. Sylas chciał szybko doznać oczyszczających skutków cielesnego bólu i zmówił krótką modlitwę. Potem chwycił koniec liny, zamknął oczy i uderzył się mocno ponad ramieniem,