Эротические рассказы

Pragnienie. Ю НесбёЧитать онлайн книгу.

Pragnienie - Ю Несбё


Скачать книгу
na dość wystrojoną. To znaczy, że nie wracała z treningu, z pracy ani tym bardziej od przyjaciółki. Jeśli nie chciała mieć stałego partnera…

      – Bardzo dobrze – powiedziała Katrine. – Tord?

      – Sprawdziliśmy aplikację. Było, łagodnie mówiąc, dużo match. Ale Tinder jest powiązany z Facebookiem, więc do jej ewentualnej dalszej komunikacji z tymi facetami nie będziemy mieli dostępu jeszcze przez długi czas.

      – Tinderowcy umawiają się w barach – rozległ się jakiś głos.

      Katrine zdziwiona podniosła głowę. To był Truls Berntsen.

      – Jeśli miała przy sobie telefon, wystarczy tylko sprawdzić stacje bazowe i zorientować się, jakie są bary w okolicach, w których się poruszała.

      – Dzięki, Truls – powiedziała Katrine. – Stacje bazowe już sprawdziliśmy. Stine?

      Kobieta z grupy analityków wyprostowała się na krześle i odchrząknęła.

      – Według wydruku z centrali Telenoru między wpół do siódmej a siódmą Elise Hermansen zaczęła się poruszać z Youngstorget, gdzie znajduje się jej miejsce pracy. Przemieściła się w okolice wokół Bentsebrua. Następnie…

      – Siostra powiedziała nam, że Elise chodziła do klubu fitness w dawnych zakładach Myrens verksted – przerwała jej Katrine. – A tam potwierdzili, że Elise odbiła kartę przy wejściu o dziewiętnastej trzydzieści dwie, a wyszła o dwudziestej pierwszej czternaście. Przepraszam, Stine.

      Stine uśmiechnęła się przelotnie, ale trochę sztywno.

      – Następnie Elise przedostała się w okolice domu i tam przebywała, a przynajmniej przebywał tam jej telefon, aż do czasu, gdy ją znaleziono. To znaczy telefon logował się w kilku zachodzących na siebie stacjach bazowych, co potwierdza, że wychodziła z domu, ale nie oddalała się od swojego mieszkania na Grünerløkka bardziej niż o kilkaset metrów.

      – Świetnie. Czyli czeka nas runda po barach – stwierdziła Katrine.

      Wynagrodziły ją dwa mające oznaczać śmiech prychnięcia Trulsa i biały uśmiech Andersa Wyllera, a poza tym kompletna cisza.

      Pomyślała, że i tak mogło być gorzej.

      Nagle leżący przed nią telefon zaczął poruszać się po stole.

      Zobaczyła, że dzwoni Bjørn.

      Mógł telefonować w sprawie jakichś śladów technicznych, a jeśli tak, to dobrze by było, gdyby od razu przekazała wiadomość pozostałym. Ale z drugiej strony w takiej sytuacji powinien zadzwonić do swojego kolegi z Wydziału Techniki Kryminalistycznej, który siedział tutaj, w sali konferencyjnej, a nie do Katrine. Mógł więc telefonować prywatnie.

      Już miała wcisnąć Odrzuć, kiedy uświadomiła sobie, że Bjørn doskonale wie o trwającym zebraniu. Zawsze przecież był taki uporządkowany.

      Przyłożyła aparat do ucha.

      – Mamy zebranie grupy śledczej, Bjørn.

      Pożałowała swoich słów, czując na sobie wzrok kolegów.

      – Jestem w Instytucie Medycyny Sądowej – poinformował Bjørn. – Właśnie dostaliśmy wyniki błyskawicznego testu tego błyszczącego czegoś na brzuchu denatki. Nie ma w tym ludzkiego DNA.

      – Cholera – wyrwało się Katrine. Cały czas miała z tyłu głowy, że jeśli ta smuga to ślad spermy, sprawa mogłaby zostać rozwiązana przed upływem magicznej granicy pierwszych czterdziestu ośmiu godzin. Doświadczenie mówiło, że później będzie już znacznie trudniej.

      – Ale to może wskazywać, że on i tak odbył z nią stosunek – dodał Bjørn.

