Niszcz powiedziała. Piotr RogożaЧитать онлайн книгу.
którą zarabiałem teraz u Dawida, prawdopodobnie zrezygnują. Regnum Lucidum raczej nie wygląda na gracza dysponującego dużym budżetem. Dobrze, że od razu pytają o oczekiwania, pewnie oszczędzimy sobie sporo czasu.
Piszę do Doroty:
Słyszałaś kiedyś o agencji Regnum Lucidum? Dostałem od nich ofertę pracy.
Ale Doroty nie ma już przy komputerze.
Postanawiam, że mimo wszystko wyślę CV. Nic nie ryzykuję, może na przykład dogadam się z nimi na stałe zlecenia? Wstaję od komputera.
Odpiszę im jeszcze dzisiaj. Ale najpierw sobie poleżę.
8
Odpowiedź z Regnum Lucidum przychodzi już w poniedziałek.
Moja aplikacja bardzo im się podoba. Jeśli wciąż jestem zainteresowany, proszą o wykonanie krótkiego zadania testowego. W pierwszym odruchu mam ochotę grzecznie podziękować – widzą przecież w portfolio, na co mnie stać, nie jestem świeżakiem po studiach, nie wchodzę do branży z ulicy. Ale zaraz pojawia się konstatacja, że skoro kontynuują temat, najwyraźniej nie odstraszyły ich moje oczekiwania finansowe. Nie widzę też zwyczajowej formułki o przekazaniu praw autorskich do wykonanego zadania, a więc raczej nie próbują pozyskać wartościowych pomysłów za darmo.
Skoro tak – otwieram załączony plik „brief.pdf”.
Przyjmij, że Klient prosi o przygotowanie komunikacji do niecodziennej akcji krwiodawstwa, która zostanie przeprowadzona w Warszawie. W kilku kluczowych miejscach w mieście zostaną rozstawione mobilne punkty, w których ochotnicy będą mogli oddać krew (m.in. na „patelni” przy wejściu do stacji metra Centrum, przy Rotundzie, na placu Defilad – tam, gdzie natężenie pieszego ruchu jest największe). Akcja ma nakłaniać do oddania krwi głównie osoby dotąd niezaangażowane, ma przedstawiać krwiodawstwo jako wartościowy element nowoczesnego, wielkomiejskiego stylu życia.
Kampania składać się będzie z dwóch faz: „tease”, gdy cel pozostanie niejawny, oraz „reveal”, gdy zdradzimy, że chodzi o oddawanie krwi i skierujemy ruch na przygotowaną z tej okazji stronę internetową. Zwłaszcza w fazie „tease” komunikacja powinna szokować, skłaniać do zatrzymania się – ale w granicach dobrego smaku. Jak najbardziej dopuszczalne są odwołania do popkultury, jednak nie chcemy nawiązywać do figury wampira.
W pierwszej fazie nośnikiem komunikatu będą wyłącznie wielkopowierzchniowe banery rozlokowane w przestrzeni miejskiej Warszawy. W fazie drugiej kampania przeniesie się na Facebooka (reklamy targetowane dla aglomeracji warszawskiej), równolegle wystartuje wspomniana wcześniej strona internetowa.
Twoim zadaniem jest przygotowanie projektu billboardu dla pierwszej fazy kampanii. Zaproponuj:
1. hasło przewodnie akcji,
2. wygląd billboardu (opisz go tak, jak opisywałbyś grafikowi w agencji).
Banery w przestrzeni miejskiej? Niemal przez całą dotychczasową karierę projektowałem content do internetu. Pisałem posty na Facebooka, treści stron, scenariusze interaktywnych reklam, wszystko z myślą o sieci. Znów pojawia się zwątpienie – czy mam do czynienia z poważnymi ludźmi? W ogóle zajrzeli do mojego portfolio? Jednak granica między reklamą interaktywną a tradycyjną zaciera się coraz bardziej. Kilka naszych projektów w Cremè de la Creation czerpało z popkultury pełnymi garściami, może to ich przekonało do mojej kandydatury?
Ostatecznie zadanie nie jest ani trudne, ani szczególnie czasochłonne, a przecież i tak nie mam nic do roboty. Parzę więc sobie kawę i rozsiadam się przed laptopem. Chcą wielkopowierzchniowego banera, będą mieć wielkopowierzchniowy baner.
