Lizbona. Miasto, które przytula. Weronika Wawrzkowicz-NasternakЧитать онлайн книгу.
że podczas pierwszego pobytu zarejestrowałem z jednej strony zachwyt pięknem miasta, z drugiej świadomość tego, że jego bogactwo zostało umocnione wielowiekową tradycją kolonialną. Miałem wrażenie, że poczułem klimat jeszcze z okresu Salazara7, czyli takie prowincjonalne odcięcie. To jest zresztą paradoks, bo przecież Lizbona, w ogóle Portugalia, jest centrum nowożytnego świata, a dyktatura salazarowska spowodowała, że stała się państwem, które znalazło się na marginesie Europy. Skojarzyło mi się to z izolacją Polski w stanie wojennym. Zapamiętałem jakieś takie zakonserwowanie, odcięcie od reszty świata. To było widoczne nawet w kroju płaszczy, jakie nosiły starsze osoby na ulicach. W modzie czuło się lata sześćdziesiąte.
Chciałabym, żebyśmy uruchomili wyobraźnię i z Warszawy, gdzie teraz siedzimy, przenieśli się do Café do Eléctrico w Lizbonie. To tam wiele lat temu narodził się pomysł na Imagine. Do tej kafejki wybierają się bohaterowie filmu.
Chronologia zdarzeń tak wyglądała, choć po drodze zdążyłem o tym zapomnieć. Podczas pierwszej lizbońskiej wizyty wałęsaliśmy się w upale po mieście i zatrzymaliśmy się właśnie w tej kawiarence. Można ją rozpoznać po tym, że kiedy siedzi się przy stoliku, ma się wrażenie, że za chwilę do środka wjedzie tramwaj. Tory zakręcają tuż przed wejściem. Tego się człowiek zupełnie nie spodziewa. Kafejka jest położona niżej niż trasa tramwaju, co tylko potęguje wrażenie nadjeżdżającej katastrofy. Wiele lat później napisałem scenariusz filmu, którego akcja toczy się w mieście, gdzie są bardzo strome ulice i można z nich zobaczyć okolice portu. Kiedy już udało się znaleźć koproducentów do tego projektu i wystartować z dokumentacją, okazało się, że nie potrafię znaleźć takiego miejsca, jakie sobie wymyśliłem. Odrzucaliśmy kolejne pomysły, najpierw Göteborg, potem polskie wybrzeże. Scenariusz powoli stawał się fikcją, nie można go było zrealizować. W pewnym momencie moją ostatnią szansą stała się Lizbona. Wypożyczyłem samochód i szukałem lokacji do jednej z kluczowych scen. Jeździłem krętymi uliczkami i powoli traciłem nadzieję. Przypadek sprawił, że po południu, już po pracy, znalazłem się z żoną w małej kafejce, w której poczuliśmy déjà vu. Kiedy zobaczyliśmy zbliżający się tramwaj, pojawił się przebłysk: „Już tu byliśmy!”. Okazało się, że to miejsce odwiedziliśmy kilkanaście lat wcześniej. Nagle wszystko zaczęło się idealnie zgadzać. Zrozumiałem wtedy, że pisząc scenariusz, odwzorowywałem na papierze coś, co wcześniej zapamiętałem. Rozpisując sceny, miałem w głowie cały układ przestrzenny, nie pamiętałem, skąd pochodził, ale najwyraźniej podświadomie go odtwarzałem.
Film Andrzeja Jakimowskiego możecie zobaczyć na DVD. Polecam też ścieżkę dźwiękową do tej produkcji stworzoną przez Tomasza Gąssowskiego. Wywiad z kompozytorem znajdziecie na blogu rozmawiambolubie.pl.
Odwiedziłam to miejsce niedługo po zobaczeniu filmu. Przywitała mnie Kobieta Uśmiech, czyli Sandra. Kiedy dowiedziała się, skąd jestem, zapytała po polsku: „Kawa z mlekiem”? Po powrocie do kraju opowiedziałam o niej w swoim porannym programie. Kiedy zajrzałam do niej rok później, wyściskała mnie jak przyjaciela. Powiedziała, że trafiają do niej kolejni Polacy, którzy usłyszeli o niej w radiu. Żartowała, że Café do Eléctrico stało się niemal polską kawiarnią. Na ścianach wiszą pocztówki z Warszawy, Krakowa, Radomia, przekrój nadawców od morza do Tatr. To goście, którzy dotarli do niej, idąc po śladach bohaterów Imagine. Nad kontuarem wiszą zdjęcia z planu, a przed wejściem znajduje się plakat z informacją, że to tu kręcono jedną z kluczowych scen filmu. Podczas ostatniej wizyty odnotowałam nowe pozdrowienia zapisane na małej karteczce i przypięte do ściany. Pochodziły od dziennikarki Faktów TVN Anity Werner.
Nic o tym nie wiedziałem! Nie byłem tam od czasu zakończenia zdjęć. Muszę tam koniecznie pojechać.