      – Dlaczego tak myślisz?

      – Ta smuga to środek nawilżający. Prawdopodobnie z prezerwatywy.

      Katrine znów zaklęła. A po spojrzeniach pozostałych zorientowała się, że ciągle jeszcze nie powiedziała nic, co wskazywałoby, że to jednak nie jest rozmowa prywatna.

      – Więc uważasz, że sprawca użył prezerwatywy? – powiedziała głośno i wyraźnie.

      – On albo ktoś inny, z kim spotkała się wieczorem.

      – Okej, dziękuję.

      Nie chciała tego przeciągać i już miała się rozłączyć, gdy usłyszała, że Bjørn jeszcze ją woła.

      – Tak?

      – Nie dlatego dzwonię.

      Przełknęła ślinę.

      – Bjørn, siedzimy tutaj…

      – Narzędzie zbrodni – przerwał jej. – Wydaje mi się, że już wiem, co to było. Możesz przytrzymać grupę jeszcze przez jakieś dwadzieścia minut?

* * *

      Leżał w łóżku w mieszkaniu i czytał w telefonie. Przejrzał już gazety. Lektura go rozczarowała, bo pominięto ważne szczegóły, nie odnotowano wszystkich elementów o wartości artystycznej. Albo ta dowodząca śledztwem, Katrine Bratt, nie chciała niczego ujawniać, albo nie posiadała zdolności dostrzeżenia w tym piękna. Ale on, ten policjant o oczach mordercy, on by to zauważył. Może tak jak Bratt zatrzymałby to dla siebie, ale przynajmniej umiałby docenić.

      Przyglądał się gazetowemu zdjęciu Katrine Bratt.

      Była piękna.

      Czy nie mieli nakazu wkładania mundurów policyjnych na konferencje prasowe? A może to było jedynie zalecenie, nie nakaz. W każdym razie nie posłuchała. Olała. Polubił ją. Wyobraził ją sobie w mundurze.

      Bardzo piękna.

      Niestety, nie miał jej na liście.

      Zamknął gazetę. Pogładził tatuaż. Czasami odnosił wrażenie, że demon jest prawdziwy, że przeciska się od środka, a skóra na piersi napręża się i niemal pęka.

      On też by to olał.

      Napiął mięśnie brzucha i podniósł się z łóżka bez pomocy rąk. Przejrzał się w lustrzanych przesuwnych drzwiach szafy. W więzieniu ćwiczył. Nie na siłowni – leżenie na ławkach i materacach przesiąkniętych cudzym potem nie wchodziło w grę. Ćwiczył w celi. Nie dla mięśni, tylko dla nabrania prawdziwej siły. Wytrzymałości. Sprężystości. Równowagi. Odporności na ból.

      Jego matka była gruba. Miała wielki tyłek. Pod koniec kompletnie się zaniedbała. Była słaba. On musiał mieć ciało i przemianę materii po ojcu. I siłę.

      Rozsunął drzwi szafy.

      W środku wisiał mundur. Przesunął po nim dłonią. Wkrótce zostanie użyty.

      Pomyślał o Katrine Bratt. W mundurze.

      Wieczorem pójdzie do baru. Do popularnego, zatłoczonego baru, nie takiego jak Jealousy. Poruszanie się wśród ludzi w innym celu niż jedzenie, łaźnia i to, co na liście, oznaczało złamanie zasad, ale zamierzał wtopić się w tłum, podniecony anonimowością i samotnością. Ponieważ tego potrzebował. Potrzebował, żeby nie oszaleć. Zaśmiał się cicho. Szaleniec. Psycholodzy mówili, że powinien zgłosić się do psychiatry. Wiedział, co chcieli przez to powiedzieć: potrzebował kogoś, kto przepisze mu leki. Z półki z butami zdjął wyczyszczone kowbojki i przez chwilę patrzył na kobietę w głębi szafy. Utrzymywała się w pozycji stojącej dzięki hakowi w ścianie, sztywno wpatrzona w garnitury. Pachniała lekko perfumami lawendowymi, którymi nasmarował jej piersi. Zasunął drzwi.

      Szaleniec? Tępe durnie, wszyscy


Скачать книгу
Яндекс.Метрика