Akcja oddawania krwi jako element wielkomiejskiego stylu życia. Banery – duże, dobrze widoczne, a więc komunikacja skierowana raczej do masowego odbiorcy. Ma ściągnąć do punktów krwiodawstwa jak najwięcej młodych ludzi, to nie żadna cichociemna zajawka dla hipsterów. Klient chce efektu szoku, czyli o kampanii ma się mówić. Szok jednak powinien być umiarkowany – bez przesadnej kontrowersji, bez jazdy po bandzie.
Zastanawiam się. Jak najprościej i najzgrabniej połączyć „miasto” i „krew”, mieszcząc się w zadanych wytycznych?
Oczywiście przy pomocy „arterii”. Może niezbyt oryginalnie, ale to dobra baza dla efektownego komunikatu.
Wpisuję w Google’a „mapa Warszawy”. Patrzę na grafiki. Jeśli spojrzeć na plan miasta pod odpowiednim kątem, przypomina kształt ludzkiego serca, Wisła przecina na skos komory.
Widzę to tak: grafika utrzymana w stylistyce plakatu. Ciemne barwy. Warszawa jako ludzkie serce, z naniesionymi głównymi arteriami komunikacyjnymi i symbolicznie zaznaczonymi miejscami, w których staną te mobilne punkty. Krzykliwe hasło:
NIECH ARTERIAMI POPŁYNIE KREW
Szybko spisuję mój pomysł. Jest osadzony na chyba nie najgłupszej grze znaczeń, w pierwszym odruchu łatwo go uznać za wezwanie do przemocy. Waham się jeszcze chwilę, czy nie pójść dalej, nie zaryzykować nawiązania do estetyki radzieckiego plakatu propagandowego. Zaraz pojawia się jednak uczucie, które znam doskonale i któremu nauczyłem się wierzyć – jest dobrze i niech już tak zostanie, nic lepszego nie wymyślę, mogę kombinować, ale tylko zepsuję.
Ładnie formatuję plik z zadaniem, zapisuję go i natychmiast wyłączam Worda. Otworzę za dwie godziny, przeczytam na spokojnie, poprawię błędy i wyślę.
Zastanawiam się, czy wymyślili to zadanie specjalnie na potrzeby tej konkretnej rekrutacji, czy rzeczywiście robią duże kampanie społeczne. Praca przy takich projektach byłaby ciekawym doświadczeniem, na pewno bardziej rozwijającym niż pisanie na kilogramy kiepskich żartów o płatkach śniadaniowych.
Mam trzydzieści jeden lat, od sześciu z hakiem pracuję w reklamie. Wstukałem w klawiaturę dobry milion słów, z których nie wynikało absolutnie nic – nawet ich wartość sprzedażową trudno zmierzyć.
Dojrzałem już chyba do tego, żeby dla odmiany porobić w życiu coś pożytecznego.
9
Wysiadam z metra na Racławickiej. Niebo wisi nisko, szara płachta rozpięta byle jak nad miastem. Wychodzę z tunelu na ulicę i uderza mnie nagła myśl: świat to jednak tania prowizorka. Wszystko trzyma się tylko na słowo honoru, wystarczy byle mocniejszy podmuch wiatru, żeby rozpadło się w drzazgi.
Anna Karwińska z Regnum Lucidum zadzwoniła wczoraj z zaproszeniem na rozmowę, niecałą godzinę po tym, jak wysłałem zadanie próbne. Umówiliśmy się dzisiaj na jedenastą. Widocznie naprawdę zależy im na czasie, co odbieram jako bardzo dobry znak. Prawdopodobnie nie mam silnej konkurencji.
Biuro znajduje się zaraz przy wyjściu z metra, w jednej z kamienic na Niepodległości, ponurych jak grobowce. Niemal na każdej fasadzie tablice upamiętniają ofiary powstania warszawskiego. Znajduję numer na domofonie, dziwię się, że nie jest w żaden sposób opisany. Generalnie nic nie wskazuje, by znajdowała się tu siedziba agencji reklamowej. Sprawdzam adres jeszcze raz – zgadza się. Dzwonię.
– Parter – słyszę w głośniku kobiecy głos. Drzwi klatki schodowej otwierają się z głośnym brzękiem zamka elektrycznego.
Wchodzę, staję przed wejściem do mieszkania numer dwa. Nim zdążę wyciągnąć rękę do dzwonka, drzwi się otwierają. Stoi w nich Karwińska, rozpoznaję ją od razu: szczupła, wysoka szatynka. Spięte włosy, okulary, marynarka i buty na obcasie. Klasyczna biurowa madonna. Na pewno obsesyjnie dba o porządek na biurku, wypija pięć mocnych kaw dziennie i ma tu z kimś starannie maskowany romans.
– Cześć, Szymon. Zapraszam.
Biuro pachnie niedawnym