Ten film wygenerował mnóstwo dobrej energii, która zamieszkała w kawiarni. Wabikiem nie jest samo wnętrze, bo to niepozorny lokal, lecz historia, która się z nim wiąże. Do tego dochodzi oczywiście osobowość Sandry. Na miejscu często można spotkać jej rodziców.
Ojciec Sandry zagrał w filmie, jest jednym z epizodycznych aktorów. Siedzi przy stoliku. Nigdy bym nie zapamiętał tej kawiarenki, gdyby nie jej klimat, który został we mnie po pierwszych odwiedzinach. Tam czuć timing, w którym funkcjonują Portugalczycy. Oni żyją wolniej niż my. Zastanawiałem się wielokrotnie, skąd to się bierze. Być może daje im to ocean. Oni rozumieją, że nie ma sensu szarpać się z życiem, ponieważ zależą od czynników, na które nie mają do końca wpływu.
Kobieta Uśmiech, czyli Sandra z Café do Eléctrico przy Rua do Salvador 39. Jeśli do niej zajrzycie, koniecznie pozdrówcie ją ode mnie.
To, o czym mówisz, oddaje portugalskie powiedzenie Se Deus quiser, które możemy przetłumaczyć jako „Będzie, jak Bóg zechce”.
Tak, to jest takie przekonanie, że pewne rzeczy wiszą w powietrzu i nie można ich przyspieszać. Jeżeli ktoś rozumie, czym jest pogoda na wybrzeżu atlantyckim, to wie, że kiedy niebo zasnuje się chmurami, aura szybko się nie zmieni. Tam warunki dyktuje ocean. Lizbona to miasto bardzo podległe naturze, a Portugalczycy żyją z jakąś pogodną akceptacją. Z kolei Europa Centralna to nieustanna krzątanina, szczególnie młode pokolenie strasznie się miota. Wszyscy muszą zrobić karierę, zarobić duże pieniądze, rozwinąć biznes. Skupiają się na osiągnięciu materialnego celu, w związku z czym gorączkowo się uwijają, nie mają nawet czasu spokojnie porozmawiać. Portugalczycy mają inny rytm, wiedzą, że pauzy w życiu są równie istotne jak w muzyce. Tak jak wielcy artyści potrafią nadać wagę ciszy i sprawić, by kolejny dźwięk był wyczekiwany z rosnącym napięciem, tak oni wiedzą, że odpowiedni timing jest równie istotny w codzienności.
Miejscowa ekipa filmowa uświadomiła mi, co w praktyce oznacza zatrzymanie. Portugalczycy są bardzo rzutcy, szybko robili różne rzeczy, ale… we właściwym dla siebie czasie. Pierwsza rzecz, za którą się zabrali rano, kiedy budowaliśmy scenografię w Evorze (mniej więcej sto trzydzieści kilometrów od Lizbony), to stworzenie grilla z beczki, którą znaleźli na podwórku. Rozcięli ją palnikiem na pół i cel został osiągnięty, grill został uruchomiony. Natychmiast pojawiło się wino, ryby, warzywa. Bardzo otwarcie przyjęli ekipę z Polski, która przyjechała tego dnia. Swoim działaniem dali nam jasny przekaz: „Musimy mieć czas na to, żeby znaleźć smak najprostszych rzeczy dookoła, i wcale nam to nie przeszkadza zakasać potem rękawy i intensywnie pracować”. Byle nie za długo i nie wtedy, kiedy jest za gorąco.
Jak wspominasz kręcenie zdjęć w Alfamie, czyli dzielnicy, w której znajduje się Café do Eléctrico?
Alfama to kompletnie inny świat w porównaniu z pełną przepychu dzielnicą Baixa. Byliśmy w okolicy, w której wszystko jest drobne. Sama kawiarnia to malutki lokal, w którym trudno było się zmieścić z całym sprzętem. Dookoła było tyle różnych dźwięków, że w zasadzie niemożliwe było zarejestrowanie ciszy. Ciągle pojawiały się odgłosy, które kompletnie nie nadawały się do filmu. To była nasza zmora, jeszcze nigdy nie miałem takiego pleneru miejskiego: zgrzytające tramwaje, w pobliżu szkoła z krzyczącymi na boisku dziećmi, samochody.
Sceny w Café do Eléctrico to oczywiście nie jest jedyny fragment Lizbony w filmie. Chociaż ten jest wyjątkowo czarujący ze względu na układ ulicy, która prowadzi w dół. W stolicy Portugalii podoba mi się, że wszystkie chodniki są wyłożone kremowym kamieniem. To cudownie odbija światło. Nawet jeżeli są lekkie chmury, to i tak to miasto jest zalane słońcem, ma taki ciepły kolor. Oczywiście są tam wszystkie miejskie atrakcje, łącznie z kieszonkowcami. Okradli nas na schodach obok kawiarni, operator
7
António de Oliveira Salazar – w latach 1932–1968 przywódca Portugalii. Twórca tak zwanego Nowego Państwa (Estado Novo), w którym sprawował władzę dyktatorską.