Karaluchy. Ю НесбёЧитать онлайн книгу.
i wbił wzrok w Møllera, który próbował znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego czuje instynktowną niechęć do tego urzędasa z agresywnie wysuniętą brodą.
– Moglibyśmy stworzyć zespół…
– Żadnego zespołu, Møller. Im mniej hałasu, tym lepiej. Poza tym pańska szefowa wyjaśniła nam, że wysłanie całego oddziału nie ułatwi współpracy z lokalną policją. Chodzi o jednego człowieka.
– O jednego człowieka?
– Pani komendant już podsunęła nam pewne nazwisko. Uważamy, że to niezła propozycja. To jeden z pana podwładnych. I wezwaliśmy pana, żeby usłyszeć pańską opinię o nim. Z rozmowy, którą pani komendant odbyła ze swoim kolegą z Sydney, wynika, że podobno w zeszłym roku w niezwykły sposób przyczynił się do rozwiązania sprawy zabójstwa Inger Holter.
– Poprzedniej zimy czytałem o tym w gazetach – wtrącił Askildsen. – Rzeczywiście imponująca historia. To chyba musi być osoba, o którą nam chodzi.
Bjarne Møller przełknął ślinę. A więc szefowa zaproponowała wysłanie do Bangkoku Harry’ego Hole, a jego wezwała tu, by zapewnił wszystkich, że Harry Hole to najlepszy śledczy, jakim dysponuje policja. Idealnie nadający się do tej roboty.
Powiódł wzrokiem wokół stołu. Polityka, władza i wpływy. To gra, na której nie znał się ani trochę. Pojmował jednak, że w taki czy inny sposób ma ona związek z jego własnym losem. Właśnie uświadomił sobie, że to, co powie i zrobi, może mieć konsekwencje dla jego dalszej kariery. Szefowa nadstawiła karku, proponując konkretne nazwisko, prawdopodobnie ktoś z pozostałych poprosił o potwierdzenie kwalifikacji Holego przez bezpośredniego zwierzchnika. Spojrzał na komendantkę, próbując rozszyfrować jej spojrzenie. Oczywiście możliwe, że Hole spisze się dobrze. A gdyby odradził tę kandydaturę, to czy nie postawiłby swojej przełożonej w złym świetle? Poza tym musiałby zaproponować kogoś innego, wtedy jego głowa spoczęłaby samotnie na pieńku, gdyby przedstawiony przez niego kandydat spieprzył sprawę.
Podniósł wzrok na wiszący nad głową pani komendant obraz, z którego intensywnie wpatrywał się niego Trygve Lie, sekretarz generalny ONZ-etu. Również polityk. Za oknami widać było w płaskim zimowym świetle dachy kamienic, twierdzę Akershus i kurka na dachu, drżącego w porywach lodowatego wiatru na szczycie hotelu Continental.
Bjarne Møller wiedział, że jest dobrym policjantem, ale tu chodziło o coś innego. Nie znał reguł tej gry. Co by mu doradził ojciec? Cóż, posterunkowy Møller nigdy nie musiał odnosić się do polityki. Ale zrozumiał, co się liczy, żeby w ogóle być branym pod uwagę, i zakazał synowi wstąpienia do Szkoły Policyjnej, dopóki ten nie ukończy najpierw pierwszego, a później drugiego etapu studiów prawniczych. Bjarne Møller usłuchał ojca, który po jego absolutorium nie przestawał chrząkać i poklepywać syna po plecach, aż w końcu Bjarne musiał go poprosić, by przestał.
– To dobra propozycja. – Bjarne Møller usłyszał własny donośny i pewny głos.
– Świetnie – powiedział Torhus. – Potrzebowaliśmy tak szybko pańskiej opinii, bo, rzecz jasna, sprawa jest pilna. Hole musi rzucić wszystko, nad czym teraz pracuje, ponieważ wyjeżdża już jutro rano.
No cóż, może Harry’emu Hole przyda się teraz właśnie taka robota, pomyślał Møller, próbując pocieszać się w duchu.
– Przepraszamy, że musimy zaanektować tak ważnego pracownika – dodał Askildsen.
Naczelnik wydziału policji Bjarne Møller musiał z całej siły zapanować nad sobą, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
3
Znaleźli go w restauracji U Schrødera na Waldemar Thranes gate, w starej zacnej norze położonej na skrzyżowaniu, na którym wschodnie dzielnice Oslo spotykają się z zachodnimi. Szczerze mówiąc, raczej starej niż zacnej. Zacność w dużej mierze polegała na tym, że miejski konserwator zabytków uznał, iż brunatne, przesycone dymem pomieszczenia należy wziąć pod ochronę. Ochrona ta jednak nie obejmowała klienteli – ściganego i zagrożonego wymarciem gatunku starych pijusów, wiecznych studentów i wyblakłych piękności, których termin przydatności do spożycia dawno już minął.
Przeciąg z otwartych drzwi na moment rozwiał kurtynę dymną i wtedy dwaj funkcjonariusze dostrzegli wysoką postać siedzącą pod obrazem przedstawiającym kościół Aker. Jasne włosy mężczyzny były ostrzyżone tak krótko, że przypominały sterczącą szczecinę, a trzydniowy zarost pokrywający wychudzoną twarz o wyrazistych rysach lekko przyprószała siwizna, mimo że człowiek ten nie mógł mieć więcej niż trzydzieści pięć lat. Siedział sam, wyprostowany, w kurtce bosmance, jakby w każdej chwili zamierzał wyjść. Jakby półlitrowa szklanka piwa nie stała przed nim na stole dla przyjemności, tylko była robotą, z którą należy się uporać.
– Mówili, że cię tu znajdziemy – odezwał się starszy z dwóch policjantów, siadając naprzeciwko mężczyzny. – Jestem sierżant Waaler.
– Widzicie faceta przy tamtym stoliku w rogu? – spytał Hole, nie podnosząc głowy.
Waaler odwrócił się i zobaczył starego, wychudzonego mężczyznę, który kołysząc się na krześle, nie odrywał oczu od kieliszka czerwonego wina. Wyglądał na zmarzniętego.
– Mówią o nim Mohikanin. – Hole uniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. Oczy przypominały niebieskobiałe szklane kulki do gry, pokryte czerwoną siateczką żyłek. Spojrzenie zatrzymało się gdzieś na piersi Waalera. – Pływał na statkach w czasie wojny – ciągnął z przesadnie wyraźną dykcją. – Jakiś czas temu podobno było tu takich sporo, ale niewielu już zostało. Jego dwukrotnie storpedowano. Wydaje mu się, że jest nieśmiertelny. W zeszłym tygodniu już po zamknięciu znalazłem go śpiącego w zaspie przy Glückstadgata. Ulica była wyludniona, ciemno jak w grobie, minus osiemnaście. Kiedy udało mi się przywrócić go do przytomności, spojrzał na mnie i kazał mi iść w diabły. – Harry zaśmiał się głośno.
– Posłuchaj, Hole…
– Wczoraj wieczorem podszedłem do jego stolika i spytałem, czy pamięta, co się stało, no bo przecież naprawdę uratowałem go od zamarznięcia. Wiecie, co odpowiedział?
– Møller cię szuka, Hole.
– Oświadczył, że jest nieśmiertelny. „Mogę się pogodzić z tym, że ja, marynarz z czasów wojny, jestem niepożądany w tym zasranym kraju, ale to, że nawet święty Piotr nie chce mieć ze mną do czynienia, to już naprawdę straszne”. Słyszeliście? Nawet święty Piotr…
– Kazali nam doprowadzić cię na komendę.
Na stoliku przed Harrym stanęła kolejna półlitrowa szklanka z piwem.
– Już płacę, Vero – oświadczył.
– Dwieście osiemdziesiąt. – Kelnerka nawet nie musiała zaglądać do notatek.
– O w mordę! – mruknął młodszy policjant.
– W porządku, Vero.
– O rany, dzięki. – Już odeszła.
– Najlepsza obsługa w mieście – wyjaśnił Harry. – Zdarza się, że cię dostrzegą, nawet jeśli nie wymachujesz obydwiema rękami.
Waaler ściągnął uszy do tyłu, napinając skórę na czole, na którym wystąpiła żyła przypominająca niebieskiego sękatego węża.
– Nie mamy czasu tu siedzieć i wysłuchiwać pijackich opowieści,